Ola na dźwięk dzwonka do drzwi reagowała paniką. Magda chowała się za kapeluszem do czasu, aż jej kolega ściągnął go jej w miejscu publicznym. Przepłakała wtedy całą noc. Ola nie płakała, gdy jej mama goliła ją "na łyso". Już po wszystkim utonęła we łzach. Kilka lat później zdjęła perukę przed Pałacem Kultury, czym dała siłę tysiącom kobiet takich jak ona. Ola i Magda to alopecjanki, czyli osoby chore na łysienie plackowate. W tym tekście oddaję im głos.
- Choroba jest podstępna i niewdzięczna. Niewdzięczna, bo pacjent na starcie nie wie, czy próby, które podejmuje, będą skuteczne - mówi Iwona Poręba, trycholog. Alopecia areata, czyli łysienie plackowate, to droga w nieznane. - Diagnoza to szok. Ludzie nas oceniają na podstawie tego, co widzą. Włosy nie pełnią wyłącznie roli dekoracyjnej na naszej głowie, ale rolę społeczną. Kiedy tracimy włosy, tracimy poczucie własnej wartości i pewność siebie - dodaje.
Nie ma jednej przyczyny choroby. - Jedna z teorii mówi o wpływie stanu emocjonalnego, czyli stresu, silnych przeżyć czy traumy na organizm. Znana jest też teoria autoimmunologiczna, czyli współistnienie innych chorób na podłożu autoimmunologicznym, na przykład chorób tarczycy. Niektórzy wskazują też na przyczyny genetyczne - wylicza Poręba.
Łysienie plackowate dotyka obu płci. Najczęściej - osób młodych. Najmłodszym pacjentem Iwony Poręby był siedmiolatek. Ale są też młodsi. - Dzieci są bardzo wrażliwe. Ich układ nerwowy nie jest na tyle dojrzały, żeby poradzić sobie z emocjami. Oczekiwania rodziców, nauczycieli, gorsze stopnie mogą doprowadzić do choroby - mówi trycholog.
Ola miała 17 lat, kiedy wypadły jej włosy za uszami i na czubku głowy. Magda pierwszy łysy placek wyczuła na lekcji języka włoskiego. Miała wtedy 16 lat.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam