Ludzie partii mogą liczyć na wysokie wynagrodzenie nie tylko z oficjalnych subwencji. Komu władza dała dobrą posadę w spółce Skarbu Państwa, ten według partyjnego zwyczaju powinien się odwdzięczyć. Jak słyszymy w Fundacji Batorego, która tropi patologie na styku państwo-polityka-finanse, działa to właściwie systemowo. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Dojazdy uczestników, wynajem wielkich sal i zapewnienie odpowiednich efektownych rekwizytów - to wszystko musi kosztować, by wszystko wyborcom przekazać. - Nasi przeciwnicy mówili, że takiej polityki nie da się prowadzić, że pieniędzy nie ma i nie będzie - wskazuje prezes PiS Jarosław Kaczyński.
Obecny obóz rządzący zaś pieniądze ma i to nie tylko z subwencji. Dziennikarze sprawdzili ubiegłoroczne sprawozdania wszystkich trzech partii, które wchodzą w skład klubu parlamentarnego PiS.
ZOBACZ TAKŻE: "Chcą się odwdzięczyć wprost Mateuszowi Morawieckiemu. I to jest ta transakcja wiązana" >>>
Z dokumentów jasno wynika, że choć premier Mateusz Morawiecki grosza na partię nie żałuje - ostatnio przekazał łącznie prawie 12 tysięcy złotych - z reguły najwięcej na polską politykę wpłacają nie ci pracujący w Warszawie, a w Brukseli.
Na partię najwięcej płacą europosłowie
Europoselska pensja nie może równać się z tą sejmową. Szef Solidarnej Polski wpłacił na swoją partię niespełna 2,5 tysiąca złotych, podczas gdy jego unijny kolega Patryk Jaki siedemnaście razy tyle. Niewiele mniej Beata Kempa, a PiS-owi i Republikanom też pensje w euro ich wysłanników z pewnością nie przeszkadzają.
Krzysztof Izdebski z Fundacji Batorego twierdzi, że nieprzypadkowo najbardziej hojnymi darczyńcami są europosłowie. - To jest przemyślany system dostosowujący wynagrodzenia pracowników, urzędników tego sektora i powiazanie ich z wysokością składek - wyjaśnia.
Słowo "system", o którym mówi Krzysztof Izdebski, prawnik od lat zajmujący się transparentnością w życiu publicznym, jest tu kluczowe. Spośród ponad 40 osób, które wpłaciły więcej niż najniższa krajowa prawie połowa, przypadkiem lub nie, zasiada w zarządach lub radach nadzorczych spółek Skarbu Państwa lub spółkach samorządowych.
- Jeżeli ktoś pracuje bardzo dobrze i pomnaża majątek narodowy, to, co robi ze swoimi pieniędzmi, ma do tego prawo. Może wpłacać na fundacje, może na organizacje społeczne, również na partie - mówi Janusz Kowalski z Solidarnej Polski.
Wiceprezesi PGE mieli prawo wpłacić po odpowiednio 37 i 20 tysięcy złotych, a szef Orlen Centrum ponad 10 tysięcy złotych. Członek zarządu PZU miał prawo wspomóc zaprzyjaźnioną partię kwotą 9 tysięcy złotych, a członek rad nadzorczych Orlenu i PKO BP miał prawo przekazać kolejne 6 tysięcy złotych.
Politycy PiS: wszystko jest zgodnie z prawem
- To, czy to jest oficjalne czy nieoficjalne, dowiemy się być może z maili Dworczyka, bo tam widzimy kuchnię polityki, ale pamiętajmy, że to nie musi być na papierze, nie musi być sformalizowane - zastrzega Krzysztof Izdebski.
Z maili, które wyciekły, dowiedzieliśmy się, że w ostatniej kampanii parlamentarnej ministra najgorliwiej wspierali właśnie zatrudnieni w spółkach Skarbu Państwa i dolnośląskich spółkach samorządowych, gdzie Dworczyk, obecny szef kancelarii premiera, startował.
CZYTAJ TAKŻE: Pytania o finansowanie kampanii Dworczyka
- Nigdy nie łamałem żadnych przepisów z prowadzeniem kampanii - tak tłumaczył się Michał Dworczyk, gdy sprawa wyszła na jaw. Podobnie robił to Marcin Horała, którego kampanijnych darczyńców na państwowych posadach ujawnili reporterzy "Czarno na białym". - Wszystko jest zgodnie z prawem, zgodnie z przepisami - przekonywał.
Rządzący pozostają zgodni w tym do dziś. - Te przepisy są zresztą bardzo restrykcyjne i każda osoba, która tych przepisów przestrzega, robi to zgodnie z prawem, w związku z tym nie powinno tu być żadnych wątpliwości - mówi rzecznik rządu Piotr Mueller.
Kiedyś były weksle i uchwały obligujące do wpłat
- Najprawdziwszym problemem jest to, że ludzie zobojętnili się na to. Kiedyś od razu podnosił się krzyk, ludzie nie pozwalali na to - mówi lider Platformy Obywatelskiej Donald Tusk.
Ludzie polityki jednak od dawna sobie na to pozwalali, bo będący w rządzie PO-PSL ludowcy podjęli kiedyś uchwałę, która obligowała członków ich partii na rządowych lub państwowych posadach do wpłat na partię. Z kolei Samoobrona wymagała od swoich kandydatów podpisywania weksli jako dowodu lojalności. Wreszcie, jak mówił kiedyś eurodeputowany PiS Marek Migalski, Prawo i Sprawiedliwość także miało wymagać od swoich europosłów odpowiednio wysokich dotacji.
Politolog profesor Antoni Dudek mówi, że skoro robili to poprzednicy, to "można nie kruszyć o to kopii". - Ale można też dążyć do naprawy. PiS obiecywał, że naprawi obyczaje w polskiej polityce. Ja tutaj żadnej naprawy nie widzę - dodaje. Spotkań z wyborcami w przyszłym roku, w którym odbędą się wybory parlamentarne i samorządowe, będzie więcej - podobnie jak wpłat na konta partii. I też nie będą one złamaniem przepisów w myśl prawa i sprawiedliwości.
Źródło: TVN24