|

Czego boją się nauczycielki i nauczyciele i dlaczego rodziców powinno to obchodzić

Gdy nawet żaluzje i ciepła woda w kranie to luksus, teraz szczególnie boją się o zdrowie własne i bliskich. Tylko trochę mniej obawiają się, że będą "musieli brać na twarz żal i frustracje rodziców". Jedna z autorek z raportu "Powrót do szkoły - obawy i potrzeby środowiska nauczycielskiego" tłumaczy, dlaczego powinniśmy się tym przejmować.

Artykuł dostępny w subskrypcji

"Jeden kran z ciepłą wodą w szkolnej łazience. W pokoju nauczycielskim woda ciepła jest dopiero 2 lata... ja pracuję 31" – napisała jedna z nauczycielek biorących udział w badaniu sprawdzającym, czego boją się w związku z pracą w pandemii.

I niby wiadomo, że szkoły mają obowiązek zapewnić uczniom dostęp do cieplej wody, mydła, papierowych ręczników lub suszarki do rąk. Ale czy rzeczywiście to robią? Jeszcze w 2012 roku z raportu Najwyżej Izby Kontroli wynikało, że na 800 skontrolowanych szkół tylko na Warmii i Mazurach rąk w ciepłej wodzie nie mogły tak po prostu umyć dzieci w 72 placówkach. W niektórych ten luksus był możliwy tylko w sezonie grzewczym!

Tymczasem pandemia rozwija się w najlepsze i częste mycie rąk to najczęściej kierowana do uczniów i uczennic rada, jak się przed koronawirusem chronić.

piontkowski
Piontkowski: niemal 100 procent szkół pracuje w trybie stacjonarnym
Źródło: TVN24

A "umyte ręce" na jednym oddechu wymieniane są przez ministra edukacji Dariusza Piontkowskiego z zachowywaniem dystansu społecznego. To drugie trudno sobie wyobrazić, gdy przypominam sobie zdjęcia z przepełnionych liceów i podstawówek, które przed rokiem napływały do redakcji - uczniowie stali "w korkach" na schodach, dyrektorzy decydowali, że na korytarzach będzie obowiązywał "ruch lewostronny". Nie wymyśliłam tego. Niestety, nie musiałam.

W zeszłym roku sporo pisałam o tym, że kumulacja roczników pogorszyła warunki pracy w szkołach średnich (wcześniej w szwach pękały tylko szkoły podstawowe). Żeby pomieścić ostatnich absolwentów gimnazjów i podstawówek, I LO w Rzeszowie musiało wypożyczyć sale od pobliskiej podstawówki. W Kielcach na klasy przerobiono stare magazyny i pokoje nauczycielskie, w Białymstoku – szkolne sklepiki i poradnię pedagogiczną. W warszawskim Cervantesie lekcje odbywały się w stołówce. Samorządy otworzyły klasy nawet dla 36-38 uczniów, lekcje kończyły się o 20. I to wszystko dziś wywołuje strach, bo dzieci w szkołach cudownie nie ubyło.

Nauczyciele oczekiwali planu...

Nauczycielka, która mówiła o ciepłej wodzie w kranie w pokoju nauczycielskim, to jedna z ponad 200 osób z całego kraju, które wzięły udział w internetowym sondażu diagnostycznym zrealizowanym przez Fundację Ja, Nauczyciel. To anonimowa ankieta, przeprowadzona w internetowych grupach skierowanych do nauczycieli. Zawarte w niej pytania miały formę otwartą, co dawało dużo swobody, jeśli chodzi o formę i długość wypowiedzi. Wśród badanych najwięcej było pracowników szkół podstawowych (57 proc.), co odpowiada szkolnym realiom.

O to, co myślą i przeżywają polscy nauczyciele, pytali pedagożka i socjolożka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu Iwona Chmura-Rutkowska wraz z nauczycielem Marcinem Korczycem i psycholożką Wiktorią Niedzielską-Galant - współtworzących Fundację Ja, Nauczyciel. Na podstawie ankiet powstał raport "Powrót do szkoły – obawy i potrzeby środowiska nauczycielskiego". Jego lektura to zestaw lęków i frustracji, które targają pracownikami polskiej szkoły. Raport ma trafić na biurka rządzących i do dziennikarzy, by jak największej grupie osób uświadomić, jaki wpływ nauczycielskie lęki mogą mieć na dzieci.

– Zależało nam na tym, żeby stworzyć przestrzeń do wypowiedzi na zasadach, które panują w zamkniętych internetowych grupach czy forach, gdzie wiele osób czuje się bezpieczniej i swobodniej. Chodziło o to, by mieć wgląd w możliwie szczere, emocjonalne refleksje, przekonania, obawy i opinie, które nie jest łatwo ujawniać, a uważane są za kontrowersyjne, ukryte są pod powierzchnią konwenansu – mówi tvn24.pl badaczka Iwona Chmura-Rutkowska. Ankieta była kolportowana za pośrednictwem grup, do których dostęp mają tylko nauczyciele.

I zaraz dodaje: - Chcieliśmy też uchwycić ten kluczowy moment maksymalnego napięcia tuż przed rozpoczęciem nauki. Wynikający z niepewności, chaosu, braku komunikacji. Nauczyciele oczekiwali planu, strategii oraz konkretnych ministerialnych standardów i ram działania, które rozwieją ich wątpliwości. Nic takiego się jednak nie wydarzyło, czuliśmy więc ich wielką frustrację i niepewność.

... dostali strach i chaos

Nauczycieli i nauczycielki zapytano między innymi, w jaki sposób, po kryzysie i doświadczeniu edukacji zdalnej wiosną przygotowali się do pracy w nowym roku szkolnym? Czego najbardziej obawiają się w kontekście pracy w szkole w warunkach reżimu epidemiologicznego? Jakiego konkretnie wsparcia, standardów, dodatkowych zasobów, rozwiązań potrzebują i oczekują, aby czuć się bezpiecznie w pracy w szkołach?

Co z ich wypowiedzi wynika? - Że najsilniejsze w oświacie są strach i poczucie chaosu - ocenia badaczka.

Czego boją się nauczyciele? "Bardzo boję się powrotu do szkoły i potraktowania nas jak mięsa armatniego - bez masek, bez większych wymagań wobec setek uczniów", "Boję się tego, że mogę przynieść chorobę do domu i zarazić moje małe dzieci i starszych rodziców", "Mam syna przyjmującego leki obniżające odporność. Jeśli ktoś z nas zachoruje, on będzie w najgorszej sytuacji" – odpowiadali w ankietach nauczyciele i nauczycielki. I to nie były osamotnione głosy. Lęk o zdrowie własne i osób najbliższych: rodziców, dziadków, osób w podeszłym wieku, dzieci, współmałżonków, u których występują choroby współistniejące, deklarowało ponad 66 proc. badanych. To najczęściej zgłaszana obawa.

Czego obawiają się nauczyciele pracujący w pandemii?
Czego obawiają się nauczyciele pracujący w pandemii?
Źródło: Fundacja Ja, Nauczyciel

Ponad 22 proc. nauczycieli deklaruje, że boi się chaosu i niepewności, niemal 21 proc. - niskich standardów higienicznych. Ich lęki są bardzo konkretne: "Działania podejmowane w szkołach to prowizorka ochrony przed wirusem, pomimo wielkich starań", "Brak możliwości zachowania dystansu społecznego - bardzo liczne klasy i grupy, np. 36 osób", "Warunki są złe, klasy ciężko przewietrzyć, duchota, brak żaluzji, klimatyzacji". To spędza sen z powiek nauczycielom, którzy wzięli udział w badaniu.

A co, jeśli rodzice nie zrozumieją?

I czują się w tym osamotnieni. Co dziesiąty nauczyciel boi się oczekiwań i presji ze strony rodziców. Obawy dotyczyły zarówno braku dobrej komunikacji, współpracy i zrozumienia dla nowych procedur, jak też negatywnych reakcji rodziców w sytuacji ewentualnego zakażenia - pretensji, skarg, obwiniania, konfliktów. "Będziemy na pierwszej linii frontu przyjmować na twarz żal i frustrację rodziców i społeczeństwa", "Obawiam się wymagań rodziców i ich niezrozumienia warunków, w jakich pracujemy". "Boję się konfliktów z rodzicami i tłumaczenia zasadności procedur" – wyliczali badani.

broniarz 1
Broniarz: Rząd mówi "mamy 50 milionów masek". Te 50 milionów masek wystarczy na 11 dni, jeżeli chcielibyśmy każdemu dziecku maseczkę zafundować
Źródło: tvn24

Na to nie musieli długo czekać. Już 1 września niektórzy rodzice przyszli do szkół swoich dzieci z pismami, w których - powołując się na konstytucję i prawo do wolności - odmawiają m.in. pomiaru temperatury czy noszenia maseczki przez dziecko. Dyrektorzy szkół twierdzą, że są w tej kwestii bezradni, bo ministerstwo nie dało im narzędzi prawnych, które pozwoliłyby to egzekwować.

- Dlaczego lęki nauczycieli powinny obchodzić rodziców? Bo każdy, kto jest w systemie edukacji, jest częścią problemu. Ale są też dobre wieści: jest też częścią rozwiązania – podkreśla Chmura-Rutkowska. - Ignorowanie perspektywy nauczycieli jest poważnym błędem, ponieważ, jeśli myślimy o rozwiązywaniu jakichkolwiek problemów społecznych, a edukacja jest jednym z nich, to musimy mieć pełną wiedzę – dodaje.

Iwona Chmura-Rutkowska przyznaje, że wiosną w czasie zdalnego nauczania po raz pierwszy zobaczyła, jak wygląda nauczycielka polskiego jednego z jej synów. - Pomyślałam sobie wtedy o tym, że mogłam ją wiele razy mijać na ulicy, jak obcą osobę, nawet nie mówiąc "dzień dobry", a przecież ta osoba ma wpływ na rozwój i życie mojego dziecka. W końcu od niej zależy, co czyta i jak rozmawia o książkach, ludziach, kulturze. Dla mnie to bardzo ważne – mówi. 

Musimy przyglądać się nauczycielom

Jak to się stało, że nigdy nie widziała na oczy polonistki syna? - Myślę, że wielu rodziców nie ma pojęcia, jak wyglądają nauczyciele ich dzieci. Kontakt ze szkołą przed pandemią ograniczał się zazwyczaj do spotkań z wychowawczynią czy wychowawcą raz, dwa razy w semestrze. Na etapie szkoły podstawowej, okazji do spotkań pozaformalnych jest więcej – rodzice włączają się i są zapraszani na imprezy, festyny, koncerty szkolne. Im dalej w las, tym gorzej. Jeśli dziecko nie ma jakichś wyjątkowych kłopotów, a na jego drodze nie stanął wybitnie zły nauczyciel, potrzeba by się poznać po obu stronach jest zazwyczaj niewielka - mówi Chmura-Rutkowska.

W polskich szkołach nie ma zwyczaju poznawania się nauczycieli z rodzicami. W e-dzienniku na początku roku pojawia się przy poszczególnych przedmiotach lista nazwisk – i to wszystko. I zaraz dodaje: - Tymczasem powinno nam, rodzicom zależeć, by znać ludzi, którzy przez wiele godzin i lat mają wpływ na nasze dzieci i co do zasady są sojusznikami w ich edukacji. Warto wiedzieć, nie tylko czego nauczycielki i nauczyciele oczekują od naszych dzieci, ale też, jakimi są ludźmi i w jakich warunkach pracują.

Badaczka jest przekonana, że "wiele zyskamy, zarówno jako poszczególni rodzice, ale też jako całe społeczeństwo poznając perspektywę osób, od których zależy jakość edukacji szkolnej".

Nauczyciel: moja koleżanka z Jerozolimy po otwarciu szkół mówiła, że bardzo się boi, jak widzi co oni robią na korytarzach, kompletnie nie zachowują dystansu społecznego
Źródło: TVN24

Pedagożka zwraca na przykład uwagę, że wiele nauczycielek i nauczycieli obawia się, iż wskutek reżimu sanitarnego będą musieli zrezygnować z aktywizujących metod pracy. Przykłady? Nauczyciele zgłaszali w ankiecie na przykład: "Brak możliwości prowadzenia lekcji w pracowni, gdyż uczniowie nie będą zmieniać sal, a co za tym idzie brak dostępu do komputera i rzutnika (w wielu salach nie ma odpowiedniego sprzętu), drukarki, pomocy naukowych, które udało mi się zgromadzić. Pozostaje kreda i tablica do prowadzenia lekcji" czy "moje materiały, które robiłam i zbierałam latami w reżimie i zdalnym nauczaniu przestają mieć rację bytu".

Wielu nauczycieli jeszcze na kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego nie wiedziało, jakie będą rygory sanitarne w ich placówkach. A do pracy w klasie wracali po niemal pół roku. Boją się, że będą gorzej oceniani przez rodziców.

Chmura-Rutkowska przypomina też, że to nauczyciele będą stawali oko w oko z rodzicem, który odmawia na przykład tego, by jego dziecko nosiło na korytarzu maseczkę lub ma nierealistyczne oczekiwania. Reszta klasy – uczennic, uczniów i rodziców zwykle nawet nie wie o tym, że dochodzi do takiego sporu. 

A po co miałaby wiedzieć? Choćby po to, by na zebraniu rodziców móc wesprzeć nauczyciela, który jest bezradny wobec rodzica odmawiającego noszenia maski. Taki nauczyciel chciałby wiedzieć, że nie jest sam. Że jest częścią grupy, która ma jeden cel – dobro dzieci.

Izolatoria, zajęcia w jednej sali i maseczki
Izolatoria, zajęcia w jednej sali i maseczki
Źródło: TVN24 Łódź

Kto nie przespał wakacji?

Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego często powtarza, że minister edukacji Dariusz Piontkowski "zmarnował wakacje", a zamiast przygotowywać szkoły na powrót uczniów i nauczycieli, zajmował się prowadzeniem kampanii wyborczej prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Minister dopiero 5 sierpnia zapowiedział, że we wrześniu będą obowiązywały trzy modele edukacji (tradycyjny, mieszany, zdalny), a dopiero tydzień później wyjaśnił, co trzeba będzie zrobić, by uczyć inaczej niż tradycyjnie. Konsultacje w sprawie kluczowych rozporządzeń trwały ledwie kilkanaście godzin.

Czy ten czas "zmarnowali" też nauczyciele? Sami twierdzą, że nie. Około 58 proc. badanych deklaruje, że zakupiło indywidualne środki ochrony, ponad 51 proc. zorganizowało sobie miejsce do ewentualnej pracy zdalnej, a ponad 50 proc. przeszkoliło się ze zdalnej edukacji. Niemal 41 proc. deklaruje, że współpracowało z innymi nauczycielami, a blisko 40 proc., że zajmowało się diagnozowaniem problemów ich uczniów. Ta ostatnia grupa czuła, że musi skonsultować ze swoimi uczniami, uczennicami oraz ich rodzicami największe problemy i trudności związane ze zdalną edukacją i że musi zmienić styl pracy w czasie pandemii.

Jak nauczyciele przygotowywali się do nowego roku szkolnego?
Jak nauczyciele przygotowywali się do nowego roku szkolnego?
Źródło: Fundacja Ja, Nauczyciel

Tymczasem obawy przed zmianą zasad pracy są u nauczycieli ogromne. Kamila, anglistka z województwa lubelskiego opowiadała nam podłamana o radzie pedagogicznej, tuż przed rozpoczęciem roku: - Zabroniono nam korzystania w własnych materiałów dydaktycznych, jeśli nie nadają się do dezynfekcji i wspólnego korzystania z nich. Czyli: żadnych karteczek do układania zdań ze słówek, żadnych kostek do rzucania, piłeczek, łapek do pokazywania na tablicy czy na ścianach, losowania, gier planszowych. Żadnej pracy w parach czy grupach, bo to wymaga skrócenia dystansu.

W jej szkole uczniowie są przypisani do swoich ławek i nie powinni zmieniać miejsc. Nie mówiąc o żadnych ćwiczeniach ruchowych. Mogą korzystać wyłącznie z własnych książek, zeszytów i materiałów. Chyba że coś, co mogę zdezynfekować po każdorazowym użyciu. Jeśli ksera od nauczyciela, to wydrukowane tydzień wcześniej, a minimum 48 godzin "kwarantanny" dla papieru. To samo obowiązuje w przypadku klasówek i testów. Nauczyciel powinien dużo pisać na tablicy i nie może użyczać uczniom żadnych swoich rzeczy.

Kamila najpierw była załamana. Potem zaczęła szukać nowych metod pracy, bo okazało się, że surowy regulamin nie zabrania jednej ważnej dla niej rzeczy – korzystania przez uczniów z telefonów. Ale spokojnie, dzieci nie będą pozostawiane w komórkach, jak w czasie zdalnego nauczania. Kamila chce je wykorzystywać czasem do quizów czy pracy w grupach. Telefony mają być tylko dodatkiem.

Wytyczne, które wypracowano w szkole Kamili nie zostały narzucone przez ministerstwo edukacji. Stworzono je w oparciu o ogólne wytyczne GIS. U Kamili dyrekcja potraktowała je bardzo rygorystycznie, choć są szkoły, które poszły jeszcze dalej i na przykład zakazano w nich korzystania z komórek.

Borek1
Przedszkola szykują się na przyjęcie dzieci w reżimie sanitarnym
Źródło: TVN24 Łódź

Kolejny cios po strajku

- To, jak tworzone były kluczowe przepisy dotyczące pracy szkół w pandemii, jest drugim po strajku nauczycieli sygnałem, że dla rządzących się nie liczą - ocenia Chmura-Rutkowska.

Tymczasem nauczyciele pytani o to, czego potrzeba im w pandemicznej rzeczywistości, są bardzo konkretni. 31 procent oczekuje zapewnienia środków ochrony osobistej dla szkolnej kadry (MEN przygotowało 50 milionów maseczek, ZNP wylicza, że to starczy na 11 dni), 27 proc. małych grup dla uczniów i uczennic (badani żalili się na nawet 36-osobowe klasy), 26 proc. elastycznych zasad i edukacji hybrydowej.

Jakiego wsparcia oczekują nauczyciele w nowym roku szkolnym?
Jakiego wsparcia oczekują nauczyciele w nowym roku szkolnym?
Źródło: Fundacja Ja, Nauczyciel

A choć właśnie to ostatnie zadeklarowało ministerstwo, to praktyka szkolna pokazuje, że elastyczność istnieje tylko na papierze. Choć w Polsce działa około 48 tys. placówek oświatowych - to nie tylko przedszkola i szkoły, ale też na przykład poradnie pedagogiczno-psychologiczne - w pierwszym tygodniu nauki mniej niż 100 spośród nich dostało zgodę na nauczanie zdalne lub hybrydowe. Odmawiano nawet tym placówkom, które znajdują się w tzw. żółtej lub czerwonej strefie (np. Zakopane), odnotowano zarażenie koronawirusem lub na kwarantannie znajdowała się dyrekcja.

- Dlaczego część nauczycieli jest sfrustrowana i rozgoryczona? Bo wielu z nich za własne pieniądze wyposażyło się w środki ochrony, sami doposażyli swój warsztat pracy w domu i w szkole, doszkalali się, sami między sobą udzielali sobie wzajemnego wsparcia. I nikt ich nie pytał, co jest im naprawdę potrzebne - mówi Chmura-Rutkowska.

Nauczycielka to też człowiek

Chmura-Rutkowska rozumie pretensje rodziców, niezadowolonych z przebiegu zdalnej edukacji. - Zanim jednak zaczniemy wieszać psy na nauczycielach, przypomnijmy sobie, że przed marcem 85 procent z nich, nigdy nie prowadziło lekcji z wykorzystaniem tak zwanej komunikacji zapośredniczonej - mówi pedagożka.

I jeszcze: – Pandemia, jak każdy kryzys bardzo spolaryzowała środowisko nauczycielskie. Te niezbyt liczne osoby, które miały już w swojej skrzynce z edukacyjnymi narzędziami nowe technologie, oczywiście szybko się zaktywizowały i robiły wspaniałe rzeczy na zdalnie prowadzonych zajęciach, edukując równocześnie swoje koleżanki i kolegów, ale na drugim biegunie znaleźli się nauczyciele "wykluczeni cyfrowo" – niemający zasobów, ochoty lub możliwości wskoczyć w edukację w internecie, czasem po prostu nieobecni, problemowi, tacy o których mówimy, że "zaginęli".

Najwięcej było jednak tych "po środku", którzy próbowali wykorzystać na swoje 100 procent, w sytuacji wielkiego zaskoczenia i bez wsparcia systemowego swoje zasoby i kompetencje. Często zapominamy, że nauczyciel to też człowiek - najczęściej kobieta, to ponad 80 procent kadry. Ona też może mieć w domu dzieci, starzejących się rodziców. I ona tak samo jak my, została w pandemii pozbawiona instytucji wytchnieniowych, jak dzienny dom opieki, stołówka, ośrodek terapii, restauracja, klub malucha - wylicza.

Obowiązek zachowania dystansu społecznego i praca zdalna, zacieranie granic między pracą zawodową, a rodzicielstwem w sposób szczególny negatywnie odbija się na życiu pracujących matek, zwłaszcza samodzielnie wychowujących dzieci. Izolacja społeczna i oderwanie się od wypracowanych wcześniej systemów wsparcia utrudnia życie nam wszystkim, ale kobiety, z powodu oczekiwań i zwyczajów płacą szczególną cenę. Żonglowanie obowiązkami zawodowymi, rodzicielskimi i opiekuńczymi wobec innych członków rodziny stanowi ogromne obciążenie. Kobiety częściej niż mężczyźni mają niskie zarobki, a także wycofują się i tracą pracę na rzecz zaspokojenia potrzeb osób z rodziny. - To rzeczywistość nauczycielek. I temat tabu - zauważa pedagożka.

I znów: czemu mielibyśmy się przejmować? - Wiedza o nauczycielkach i nauczycielach jest nam potrzebna, żeby wiedzieć, co dostaną od nich nasze dzieci - twierdzi Chmura-Rutkowska. - Tak się składa, że jeśli mamy dzieci, to większość naszego życia w jakiś sposób jesteśmy związani z systemem edukacji. Jeśli nauczymy się rozmawiać z ludźmi, od których tak wiele zależy, to większa szansa, że dzieci i młodzież na tym skorzysta. Jeśli zrozumiemy, czego nauczycielki i nauczyciele się obawiają, dlaczego czasem są sfrustrowani, co ich motywuje i czego potrzebują, mamy szansę przebić się przez fasadę własnych wyobrażeń, zobaczyć codzienność szkoły z innej perspektywy a wtedy rozmowa i współpraca będą łatwiejsze - dodaje.

Ale pedagożka ma też przestrogę dla nauczycieli. - Jeśli już rodzice będą chcieli poznać nauczycieli swoich uczniów, to bardzo ważne, żeby nie zostali potraktowani w szkole jak petenci. Dialog da się zbudować wtedy, gdy angażują się dwie strony - mówi Chmura-Rutkowska.

Czytaj także: