|

Proch, ołów i wolność, czyli amerykańskie DNA 

Fotografia z książki "The Ameriguns"
Fotografia z książki "The Ameriguns"
Źródło: Gabriele Galimberti "The Ameriguns"

Bóg stworzył ludzi, a Samuel Colt uczynił ich równymi - głosi stare amerykańskie powiedzenie. To jednocześnie filozofia, która ukształtowała współczesną amerykańską mentalność. Druga poprawka do konstytucji, która pozwala obywatelom USA posiadać broń to bowiem coś, co - wbrew pozorom - łączy ich ponad podziałami. Bo Amerykanie - najlepiej uzbrojony naród świata - mają proch i ołów w swoim DNA.

Artykuł dostępny w subskrypcji
Dobrze zorganizowana milicja jest niezbędna dla bezpieczeństwa wolnego stanu, prawo ludzi do posiadania i noszenia broni nie ulegnie naruszeniu.
Druga poprawka do konstytucji Stanów Zjednoczonych
Najmocniejszym powodem, by utrzymać prawo do posiadania i noszenia broni przez ludzi jest to, że stanowi ono dla nich ostateczny środek do obrony przed tyranią rządu.
Thomas Jefferson

W Ameryce działa więcej sklepów z bronią niż aptek, kawiarni Starbucks oraz restauracji McDonald’s razem wziętych.

Pod względem skali uzbrojenia amerykańskie społeczeństwo nie ma sobie równych. Ze wszystkich sztuk broni na świecie, będących w posiadaniu osób cywilnych, niemal połowa znajduje się w Stanach Zjednoczonych.

To jedyne państwo na Ziemi, w którym broni jest więcej niż ludzi. Statystyka jest imponująca: 120 sztuk na 100 mieszkańców. To ponad dwa razy tyle, co w Jemenie, w którym od kilku lat toczy się krwawa wojna domowa, 10 razy więcej niż w Niemczech i blisko 50 razy więcej niż Polsce.

Prawo do posiadania broni gwarantuje każdemu obywatelowi USA druga poprawka do konstytucji. 27 słów spisanych 230 lat temu przez ojców założycieli do dziś stanowi dla wielu Amerykanów fundament demokracji.

- Broń to dla nich coś więcej niż narzędzie samoobrony. To symbol wolności - przekonuje włoski fotograf Gabriele Galimberti, autor książki "The Ameriguns".

Portrety

Trzy lata temu Galimberti poleciał do Stanów Zjednoczonych, by przygotować projekt dla National Geographic. Dostał zlecenie na serię zdjęć skamieniałości dinozaurów. Gdzieś pomiędzy pracą a kolejnym dniem zdjęciowym wziął parę dni wolnego. Położone niedaleko Kansas City wydało mu się idealnym celem krótkiej wyprawy krajoznawczej.

Fotografia z książki "The Ameriguns"
Fotografia z książki "The Ameriguns"
Źródło: Gabriele Galimberti "The Ameriguns"

Pędząc asfaltową trasą przecinającą w pół połacie zieleni, dostrzegł niewielki budynek, który stał przy samej drodze. Wielki szyld informował, że to sklep z bronią. Położony pośrodku pustkowia lokal zaintrygował Włocha. Zatrzymał samochód i wszedł do środka. Przy ladzie stał mężczyzna, który patrzył na gablotę ze strzelbami.

- Zapytałem go, czy zamierza którąś kupić, a on odparł: "może nawet dwie". Pytany, ile sztuk broni ma obecnie, zawahał się. "Nie wiem. 50, może 60". Byłem w szoku. Instynktownie zapytałem, czy mógłbym je sfotografować. On stwierdził: "czemu nie" i zaprosił mnie do siebie - wspomina Galimberti.

Godzinę później Włoch stał w salonie nieznajomego, otoczony karabinami, strzelbami, pistoletami i rewolwerami najróżniejszych marek. - Byłem zaskoczony, z jaką łatwością zgodził się pokazać mi cały swój arsenał. Patrząc na te zdjęcia, pomyślałem: one są naprawdę mocne! - opowiada.

Kilka dni później Włoch był już w Montanie, przy granicy z Kanadą. Tam znowu odwiedził sklep z bronią. Nim się zorientował, stał w kolejnym domu, fotografując jeszcze większą kolekcję karabinów i pistoletów. Historia powtórzyła się w kolejnych trzech stanach. Ostatecznie Galimberti wrócił do Włoch z pięcioma portretami.

Fotografia z książki "The Ameriguns"
Fotografia z książki "The Ameriguns"
Źródło: Gabriele Galimberti "The Ameriguns"

Było coś niezwykle wymownego w tych niecodziennych fotografiach. Zwyczajni ludzie w towarzystwie swoich imponujących prywatnych arsenałów. Zupełnie jakby obiektyw aparatu zamknął w obrazku drugą poprawkę. Tak w głowie fotografa zrodził się pomysł na nowy projekt, którego owocem jest książka "The Ameriguns" - zaskakujący i niesamowity portret amerykańskiego społeczeństwa.

Rok później Galimberti wrócił do Stanów, by zebrać resztę materiału. Zjechał całą Amerykę, od Nowego Jorku po Honolulu, w poszukiwaniu dumnych właścicieli broni palnej, gotowych otworzyć przed nim drzwi swoich prywatnych zbrojowni. Odwiedził w sumie 35 stanów. Fotografował ludzi z południa i północy USA, wschodniego i zachodniego wybrzeża, a także mieszkańców amerykańskiego interioru. Białych, Afroamerykanów, Azjatów i Latynosów. Młodych i starych. Całe rodziny. Łącznie przed jego obiektywem zgodziło się stanąć ponad 40 osób.

