- Moc ze mnie parowała. Nie wiem co się stało - powiedział po eliminacjach rzutu młotem utalentowany Paweł Fajdek. Młociarz z Zamościa spalił wszystkie próby i może pakować walizki. Po powrocie do kraju chce kary.
- Byłem przygotowany na bardzo dalekie rzuty. Moc aż ze mnie parowała. Nie wiem co się stało. Dwa pierwsze rzuty oddałem za szybko, za mocno. W trzecim w sumie nie ma się do czego przyczepić, ale ciut mnie pociągnęło i nadepnąłem na obręcz - tak Fajdek opisywał swój pierwszy w karierze olimpijski start.
Na kolejny poczeka cztery lata. - Pozostaje mi przeprosić trenera, kibiców, bo wszystkich zawiodłem. Trzeba mnie ukarać za to co zrobiłem. To moja największa życiowa porażka. Igrzyska są najbardziej prestiżową imprezą w czteroleciu, a wyszło jak wyszło - dodał wyraźnie załamany.
Najdalej w eliminacjach rzucił Węgier Krisztian Pars - 79,37. By znaleźć się w finałowej dwunastce wystarczyło osiągnąć 74,69.
Jak plecy pozwolą
W finale honoru polskiego młota będzie bronił Szymon Ziółkowski. Mistrz olimpijski z Sydney uzyskał 76,22 i został sklasyfikowany na siódmym miejscu. - Co prawda trochę odstawałem od najlepszych, ale z formą nie jest najgorzej. Jeśli tylko plecy nie będą bolały 79 m w niedzielnym finale jest w zasięgu - zapowiedział Ziółkowski. Finał rzutu młotem rozpocznie się w niedzielę o 21.20.
Autor: kcz / Źródło: PAP