Teoretycznie najlepszy tenisista świata może już wracać z igrzysk do domu. Novak Djoković po odpadnięciu w I rundzie turnieju singlistów w nocy z poniedziałku na wtorek pożegnał się również z turniejem deblowym. W parze z Nenadem Zimonjiciem w II rundzie ulegli reprezentantom gospodarzy Marcelo Melo i Bruno Soaresowi 4:6, 4:6.
Serbowie przez niemal godzinę i piętnaście minut zmagać się musieli nie tylko z rozstawioną z numerem trzecim parą, ale także żywiołowo reagującą publicznością. Atmosfera na trybunach przypominała raczej tę znaną z piłkarskich aren.
Tenisiści na co dzień są przyzwyczajeni do spokoju, ciszy i pełnej koncentracji. W Rio nie ma o tym mowy. Po każdej udanej piłce rozlegały się głośne okrzyki: Brasil, Brasil.
To nie koniec. Nawet przy serwisie kibice nie potrafili zachować się powściągliwie. Często ubrani w narodowe barwy, nie tylko krzyczeli, ale i klaskali oraz... skakali. Trybuny, które są mocno prowizoryczne, całe się trzęsły.
Djoković docenił kibiców
Prawdziwy wybuch radości był jednak po meczu, kiedy okazało się, że lider światowego rankingu w zestawieniu singlistów został pokonany przez Brazylijczyków. Djoković docenił jednak spontaniczne reakcje widzów. Schodząc z kortu podziękował za ich doping, mimo że był skierowany przeciwko niemu. Kibice uszanowali jego gest i pożegnali go, skandując jego nazwisko. Serb może pakować walizki, bo dzień wcześniej uległ w singlu Argentyńczykowi Juanowi Martinowi del Potro.
Z kolei Melo i Soares zostali ma korcie trochę dłużej. Cieszyli się zwycięstwem i tak gorącym przyjęciem. Rzucali w trybuny piłki, a po nie – dosłownie – rzucały się tłumy.
Autor: iwan / Źródło: sport.tvn24.pl, PAP