- Jest takie powszechne przekonanie, że właściciele broni w USA to z reguły konserwatyści i "redneki". Ale to duże uproszczenie. Robiłem zdjęcia ludziom, którzy głosują na demokratów, ludziom mieszkającym w liberalnym San Francisco. Niektórzy z nich są bardzo progresywni, pracują dla Google’a, kochają Baracka Obamę, podróżują po świecie, a jednocześnie mają w domu 50 sztuk broni - podkreśla Galimberti.

Starał się uchwycić różnorodność tych ludzi.

- Bohaterowie moich fotografii nie są wcale wyjątkowi. Prawo do posiadania broni jest zapisane w amerykańskiej konstytucji od ponad 230 lat. Dla nich to coś zupełnie normalnego i naturalnego. Gdy pytałem Amerykanów, po co im tyle broni, odpowiadali: "A po co tobie tyle aparatów?". Pytali też, dlaczego mam aż trzy motocykle - opowiada Galimberti.

Najbardziej zszokowała go rodzina, którą sfotografował w Teksasie. Małżeństwo koło czterdziestki z dwójką dzieci, miłośnicy Obamy jeżdżący samochodem elektrycznym, z arsenałem broni, który starczyłby do uzbrojenia plutonu wojska.

- Udałem się do ich domu położonego w środku lasu. Poprosiłem, żeby wyłożyli całą swoją broń na tarasie. Oni przynosili kolejne sztuki, a ja układałem je jedna obok drugiej. W noszeniu karabinów pomagała rodzicom pięcioletnia córeczka. Byłem w szoku, bo większość broni była załadowana i gotowa do użycia! W końcu zabrakło miejsca, więc dałem im znać, że już wystarczy. W rzeczywistości posiadają znacznie więcej broni niż widać ostatecznie na zdjęciu. Mają w domu nawet bazookę! - wykrzykuje głosem wciąż pełnym niedowierzania.

Sceny z jego zdjęć wielu Europejczykom mogą wydać się istnym szaleństwem. - Sęk w tym, że Amerykanie, których fotografowałem, wcale nie byli szaleni. To po prostu zwykli ludzie z niezwykłym zamiłowaniem do broni - przekonuje Galimberti. - Oczywiście nie wszyscy w Stanach kochają broń, ale znaczna część z nich ją posiada. To jest po prostu coś, co Amerykanie mają w swoim DNA - stwierdza.

Według statystyk Pew Research Center, broń znajduje się w niemal co drugim amerykańskim domu. Dokładna liczba jej posiadaczy nie jest jednak znana. W USA nie obowiązuje bowiem federalny obowiązek rejestracji broni palnej. Każdy stan ma w tym zakresie własne ustawodawstwo. Amerykańskie prawo zabrania nawet prowadzenia centralnego rejestru broni palnej, będącej własnością prywatną obywateli.

Państwa z największą liczbą sztuk broni palnej w rękach cywilnych
Państwa z największą liczbą sztuk broni palnej w rękach cywilnych
Źródło: tvn24.pl

Will

Will Renke ma 36 lat i mieszka w republikańskiej Karolinie Południowej, choć dorastał w New Jersey - bastionie Partii Demokratycznej. Od blisko czterech lat prowadzi firmę marketingową działającą w branży zbrojeniowej. Dzieli nas blisko osiem tysięcy kilometrów, sześć godzin różnicy czasu i prawo, które pozwala mu legalnie trzymać w domu cały arsenał.

Pierwszą broń dostał od dziadka, gdy miał 10 lat i właśnie wyrobił sobie legitymację myśliwego. Była to dubeltówka Savage Fox kaliber 410. Wyobrażam sobie chłopca ściskającego oburącz stalową dwulufową armatę, niewiele mniejszą od niego samego. Choć od tamtego czasu jego kolekcja znacznie się powiększyła, prezent od dziadka zachował do dziś. Bezskutecznie próbuję zaspokoić swoją ciekawość, dopytując, ile sztuk broni posiada. Tego faktu Will zdradzić nie chce. Zamiast tego odpowiada lakonicznie: - Mam ich naprawdę dużo.

Will nie chciał wyznać, ile sztuk broni posiada
Will nie chciał wyznać, ile sztuk broni posiada
Źródło: Instagram/willrenke

Od rewolwerów, przez strzelby myśliwskie, po karabiny maszynowe. Specjalnie postarał się o federalną licencję, która pozwala cywilom na posiadanie broni automatycznej (Federal Firearms License - FFL). Wbrew pozorom nie jest to przywilej tylko dla wybranych. W teorii każdy praworządny obywatel może zdobyć takie pozwolenie, choć nie jest to łatwe - wymaga sporo zachodu i pieniędzy.

Gdy pytam Willa o jego poglądy polityczne, uśmiecha się wymownie, odsłaniając swoje lśniąco białe zęby: - Zdecydowanie nie jestem liberałem.

Will: zdecydowanie nie jestem liberałem
Will: zdecydowanie nie jestem liberałem
Źródło: Instagram/willrenke

W Stanach Zjednoczonych mieszka 328 milionów ludzi. W ich rękach znajduje się prawie 400 milionów sztuk broni palnej. Zastanawiam się, co te liczby mówią nam o Amerykanach. - Że lubimy naszą broń? - rzuca Will zupełnie tak, jakby ta odpowiedź była oczywista. - To po prostu element naszej tożsamości. Zawsze tak było. Tak powstał nasz kraj. Nigdy nie zdobylibyśmy niepodległości, gdybyśmy nie byli uzbrojeni. 

"Broń to nie tylko narzędzie do zabijania, czy obrony osobistej. To jest coś, co kolekcjonujemy, co daje nam radochę, to forma sportu. Fajnie jest spędzić dzień z przyjaciółmi na strzelnicy albo postrzelać do celu z rodziną w lesie. To emocjonujące i ekscytujące i - co ważne - przystępne cenowo dla przeciętnego Amerykanina".
Will Renke

Jego filozofia jest prosta: po co mieć jedną sztukę broni, skoro można mieć ich wiele? Nie ma przecież znaczenia, czy posiadasz setki sztuk, czy tysiące, wystarczy jedna, by zrobić coś złego. Skrzywdzić można przecież nawet kamieniem.

- Sęk w tym, że dobrzy ludzie nie chcą robić złych rzeczy. To podstawowa zasada ludzkiej natury. Ja nie budzę się każdego ranka po to, by czynić zło. Dlaczego więc rząd miałby mnie rozbrajać? Z jakiego powodu? Kiedy władza zaczyna mówić: "dobra, praworządni obywatele, nie możecie mieć broni", w twojej głowie zapala się czerwona lampka. Chwileczkę, ale dlaczego? Jaka jest twoja motywacja? Skoro rozbrajasz obywateli, to musisz coś knuć. To dla nas oczywiste - tłumaczy Will.

Jego zdaniem, gdyby praworządni Amerykanie wyzbyli się swojej wolności i złożyli w ręce rządu każdy posiadany przez siebie pistolet, rewolwer, strzelbę czy karabinek, w kraju Wuja Sama nastałoby istne piekło. Przestępstwa, grabieże, gwałty i morderstwa stałyby się codziennością. Broń mieliby wówczas wyłącznie kryminaliści, którzy nie przejmują się żadnymi restrykcjami. 

Konie i strzelby - dla Willa duet idealny
Konie i strzelby - dla Willa duet idealny
Źródło: Instagram/willrenke

Mimo swojego zamiłowania do broni Will zgadza się z koniecznością istnienia pewnych regulacji. - To tak, jak z prowadzeniem samochodu. Każdy ma prawo to robić, ale podlega konkretnym ograniczeniom. Jeśli zamierzasz jeździć po publicznych ulicach, musisz mieć prawo jazdy, przejść jakiś rodzaj testu, który wykaże, że jesteś w stanie prowadzić pojazd mechaniczny. Obowiązuje także limit wieku. Nikt nie chce, by trzyletnie dziecko mogło usiąść za kierownicą. Podobnie jest z bronią. Każdego posiadacza obowiązują określone zasady - wyjaśnia.

Jeśli zaś chodzi o wprowadzanie ograniczeń w zakresie konkretnych rodzajów broni czy dopuszczalnej pojemności magazynków na rynku cywilnym, to jest to jego zdaniem absurd.

- Istnieją karabinki i strzelby jednostrzałowe, łamane dubeltówki, rewolwery mieszczące zwykle 5-6 nabojów oraz pistolety o pojemności od 7 do nawet 25 nabojów. No i te wielkie, straszne karabinki szturmowe. Prawda jest taka, że to wszystko jedno i to samo - nieożywiony przedmiot, który mieści w sobie jeden albo wiele nabojów, strzela pojedynczo lub automatycznie. To nie ma znaczenia, bo sama broń palna nie robi absolutnie nic - ani dobrego, ani złego. To człowiek pociąga za spust - mówi Will, cytując jeden z ulubionych argumentów obrońców drugiej poprawki.

Aktualnie czytasz: Proch, ołów i wolność, czyli amerykańskie DNA 
Źródło: tvn24.pl

W jego ocenie wszelkie obostrzenia i restrykcje ograniczają jedynie praworządnych obywateli, bo tylko oni będą ich przestrzegać. - Ja nie jestem przestępcą. Jestem facetem, który chce tylko zajmować się swoimi psami i żyć najlepiej, jak potrafi. Nie chcę nikogo krzywdzić - przekonuje. Denerwuje go, że ludzie, którzy wprowadzają te "bezsensowne restrykcje", zwykle sami posiadają broń, mają prywatnych ochroniarzy i mieszkają w specjalnie zabezpieczonych rezydencjach. 

Will ma przy sobie broń właściwie cały czas, bo jak twierdzi, nie jest w stanie przewidzieć przyszłości. - Nie wiem, co przyniesie jutro, czy zaatakują nas kosmici, czy dojdzie do trzęsienia ziemi - tłumaczy. Zwykle nosi ją ukrytą, na co pozwala prawo stanowe w Karolinie Południowej. Wymaga to specjalnego zezwolenia (Concealed Weapeon Permit - CWP). W niektórych stanach obowiązuje zasada "open carry", która nakazuje trzymać broń na widoku w taki sposób, by inni od razu byli w stanie ją dostrzec.

Psy Willa - Gator i Goose z arsenałem w tle
Psy Willa - Gator i Goose z arsenałem w tle
Źródło: Instagram/willrenke

- Kiedy jadę samochodem i zatrzymuje mnie funkcjonariusz policji, pierwsza rzecz, jaką robię, to podaję mu swoje prawo jazdy i jednocześnie wręczam kartę CWP. W ten sposób daję policjantowi sygnał, że jestem uzbrojony. Wygląda to mniej więcej tak:

- Dzień dobry panie oficerze. Jakby co, mam przy sobie broń. - Okej, nie ma problemu. Gdzie się znajduje? - Jest tutaj. - Okej, rozumiem, dziękuję.

- I tyle. W ten sposób policjant wie, że nie stanowię dla niego zagrożenia i nic nie ukrywam - wyjaśnia Will. Uzbrojeni obywatele to dla amerykańskich funkcjonariuszy chleb powszedni.

Dla Willa broń to nie tylko narzędzie do samoobrony, ale przede wszystkim hobby
Dla Willa broń to nie tylko narzędzie do samoobrony, ale przede wszystkim hobby
Źródło: Instagram/willrenke

Will wyznaje zasadę "mój dom to moja twierdza". - Gdy ktoś się do ciebie włamuje, pierwsze, co robisz, to dzwonisz pod 911. Jeśli nie masz broni, to twoja jedyna opcja. Problem w tym, że policja nie posiada magicznej maszyny, która pozwoliłaby jej teleportować się do twojego pokoju i cię uratować - zauważa. Zwraca uwagę, że na każdy tysiąc mieszkańców w USA przypada średnio nieco ponad trzech policjantów i "cholernie dużo złych ludzi". - Mając broń, jestem w stanie sam zapewnić sobie bezpieczeństwo - tłumaczy.

Druga poprawka to jednak dla Willa coś więcej niż tylko sposób na poskromienie przestępców. Według niego jej ideą jest przede wszystkim ochrona ludu przed rządami tyranów i przejęciem przez władzę całkowitej kontroli nad społeczeństwem.

- Istnieją kraje, w których obywatele są pozbawiani swoich praw, stając się niewolnikami własnej ojczyzny. My jesteśmy wolnymi ludźmi. To, co daje nam tę wolność, to prawo do obrony swojego życia i własności. A gdy sprawy przybierają niepokojący dla nas obrót, mamy prawo i możliwość się sprzeciwić - podkreśla Will.

Will z karabinkiem
Will z karabinkiem
Źródło: Instagram/willrenke

Klucz do niepodległości

By pojąć stosunek Amerykanów do broni, trzeba najpierw zrozumieć ich historię.

Cofnijmy się do roku 1675, gdy Indianie z Nowej Anglii postanowili odbić swoje ziemie z rąk brytyjskich kolonialistów. Powstanie przeszło do historii jako Wojna Króla Filipa. Nie chodzi tu o europejskiego monarchę, ale wodza plemienia Wampanoagów z Massachusetts - Metacometa - przez białych nazywanego właśnie Królem Filipem. Wojowniczy Indianie ponieśli klęskę w starciu z osadnikami, ale zadali im poważne straty w ludziach. W walkach po stronie Europejczyków zginęło kilka procent mężczyzn zdolnych do noszenia broni. Niedługo później w amerykańskich koloniach wprowadzono prawo, które nakładało na osadników obowiązek posiadania broni palnej w swoim domu. Każdy zdrowy mężczyzna musiał być gotów stanąć do walki na wypadek najazdu Indian, którzy coraz częściej atakowali białych przybyszów. Władze kolonii, w geście będącym zaprzeczeniem polityki rządów autorytarnych, uzbroiły lud. Szybko doceniono bezpieczeństwo, jakie stosunkowo niewielkim kosztem mogła zapewnić milicja obywatelska.

Wiek XVIII przyniósł ze sobą przyszły symbol amerykańskiej wolności - sztucer Kentucky. Ta gwintowana myśliwska strzelba - dziecko amerykańskich rusznikarzy - odegrała kluczową rolę w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Była dłuższa i celniejsza niż używane przez Wyspiarzy gładkolufowe muszkiety. Jej wydłużona lufa wyposażona była w sieć spiralnych bruzd, które nadawały pociskowi ruch obrotowy, co radykalnie poprawiało celność i zarazem zasięg. O zwycięstwie powstańców nad brytyjską armią przesądziło także powszechne uzbrojenie mieszkańców kolonii. W bitwach pod Lexington i Concord, będących pierwszymi starciami w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych, całość sił powstańców stanowili właśnie członkowie lokalnych milicji. W trakcie konfliktu zapewniały one nieocenione wsparcie Armii Kontynentalnej dowodzonej przez Jerzego Waszyngtona.

Walka na froncie nie była jednak ich jedynym zadaniem. Milicje miały przede wszystkim zapewniać bezpieczeństwo wewnętrzne - chronić kolonie przed atakami Indian, szpiegować lojalistów, czyli "przyjaciół króla", a także po prostu utrzymywać porządek. Amerykanie, przesiąknięci republikańskimi ideami, od samego początku obawiali się nadmiernej władzy szeroko pojętych "elit". Stąd ich nieufność do regularnego wojska, stanowiącego w ich mniemaniu potencjalne zagrożenie dla świeżo wywalczonej wolności. Po zakończeniu wojny Armia Kontynentalna została więc rozwiązana, a milicja obywatelska ponownie stała się główną siłą militarną w nowo powstałym państwie - Stanach Zjednoczonych Ameryki. Podejście to znalazło odzwierciedlenie na kartach amerykańskiej konstytucji, która do dziś gwarantuje obywatelom USA prawo do posiadania broni. 

Karta praw Stanów Zjednoczonych, czyli pierwszych dziesięć poprawek do konstytucji USA
Karta praw Stanów Zjednoczonych, czyli pierwszych dziesięć poprawek do konstytucji USA
Źródło: National Archives and Records Administration

Kristine

Czerwona pustynia zlewa się z błękitem nieba. Nieziemskie formacje skalne i potężne kaniony zapierają dech w piersiach. Spoglądając na miejscowy krajobraz, można poczuć się jak na innej planecie. To jeden z najbardziej malowniczych stanów w Ameryce. Tak hojnie obdarzony przez naturę, że powstało w nim aż pięć parków narodowych. Witajcie w Utah. To właśnie tam mieszka Kristine, moja kolejna rozmówczyni.

Na koniu, z wędką w ręce, obok upolowanej zwierzyny. Przemierzając górskie szlaki, wędrując przez prerię. Raz nad jeziorem, innym razem na strzelnicy. Ciągle w ruchu, stale z naturą w tle, zawsze uśmiechnięta. Przeglądając galerię tej drobnej blondynki, mam tylko jedną refleksję: w jej życiu przygoda goni przygodę.

Kristine uwielbia konne wyprawy...
Kristine uwielbia konne wyprawy...
Źródło: Instagram/freckles801
... i łowienie ryb.
... i łowienie ryb.
Źródło: Instagram/freckles801

Pierwszy raz pociągnęła za spust, gdy miała zaledwie kilka lat. W końcu dorastała w domu prawdziwych miłośników strzelectwa. Rodzice bardzo szybko oswoili ją z zapachem prochu i hukiem wystrzałów. Od dziecka wiedziała, że broń to nie zabawka, lecz nigdy się jej nie bała. - Pamiętam kurs myśliwski, w którym uczestniczyłam jako mała dziewczynka. Na końcu był test, który za pierwszym razem oblałam. Rodzice zabrali mnie wtedy na trening strzelecki i przy następnym podejściu zdałam celująco - wspomina Kristine.

Pierwszą bronią, którą kupiła za własne pieniądze, była strzelba Remington 11-87 12G. - Bardzo fajna spluwa. Nadal ją mam - wyznaje. Jej były mąż należał do wielkich entuzjastów broni, posiadał ponad 30 sztuk. Teraz zapewne jeszcze więcej. - Ja mam jedynie sześć - przyznaje Kristine. Najbardziej lubi swój karabinek AR-15. - Fajnie się z niego strzela i ma ładny, turkusowy kolor - opowiada. Brzmi to zupełnie tak, jakby mówiła o torebce albo butach.

Kristine ze swoim ulubiony turkusowym AR-15
Kristine ze swoim ulubiony turkusowym AR-15
Źródło: Instagram/freckles801

Pytana, dlaczego w ogóle ma broń, rzuca bez zastanowienia: - Przede wszystkim dlatego, że mogę. Poza tym lubię polować, a czasem po prostu strzelam sobie rekreacyjnie do celu.

Jak mówi, druga poprawka jest dla niej bardzo ważna. Na szczęście nigdy nie była w sytuacji, kiedy musiałaby wyciągnąć swoją broń z kabury. Ale codziennie nosi ją przy sobie, na wszelki wypadek. - To mój przywilej jako Amerykanki i zdecydowanie zamierzam z niego korzystać. Każdy powinien mieć prawo do obrony. Ludzie, którzy tego nie rozumieją, to dla mnie bardzo ciekawe przypadki. Przecież gdyby przestępca wiedział, że właściciel sklepu spożywczego ma za ladą broń, jestem pewna, że wybrałby inny lokal do obrabowania - przekonuje.

Kristine ma na własność sześć sztuk broni
Kristine ma na własność sześć sztuk broni
Źródło: Instagram/freckles801

Wskazuje na Chicago, gdzie obowiązują jedne z najbardziej rygorystycznych przepisów dotyczących broni w całym kraju. Mimo to stolica stanu Illinois uchodzi za jedno z najniebezpieczniejszych miast w Ameryce. Odnotowuje się tam bardzo wysoki odsetek przestępstw z użyciem broni palnej.

- Broń nie jest przyczyną przestępczości - przekonuje uparcie Kristine. Na poparcie swojej tezy rzuca z rękawa szeregiem statystyk. Według Biura Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości, 36 procent zabójstw w Europie jest dokonywanych przy użyciu broni palnej, tymczasem noże odpowiadają aż za 43 procent morderstw. W USA to odpowiednio 76 i 10 procent. Sprawdzam wyrecytowane przez nią liczby. Wszystko się zgadza. Kolejny raz słyszę ten sam argument: - Źli ludzie będą popełniać przestępstwa niezależnie od tego, czy mogą mieć broń palną, czy nie.

Dlaczego Amerykanie mają tyle broni? - Po prostu korzystamy z drugiej poprawki i niestety nie ufamy naszemu rządowi - stwierdza Kristine.

Kristine lubi polować, a czasem po prostu strzela rekreacyjnie do celu.
Kristine lubi polować, a czasem po prostu strzela rekreacyjnie do celu.
Źródło: Instagram/freckles801

Równość według Colta

Bóg stworzył ludzi, a Samuel Colt uczynił ich równymi - głosi stare amerykańskie powiedzenie. Opracowany przez słynnego wynalazcę dwa wieki temu sześciostrzałowy rewolwer całkowicie zrewolucjonizował rynek broni palnej. W przeciwieństwie do popularnych w owym czasie pistoletów nie wymagał ponownego ładowania po każdym oddanym strzale. Czynność ta trwała około 20 sekund, a w sytuacjach życia i śmierci - wręcz całą wieczność. Nic więc dziwnego, że wynalazek Colta podbił Dziki Zachód, stając się ulubioną bronią kowbojów, szeryfów i kryminalistów. Rewolwer, który wkrótce stał się symbolem "amerykańskości", otworzył drzwi do powszechnego dostępu do broni w Kraju Ludzi Wolnych.

Colt był bowiem nie tylko zdolnym wynalazcą, lecz także mistrzem marketingu. Sukces rynkowy jego rewolweru zapewniły szybkostrzelność, prostota użycia i niska cena. A także fakt, że do każdej sztuki dołączano instrukcję obsługi, co w tamtych czasach nie było wcale takie oczywiste. W swojej strategii reklamowej Colt zręcznie uderzał w czułe punkty Amerykanów, wykorzystując ważne dla nich wartości. Bohaterski ojciec z rewolwerem w dłoni chroni swoją rodzinę i dom przed włamywaczem. Tego typu plakaty bardzo skutecznie przemawiały do amerykańskich serc.

Samuel Colt
Samuel Colt
Źródło: Wikipedia (domena publiczna)

W ten sposób Colt zrewolucjonizował podejście Amerykanów do broni palnej. Przede wszystkim usunął z niej stygmat narzędzia do zabijania, zarezerwowanego wyłącznie dla służb mundurowych i przestępców. Zakorzenił w nich przekonanie, że to przedmiot, który może służyć także do zapewniania bezpieczeństwa i spokoju zwykłym obywatelom. W ten sposób sześciostrzałowa broń stała się nieodzownym elementem wizerunku każdego prawego Amerykanina. Stworzona w XIX wieku mitologia pozostaje wciąż żywa za oceanem, a legendarny rewolwer Colt Peacemaker do dziś wzbogaca niejedną kolekcję broni w USA.

"Amerykańska kultura broni jest powszechnie postrzegana jako dziedzictwo drugiej poprawki, milicji, rewolwerowców z Dzikiego Zachodu, kowbojów, pogranicza*, amerykańskiego indywidualizmu, gangów, zgubnej charyzmy przemocy, gier wideo, pojęcia męskości oraz Hollywoodu. Krótko mówiąc, jest tłumaczona jako dziedzictwo wszystkiego, z wyjątkiem tego, czym zawsze była i wciąż jest - biznesu" - stwierdza w książce "The Gunning of America" jej autorka Pamela Haag.

Współczesna amerykańska fascynacja bronią to - jak przekonuje Haag - w zdecydowanej mierze zasługa przemysłu zbrojeniowego. By zwiększyć popyt na swoje wyroby, producenci musieli przekonać Amerykanów, że broń to coś, czego potrzebują, a przede wszystkim - czego pragną. I udało im się to widowiskowo. 

W 2019 roku wartość amerykańskiego rynku zbrojeniowego szacowano na 246 miliardów dolarów.

*(ang. frontier) - w amerykańskiej historiografii termin używany na określenie obszaru zajmowanego w XVIII i XIX wieku przez przesuwające się na zachód wieloetniczne osadnictwo w Ameryce Północnej.

Nicole

"Jestem mamą, żoną, nauczycielką i trenerką. I kocham mrożoną kawę. To chyba wszystko, co powinniście o mnie wiedzieć" - podpis ten widnieje pod zdjęciem szeroko uśmiechniętej kobiety w średnim wieku z długimi, ciemnymi włosami. Nicole Whitecotton ma 46 lat i mieszka w Tennessee. Ma kochającego męża i cztery córki, w tym dwie adoptowane. Te ostatnie same są już matkami, ich młodsze siostry uczęszczają jeszcze do liceum.

Nicole nie jest ślepą zwolenniczką żadnej z dwóch głównych partii w USA, ale zwykle głosuje na republikanów. Zaznacza jednak, że nie czuje się "prawicowcem".

Gdy pytam, czy posiada broń, odpowiada: - Jasne! Cała moja rodzina trzyma w każdym domu co najmniej jedną sztukę.

Nicole Whitecotton z mężem i młodszymi córkami
Nicole Whitecotton z mężem i młodszymi córkami
Źródło: Twitter/nickylynn1975

Swoją pierwszą spluwę w życiu kupiła z mężem w wieku 30 lat. Był to maleńki pistolet, małokalibrowa dwudziestka dwójka. - Szczerze mówiąc, nie pamiętam, jaki to rodzaj. To nie jest popularna marka i strzela strasznie - śmieje się. Łatwo wywnioskować, że nie jest znawcą militariów. Mimo to ma w domu Glocka, Rugera, Taurusa i tę samą dwudziestkę dwójkę, którą kupiła wiele lat temu. Nie chce jednak podzielić się zdjęciami swojej kolekcji.

Po co jej broń? Do obrony osobistej. Tylko tyle i aż tyle.

Według Nicole pierwotnym celem drugiej poprawki, który wciąż jest aktualny, była ochrona obywateli przed autorytarnymi zakusami władzy. Wierzy w jej sens, ale nie uważa jej za "fundament Ameryki". Jej zdaniem tym, co legło u podstaw Stanów Zjednoczonych, jest idea wolności i pragnienie jej obrony. - Dla wielu Amerykanów prawo do posiadania broni jest sposobem praktykowania tej wolności. Gwarantuje ono, że nigdy nie będziemy zmuszeni do robienia rzeczy wbrew naszej woli - wyjaśnia.

Amerykanie - jak mówi Nicole - mają głęboko zakorzenione przekonanie, że żaden rząd nie jest odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo bardziej niż oni sami. Wierzą, że aby zachować swoją wolność, muszą pozostać czujni, na wypadek gdyby władza obróciła się przeciwko obywatelom albo została przejęta przez skorumpowane siły. Irytuje ją, że wielu Amerykanów chce, by rząd był czymś na kształt "rodzica", oczekując interwencji państwa w zbyt wielu aspektach życia. - W ten sposób ludzie stają się apatyczni wobec zagrożenia utraty swojej wolności - przekonuje.

W Ameryce mawia się, że jedynym, co może powstrzymać złego człowieka z bronią, jest dobry człowiek z bronią. - Myślę, że "ci źli" zawsze będą ją mieć bez względu na obowiązujące obostrzenia i restrykcje - mówi Nicole. Zupełnie nie rozumie, po co rozbrajać praworządnych obywateli. Im lepiej zwykli ludzie potrafią posługiwać się bronią, tym większe mają szanse w starciu z przestępcami. A uzbrojona społeczność dzięki samej reputacji staje się bezpieczniejsza. 

- Im większą swobodę ochrony swojego majątku i rodziny mają przestrzegający prawa obywatele, tym większe są szanse, że liczba zachowań przestępczych się zmniejszy. Zbyt mało ludzi jednak widzi rzeczywistość w ten sposób. Kiedy zakazano noszenia broni palnej na kampusach, zaczęły się strzelaniny w szkołach. Nigdy wcześniej nie było o nich słychać! - zwraca uwagę Nicole.

Nicole swoją pierwszą spluwę w życiu kupiła z mężem w wieku 30 lat
Nicole swoją pierwszą spluwę w życiu kupiła z mężem w wieku 30 lat
Źródło: Twitter/nickylynn1975

No właśnie. Bo dzisiejsza Ameryka to nie tylko największa prywatna zbrojownia świata. To także kraj znajdujący się w niechlubnej czołówce pod względem liczby masowych strzelanin. W 2019 roku było ich tam więcej niż dni w roku. Według definicji FBI z masową strzelaniną mamy do czynienia w sytuacji, kiedy napastnik uzbrojony w broń palną rani lub zabija w miejscu publicznym trzy osoby lub więcej, nie licząc siebie. Najkrwawsze tego typu wydarzenie w historii USA miało miejsce w październiku 2017 roku w Las Vegas. Tamtego wieczoru Steven Paddock otworzył ogień z 32. piętra hotelu Mandalay Bay do tłumu bawiącego się na festiwalu muzyki country. Zginęło 61 osób, a 867 zostało rannych. Za każdym razem, gdy dochodzi do podobnej tragedii, w Ameryce na nowo wybucha odwieczna dyskusja. Przeciwnicy drugiej poprawki winą za masowe strzelaniny obarczają powszechny dostęp do broni.

- Słuchanie tego w kółko jest męczące. W świecie, w jakim żyjemy, broń jest dostępna dla każdego, kto zdecyduje się ją zdobyć - irytuje się Nicole. - Zdarzają się przecież sytuacje, kiedy za spust pociągają osoby chore psychicznie, które zgodnie z amerykańskim prawem nie mogą posiadać broni. I co z tego? Przecież mogli ją komuś ukraść albo kupić ją na czarnym rynku.

- Ograniczanie społeczeństwu dostępu do broni tylko spowoduje wyrwanie jej z rąk praworządnych obywateli, a w najgorszym scenariuszu doprowadzi do powstania państwa policyjnego, w którym prawa wszystkich ludzi będą zagrożone - puentuje Nicole.

Masakra w Las Vegas była najkrwawszą masową strzelaniną w historii USA
Masakra w Las Vegas była najkrwawszą masową strzelaniną w historii USA
Źródło: tvn24.pl

Druga strona medalu

Broń to bez wątpienia ważny element amerykańskiej tożsamości. Jest jednak także druga strona medalu. Nie wszyscy za Atlantykiem opowiadają się bowiem za bezgraniczną wolnością w korzystaniu z drugiej poprawki.

Ponad połowa Amerykanów uważa, że regulacje w tym zakresie powinny być bardziej restrykcyjne. Blisko 60 procent popiera pomysł wprowadzenia zakazu posiadania przez cywilów karabinów szturmowych, podobny odsetek opowiada się za ograniczeniem pojemności dopuszczonych do sprzedaży magazynków. Zdecydowana większość obywateli USA aprobuje także wprowadzenie powszechnego obowiązku weryfikacji osób zaopatrujących się w pistolety czy strzelby. Chodzi m.in. o sprawdzanie, czy potencjalni nabywcy byli w przeszłości karani sądownie lub leczeni psychiatrycznie. Obecnie prawo nakazuje tego typu kontrolę wyłącznie licencjonowanym sklepom. Nie obejmuje ono jednak tak zwanych "gun shows", czyli swego rodzaju "jarmarków z bronią", a także sprzedaży broni używanej pomiędzy osobami prywatnymi.

Stany Zjednoczone na tle innych rozwiniętych państw charakteryzują się szczególnie wysokim odsetkiem aktów przemocy z użyciem broni palnej. W 2017 roku w USA więcej osób zginęło od postrzału niż w wypadkach samochodowych. W każdej większej metropolii znajdują się dzielnice, do których zwykli obywatele wolą nie zapuszczać się z własnej woli. To właśnie tam najczęściej toczą się wojny gangów, które co weekend zbierają śmiertelne żniwo na ulicach amerykańskich miast. W Ameryce pociągają za spust najczęściej jednak ludzie, którzy chcą odebrać sobie życie.

Aktualnie czytasz: Proch, ołów i wolność, czyli amerykańskie DNA 
Źródło: tvn24.pl

- Epidemia przemocy z użyciem broni w Ameryce powinna być traktowana jako kryzys zdrowia publicznego - przekonuje Lisa Geller z organizacji pozarządowej Coalition to Stop Gun Violence (CSGV). Jednocześnie podkreśla, że chociaż media głównego nurtu koncentrują się na masowych strzelaninach, w rzeczywistości zdecydowana większość zgonów spowodowanych przez broń palną w Ameryce (sześć na dziesięć) to samobójstwa.

CSGV współpracuje z przedstawicielami władz stanowych i federalnych na rzecz wprowadzania "zdroworozsądkowych przepisów", które - zdaniem Geller - nie tylko zmniejszają ryzyko samobójstw z użyciem broni, ale także chronią społeczeństwo przed tymi, którzy chcą skrzywdzić innych. 

- Przemoc z bronią w ręku jest zdecydowanie zbyt powszechna w Stanach Zjednoczonych, gdzie każdego dnia od kuli ginie ponad 100 osób, a około 200 zostaje rannych - ocenia Geller. Zwraca uwagę, że część przestępstw wynika z łatwego dostępu do broni dla sprawców przemocy domowej, a część rozgrywa się na poziomie społeczności. I - jak dodaje - nieproporcjonalnie często dotykają one obszarów zamieszkanych przez mniejszości rasowe i etniczne. Wielu ekspertów podkreśla, że katalizatorem przemocy są bowiem bieda i nierówności społeczne, często będące niechlubnym dziedzictwem polityki dyskryminacji.

W ocenie Geller, by zapobiec fali przemocy, amerykańskie władze powinny przyjąć strategię holistyczną - inwestować w lokalne społeczności, wprowadzając jednocześnie odpowiednie przepisy kontrolne. - Jesteśmy przekonani, że takie podejście zakończy trwający kryzys i stworzy lepszą przyszłość dla naszych dzieci - puentuje.

Aktualnie czytasz: Proch, ołów i wolność, czyli amerykańskie DNA 

Wyścig po amunicję

Popyt na broń w USA zwykle nakręcają dwa czynniki: strach przed przestępczością oraz obawa przed zaostrzeniem regulacji przez polityków. Amerykanie szturmują więc sklepy z bronią zarówno po głośnych masowych strzelaninach, jak i po zwycięstwach wyborczych lewicowych demokratów. Nie inaczej było po ostatnich atakach uzbrojonych napastników w Atlancie oraz Kolorado, do których doszło na przestrzeni tygodnia. "Po dwóch ostatnich strzelaninach przemysł zbrojeniowy przygotowuje się na gwałtowny wzrost popytu" - donosił kilka dni później CNN.

W 2020 roku Ameryka pogrążyła się w chaosie. Masowe protesty i zamieszki na tle rasowym wstrząsały kolejnymi stanami. Niepokoje i napięcia społeczne pogłębiła trwająca pandemia, a serię dramatycznych zdarzeń zwieńczyły kontrowersje wokół wyborów prezydenckich. Podzielonych Amerykanów połączyło paradoksalnie poczucie zagrożenia. Nic więc dziwnego, że amerykański rynek broni przeżywał w ostatnim czasie prawdziwy rozkwit. Jak wynika z danych FBI, od stycznia do listopada ubiegłego roku Amerykanie zakupili ponad 17 milionów sztuk broni, ustanawiając nowy rekord w historii kraju. Właściciele sklepów z bronią twierdzą, że ich lokale znacznie częściej odwiedzali Afroamerykanie i kobiety. W 2020 roku zaskakująco wielu ludzi - uważających się do tej pory za przeciwników drugiej poprawki - zdecydowało się po raz pierwszy w życiu kupić broń, a ci, którzy już ją mieli - kupić jej jeszcze więcej.

Minneapolis stanęło w płomieniach po zabójstwie 46-letniego czarnoskórego George′a Floyda
Minneapolis stanęło w płomieniach po zabójstwie 46-letniego czarnoskórego George′a Floyda
Źródło: Jordan Strowder/Anadolu Agency via Getty Images
Atak na Kapitol styczeń 2021 rok
Atak na Kapitol styczeń 2021 rok
Źródło: Shutterstock

Kwestia regulacji dotyczących broni od dawna dzieli Amerykanów. Czy należy ją nosić ukrytą, czy na wierzchu? Czy zakazać magazynków o dużej pojemności? Czy nauczyciele powinni mieć prawo wnosić broń do szkół? Te i podobne pytania to odwieczna linia sporu między republikanami a demokratami.

Jednak sama druga poprawka to coś, co wydaje się łączyć większość Amerykanów ponad partyjnymi podziałami, choć jej interpretacja bywa bardzo odmienna w zależności od wyznawanych wartości. Posiadaczami broni w USA są przedstawiciele przeróżnych grup społecznych. Toczący na co dzień ideologiczne spory o zakres rządowej kontroli konserwatyści i liberałowie w niepewnych czasach przepychają się w kolejkach po amunicję.

Ameryka jest krajem pełnym skrajności, a próbując zrozumieć jej kulturę, próżno szukać jednoznacznych odpowiedzi. Przemierzając ją wzdłuż i wszerz, napotkamy wielkich entuzjastów broni, przeobrażających swoje domy w prywatne zbrojownie, dla których weekend bez wizyty na strzelnicy to weekend stracony. Spotkamy tam także skrajnych przeciwników wszelkich militariów, którym sama myśl o istnieniu drugiej poprawki spędza sen z powiek. Dla jednych broń jest gwarantem bezpieczeństwa, inni dla bezpieczeństwa chcą zakazać jej posiadania. Choć kwestia ta niezmiennie dzieli Amerykanów, zdecydowana większość z nich popiera istnienie drugiej poprawki, którą ponad dwa wieki temu zapisali im w spadku ojcowie założyciele.

Bo Ameryka to kraj ludzi wolnych. I uzbrojonych.

Czytaj także: