|

Pojedna(nie). Czy możliwa jest powyborcza polityka miłości w podzielonym społeczeństwie?

Michał Kołodziejczak
Michał Kołodziejczak
Źródło: Twitter/@EKOlodziejczak_

Czy da się nie patrzeć na znajomych i nieznajomych tylko przez pryzmat ich poglądów politycznych? Czy jesteśmy w stanie przyjąć, że łączy nas (lub dzieli) coś więcej niż wyborcza narracja tej czy innej partii? Czy będziemy potrafili rozmawiać o cenie chleba, korkach na mieście czy nowym filmie niezależnie od tego, na jaką partię głosowaliśmy?

Artykuł dostępny w subskrypcji

"To będzie dom wszystkich. To będzie dom, w którym wreszcie będzie pojednanie" - tak o Polsce rządzonej przez dotychczasową opozycję mówił w czasie wieczoru wyborczego Trzeciej Drogi jeden z jej liderów Szymon Hołownia. A Donald Tusk otoczony politykami Koalicji Obywatelskiej przekonywał, że 15 października przejdzie do historii jako "jasny dzień, który otwiera nową epokę - odrodzenie naszej Rzeczypospolitej".

Kto z kim miałby się pojednać? Czy to w ogóle jest możliwe? I czy politykom naprawdę na tym zależy? Bo skoro dzielenie społeczeństwa stało się skuteczną metodą mobilizowania wyborców i walki o ich głosy, to czy ktokolwiek pozwoli sobie teraz na przestawienie politycznej zwrotnicy i wybierze trasę do zajezdni pod nazwą "polityka miłości". Czy mamy wierzyć w to, że "stacja - polaryzacja" zostanie nagle opuszczona?

Marzenie o końcu wojny polsko-polskiej nie jest nowe. Od lat pojawia się w dyskusjach politycznych, szczególnie wtedy, gdy mierzymy się z pojawiającymi się nagle trudnymi doświadczeniami i gdy w obliczu traumy zdajemy kolejne egzaminy z solidarności. Łatwo wówczas o wzniosłe hasła, deklaracje podlewane nadziejami na łagodzenie emocji, obietnice niekoniecznie związane z politycznym realizmem. Nieraz to już widzieliśmy i nieraz przekonywaliśmy się, jak krótkie jest ich życie.

"Nie będzie grubej kreski"

Pięć lat temu - w październiku 2018 roku - Donald Tusk, jako przewodniczący Rady Europejskiej, przechadzał się po Rynku Głównym w Krakowie. Rozmawiając z mieszkańcami i turystami, apelował o elementarne pojednanie między Polakami. Przekonywał, że nie ma powodu, żebyśmy się nienawidzili. - Musimy tylko wreszcie umieć sobie podać rękę, musimy zacząć na nowo spierać się bez nienawiści, bez rozgoryczenia - mówił były premier. Zastrzegał przy tym, że odpowiedzialność za takie "wyciągnięcie ręki" spoczywa bardziej na rządzących niż na opozycji. Po zmianie władzy to będzie więc jedno z ważnych zadań i wyzwań, z którymi zmierzą się politycy tworzący nowy rząd. Czy to się uda?

Komentując sondażowe wyniki wyborów, Aleksander Kwaśniewski mówił Monice Olejnik, że dają one szansę na to, by Polska "nieco znormalniała". - Żeby te kolejne cztery lata to była jednak szansa na nawiązanie dialogu i żebyśmy jako wrogie plemiona skaczące sobie do oczu nagle uznali, że można siąść za stołem i różnić się, ale rozmawiać - tłumaczył były prezydent.

Kwaśniewski: mamy szansę, żeby Polska nieco znormalniała
Źródło: TVN24

Już w czasie wieczoru wyborczego słyszeliśmy twarde obietnice polityków opozycji, którzy cieszyli się z tego, jak zagłosowali Polacy. - To jest wielka odpowiedzialność. To jest głos na to, żeby nasze hasło, z którym szliśmy do wyborów: "dość kłótni i do przodu!" wreszcie zostało zrealizowane. To jest nasze zobowiązanie, to jest nasze przyrzeczenie - zapewniał Władysław Kosiniak-Kamysz. Obiecywał, że nowy rząd przywróci wspólnotę i przekonywał, że nowa droga, którą zamierzają pójść politycy dotychczasowej opozycji, będzie nie tylko lepsza, ale będzie wspólna dla całej Polski. - Każdy wyborca, każdy obywatel Rzeczypospolitej będzie tak samo zaopiekowany, tak samo ważny. O wszystkich będziemy dbać. To jest nasza obietnica, to jest nasze przyrzeczenie. Odbudujemy wspólnotę! - mówił lider Polskiego Stronnictwa Ludowego. Wtórował mu Szymon Hołownia, którego słowa były wielokrotnie powtarzane w medialnych relacjach z wieczoru wyborczego. - 15 października skończyły się w Polsce kłótnie i rozdawnictwo, a zaczęła się współpraca i inwestycje w naszą przyszłość - ogłaszał szef ugrupowania Polska 2050.

Trzecia droga2
Hołownia: 15 października skończyły się kłótnie i rozdawnictwo, a zaczęła się współpraca
Źródło: TVN24

Ale zapowiedziom politycznego pojednania towarzyszy dziś ważne zastrzeżenie. Słyszymy, że pojednanie nie wyklucza rozliczania polityków odpowiedzialnych za błędy, wykroczenia czy nadużycia. - Nie będzie grubej kreski - mówił nam w wieczór wyborczy jeden z liderów PSL Piotr Zgorzelski. - Gruba kreska byłaby niekonsekwencją i tego wyborcy by nam nie darowali - podkreślał wicemarszałek Sejmu.

Podobne zapowiedzi padły ze strony Szymona Hołowni, który ocenę polityków Prawa i Sprawiedliwości wyraźnie oddzielał od oceny ich wyborców. - Z politykami PiS-u rozliczymy się, ale wyborcy PiS-u poczują się tu jak w domu - podkreślał lider ugrupowania Polska 2050. Nie ma wątpliwości, że rozliczenia będą wymagały często twardych i budzących wiele emocji decyzji. A to z pewnością nie sprawi, że pojednanie stanie się łatwiejsze. 

"Ludzie marzą o wspólnocie"

Jedną z otwartych wciąż kwestii pozostaje pytanie o relacje nowego rządu z prezydentem, któremu politycy opozycji przez ostatnie lata stawiali zarzuty wagi ciężkiej dotyczące wielokrotnego złamania konstytucji. A sam Andrzej Duda dawno porzucił wizję, w której mógłby działać jako niezwiązany z żadną partią polityczną mediator czy neutralny negocjator wylewający oliwę na wzburzone morze polskiej polityki. Trudno sobie wyobrazić, że nagle wróci do obietnic, zachęt i haseł, po które sięgał chociażby w przemówieniach wygłaszanych przed Zgromadzeniem Narodowym, tuż po złożeniu prezydenckiej przysięgi, najpierw po swoim pierwszym zwycięstwie, a potem przy okazji ponownego wyboru. - Jednym z podstawowych oczekiwań jest to, byśmy zaczęli odbudowywać wspólnotę. Ludzie marzą o takiej wspólnocie, jaka wśród Polaków powstała w latach 80., w czasach Solidarności. Dlatego mówię dzisiaj do ludzi o różnych poglądach, o różnym światopoglądzie, wierzących i niewierzących: Proszę o wzajemny szacunek, proszę o to, żebyśmy szanowali swoje prawa, oczywiście bez narzucania ich innym, ale żebyśmy umieli te prawa nawzajem szanować - mówił w 2015 roku Andrzej Duda i podkreślał, że adresuje te słowa do wszystkich polskich polityków, w tym do samego siebie. - Chciałbym, żebyśmy budowali wzajemny szacunek, bo to szacunek musi być podstawą wspólnoty, a tylko wtedy, kiedy będziemy wspólnotą, będziemy w stanie naprawić Polskę - przekonywał nowo wybrany prezydent.

Pięć lat później - znów przed Zgromadzeniem Narodowym - Andrzej Duda mówił, że potrzeba nam więcej życzliwości i uśmiechu, a przede wszystkim wzajemnego szacunku. - Niezwykle ważne jest, by nawet po największych sporach, niezależnie od różnic poglądów, zawsze potrafić podać oponentowi rękę - tu, w Sejmie, w miejscach pracy, w gronie rodzinnym, w domu. (…) Moja dłoń pozostaje zawsze wyciągnięta na znak szacunku i gotowości do współdziałania - zapewniał prezydent. Tłumaczył, że szacunek należy się wszystkim i że nie wolno dzielić Polaków ze względu na to, ile zarabiają, jakie zdobyli wykształcenie, jakie mają poglądy czy wyznanie religijne.

Kilkadziesiąt godzin przed tegorocznymi wyborami Andrzej Duda w telewizyjnym orędziu także mówił o wspólnym działaniu w polityce. Stwierdził, że współpraca między prezydentem a przyszłym rządem powinna być sprawna i skuteczna. - Nie możemy sobie dzisiaj pozwolić na kłótnie, awantury i chaos - zaznaczył prezydent. Podobnie mówił zresztą prezes Prawa i Sprawiedliwości, wskazując, że podziały uderzają w nas wszystkich. - Społeczeństwo podzielone jest społeczeństwem słabszym i można je oszukiwać - tłumaczył Jarosław Kaczyński na finiszu kampanii wyborczej.

Na poziomie teorii wszystko wydaje się więc oczywiste i można by nawet pomyśleć, że politycy są gotowi wdrażać hasło "zgoda buduje". Tyle tylko, że tej zgody nie ma już wśród nich, gdy mają ustalić, kto nas dzieli i kto powinien za to przepraszać.

Janusz Kowalski kontra Michał Kołodziejczak. Awantura na korytarzu resortu rolnictwa
Źródło: TVN24

Skrucha i wyznanie win?

- Pojednanie jest możliwe wtedy, kiedy obie strony tego chcą - podkreśla profesor Adam Leszczyński, historyk z Instytutu Nauk Społecznych Uniwersytetu SWPS. - Warunkiem pojednania jest skrucha i wyznanie win. A tego raczej nie spodziewałbym się po żadnej ze stron w polskim konflikcie politycznym - dodaje badacz. Jego zdaniem ta wojna trwa, bo po prostu opłaca się wszystkim, którzy w niej uczestniczą. - Oni są oczywiście zmęczeni tym konfliktem i mówią, że chcieliby czegoś innego, ale mechanizm, który jest w tle, powoduje, że korzystają na tej walce - mówi Leszczyński.

To, że walka polityczna nie zakończyła się wraz z końcem kampanii wyborczej i ogłoszeniem sondażowych wyników wyborów, doskonale widzi i słyszy każdy, kto nawet niezbyt uważnie śledzi dyskusję toczoną przed dziennikarskimi mikrofonami. Wciąż przecież padają w niej mocne słowa, a wyraziste etykiety nadal są przyklejane przeciwnikom politycznym. - Ten, kto pójdzie z Tuskiem, jest po prostu zdrajcą i tyle! - mówiła w wyborczą niedzielę wicemarszałek Sejmu Małgorzata Gosiewska. W powyborczy poniedziałek z kolei Joachim Brudziński, który kierował kampanią wyborczą PiS, daleki był od łagodzenia tonu w sporze z opozycją. - Jestem dumny, że nie jestem w partii oszołomów, którzy w walce z rządem nie wahali się użyć "ulicy i zagranicy" - mówił w RMF FM eurodeputowany Prawa i Sprawiedliwości.

Złudzeń nie ma profesor Agnieszka Kampka z Katedry Socjologii SGGW, sekretarz Polskiego Towarzystwa Retorycznego. Jej zdaniem trudno wyobrazić sobie polityka, który staje przed kamerami, na przykład na sali plenarnej Sejmu, przeprasza swoich konkurentów, że ich obrażał w czasie kampanii wyborczej i proponuje im zgodę. - Wydaje się to niemożliwe, ponieważ taki polityk przyznałby się do cynizmu, a jednocześnie taka wypowiedź zaszkodziłaby jego wiarygodności. Trudno też wyobrazić sobie sytuację, w której politycy mieliby powiedzieć: "puszczamy w niepamięć to, co złego o nas mówiliście, wybaczamy wam, pracujmy razem". To również byłoby niekorzystne wizerunkowo, ale też po ludzku zwyczajnie nie fair, bo pojednanie to nie to samo, co zapomnienie o przewinach - dopowiada socjolożka, zwracając uwagę na logikę funkcjonowania parlamentu i specyfikę retoryki politycznej, w której obowiązują pewne rytuały. Jednym z nich jest przecież krytykowanie rządu przez opozycję i opozycji przez rządzących. - Pewna doza, nazwijmy to, ceremonialnej krytyki jest wpisana w charakter języka parlamentarnego - dodaje profesor Kampka. Nie da się jednak nie zauważyć, że krytyka w polityce staje się nierzadko bezceremonialna, a język ma niewiele wspólnego z tym parlamentarnym. Wtedy rzeczywiście zaczynają się kłopoty.

Polaryzacyjny rollercoaster

Naiwne byłoby myślenie, że politycy nagle zrezygnują z bezpardonowej walki o nasze głosy. A że łatwiej im to robić, gdy społeczeństwo jest rozwibrowane, emocjonalny rollercoaster nie zatrzyma się z dnia na dzień.

Jak to działa? - Mamy tu dwa ważne mechanizmy - tłumaczy Adam Leszczyński. - Po pierwsze, łatwiej jest dotrzeć do wyborcy z przekazem, który ma charakter tożsamościowy, a nie merytoryczny. Po drugie, świat jest skomplikowany i objaśnianie go jest bardzo trudne. Biorąc więc pod uwagę, że ludzka uwaga jest niewielka, opłaca się grać na najprostszych emocjach. A te mają charakter plemienny, to znaczy odwołują się do podziału na "my" i "oni" - mówi badacz z Uniwersytetu SWPS.

Nie wszystkim oczywiście ten podział się podoba. Część z nas jest wyraźnie zmęczona taką grą na polaryzację. I właśnie do tych wyborców odwołują się nie od dziś politycy, którzy swoje kampanie próbują budować w poprzek podziału tworzonego przez największe obozy narzucające pozostałym ostry styl gry.

- Bez wątpienia w dużej części społeczeństwa jest takie pragnienie czy marzenie, żeby obniżyć nieznośny w Polsce poziom napięcia i podziału, który dotyka całych rodzin i znajomych - mówi profesor Sławomir Sowiński z Instytutu Nauk o Polityce i Administracji UKSW. Według niego dość namacalne jest to, że wielu z nas liczy na przywrócenie bardziej normalnej temperatury sporu politycznego. - Myślę, że politycy, którzy sięgają po hasła dotyczące pojednania, odwołują się przede wszystkim do tego marzenia i biorą je na polityczne sztandary - mówi politolog i nie kryje, że do tych zapowiedzi podchodzi z dystansem. - To wielkie hasło "pojednanie w polityce" kojarzy się nam z sytuacjami, w których doszło do autentycznych nieszczęść, a często do zbrodni powodujących bardzo głębokie rany. Tak było na przykład w historycznych relacjach polsko-niemieckich czy w RPA z okresu apartheidu. W tym sensie myślę, że w Polsce pojednanie nie jest potrzebne. Nie wydarzyło się przecież nic tak strasznego, żebyśmy musieli sięgać po tego rodzaju gesty i symbole - stwierdza profesor Sowiński.

Także Adam Leszczyński nie przewiduje ery pojednania w polskiej polityce. - Nie spodziewam się, że do niego dojdzie. Myślę, że może nastąpić próba wyciszenia konfliktu, ale to nie jest tak, że on się zasadniczo zmieni - mówi historyk. I dodaje, że nasze doświadczenia nie są oderwane od tego, co dzieje się w innych krajach. - Dobrym przykładem podobnej ewolucji systemu politycznego są Stany Zjednoczone, w których trwająca wojna polityczna jest coraz bardziej pozbawiona hamulców. A USA - przy całej ich specyfice - to pewnego rodzaju gigantyczne laboratorium przyszłości polityki - dopowiada badacz z Uniwersytetu SWPS.

Sławomir Sowiński ocenia, że nie powinniśmy koncentrować się na gestach pojednania, ale na powrocie do normalnego funkcjonowania instytucji publicznych, w których realnie można odbudować wspólnotę. - Zamiast zaklęć, teatralnych gestów czy retoryki, która mogłaby się skończyć kiczem pojednania, bardziej potrzebujemy ucywilizowania konfliktu politycznego. Po pierwsze, oddzielenia sfery politycznej od sfery publicznej i przywrócenia niezależności tej drugiej. Chodzi przede wszystkim o media, ale także o przywrócenie autorytetu uniwersytetów, instytucji religijnych czy instytucji kultury, w których właśnie buduje się wspólnota. Ożywienie na nowo tych wspólnototwórczych elementów w życiu politycznym to jest właśnie najważniejsze zadanie - przekonuje politolog z UKSW.

Z kolei Agnieszka Kampka zwraca uwagę, że w polskiej polityce potrzebujemy dzisiaj przede wszystkim dialogu. A ten zakłada wzajemny szacunek, gotowość do wysłuchania i przyznanie innym prawa do różnych poglądów, odmiennych interpretacji i innych pomysłów na rozwiązanie problemów. - Potrzebujemy gotowości uznania innych za równoprawnych partnerów dialogu. Oczywiście wymaga to respektowania zasad przez wszystkie strony. Tego potrzebujemy w życiu politycznym znacznie bardziej niż apeli o pojednanie, w których szczerość mało kto wierzy i na które mało kto chce jeszcze szczerze odpowiedzieć - mówi socjolożka z SGGW. Jednocześnie zwraca uwagę na język, którego używamy na co dzień, opisując politykę. I nie chodzi tylko o język samych polityków, ale o sposób, w jaki dziennikarze, komentatorzy i inni ludzie dyskutują o polityce i sprawach publicznych. - Poziom agresji i brutalności językowej w kampanii wyborczej był bardzo wysoki i polaryzacja społeczna jest tym, co bardzo doskwiera wielu osobom. Myślę, że na tym właśnie poziomie w komunikacji między ludźmi tak naprawdę potrzebne jest pojednanie i nawiązanie dialogu. Żebyśmy mogli ze sobą rozmawiać o cenie chleba, korkach na mieście czy nowym filmie niezależnie od tego, na jaką partię głosowaliśmy - uważa profesor Kampka.

Warto więc zapytać, czy da się nie patrzeć na znajomych i nieznajomych tylko przez pryzmat ich poglądów politycznych? Czy jesteśmy w stanie przyjąć, że łączy nas (lub dzieli) coś więcej niż wyborcza narracja tej czy innej partii?

- I dialog, i pojednanie możliwe są dopiero wtedy, gdy widzimy się nawzajem jako osoby, a nie jako… I tu, w miejsce tych trzech kropek, każdy z nas może sobie wstawić najbardziej obrzydliwe określenie, jakie padło na temat zwolenników partii, której nie znosimy - podpowiada socjolożka.

Bałkańskie piekło i pojednanie

Na koniec wróćmy więc jeszcze raz na krakowski rynek i przypomnijmy moment, w którym Donald Tusk przechadzał się po nim jako szef Rady Europejskiej. W swoich nawoływaniach do pojednania, odwoływał się wtedy do doświadczeń skłóconych krajów bałkańskich. Przekonywał, że skoro tam politycy potrafią ze sobą rozmawiać, to i u nas może się udać, mimo różnic, które są nie do pogodzenia. Bo jeśli będziemy gotowali sobie "ciągłe, permanentne piekło", nie udadzą się nam żadne poważne projekty.

- To jest właściwie niesamowite, że jestem w Kosowie i widzę, jak ściskają sobie ręce i rozmawiają prezydent Serbii i prezydent Kosowa. Rozmawiają o sprawach, które z reguły są przyczynami wojen w tym regionie, korekcie granic. I wiecie, że żaden z nich nie musiał się tłumaczyć przez dwa tygodnie, dlaczego usiadł jeden obok drugiego? - mówił Tusk w 2018 roku.

Wiele się jednak później na Bałkanach wydarzyło i była to także lekcja tego, jak kruchy może być dialog. Kolejny raz przekonaliśmy się, jak żmudnym i niezwykle wymagającym jest wyzwaniem. Pytanie: jakie wnioski z tej lekcji wyciągniemy w polskiej polityce? Dziś - jako lider największego ugrupowania opozycji gotowej do przejęcia władzy - Donald Tusk staje przed wyzwaniem zrealizowania swoich apeli i planów sprzed lat i po latach będzie także z tego rozliczany. Tak jak rozliczani będą ci, którzy zechcą pomóc w obniżaniu temperatury politycznego sporu, i ci, którzy uznają, że bardziej opłaca się im utrzymywanie nas w permanentnym stanie podgorączkowym, a może i w wysokiej gorączce.

Czytaj także: