|

"Chcą się odwdzięczyć wprost Mateuszowi Morawieckiemu. I to jest ta transakcja wiązana"

27 1505 morawiecki-0008
27 1505 morawiecki-0008
Źródło: TVN24

17 osób z tak zwanej listy Morawieckiego wpłaciło na fundusz wyborczy PiS niemal ćwierć miliona złotych, zaznaczając, że to pieniądze na kampanię premiera. Reporterzy tvn24.pl i magazynu "Czarno na białym" dotarli do przelewów, które to potwierdzają. Żaden z 17 darczyńców nie zgodził się na rozmowę na ten temat przed kamerą. - To nie jest zgodne z duchem prawa, odrzuciłbym takie przelewy - komentuje Stanisław Kostrzewski, były skarbnik PiS.

Artykuł dostępny w subskrypcji

W Prawie i Sprawiedliwości przez lata był człowiekiem instytucją, nazywano go "nadprezesem". Jako pierwszy pełnił funkcję skarbnika tej partii, łącznie przez 10 lat. Raz odszedł, w 2006 roku, wrócił po trzech latach. W 2014 roku pożegnał się z polityką na dobre. I zamilkł. Dziennikarze wiele razy namawiali go na rozmowę o czasach, kiedy był blisko politycznego centrum wydarzeń. Dopiero nam zdecydował się go udzielić i przerwać siedmioletnie milczenie. Opowiedział, co sądzi o finansowaniu kampanii wyborczej przez partyjnych nominatów w państwowych spółkach.

Ale najpierw, zanim umówiliśmy się na spotkanie ze Stanisławem Kostrzewskim, była lista. "Lista Morawieckiego".

Na początku września dotarł do niej Robert Zieliński, reporter tvn24.pl. Powstała w obozie władzy, choć nie ma pewności, kto ją przygotował. Znajduje się na niej ponad 160 nazwisk osób zajmujących lukratywne stanowiska w państwowych spółkach. Nazwano ją "listą Morawieckiego", bo ma identyfikować ludzi związanych z szefem rządu.

Poszliśmy jej tropem. A konkretnie: uzbrojeni w "listę Morawieckiego" poszliśmy do Państwowej Komisji Wyborczej i przeanalizowaliśmy, wpłata po wpłacie, przelewy na fundusz wyborczy Prawa i Sprawiedliwości. Ale o tym dalej.

Przyjaciel premiera

Jedną z osób na liście jest Wojciech Myślecki, wieloletni przyjaciel Mateusza Morawieckiego, który nieraz służył mu radą. Myślecki już w latach 90. zajmował ważne stanowiska w spółkach Skarbu Państwa, ma też bogate doświadczenie w sektorze prywatnym. Uważa się za "perłę" tej listy. W rozmowie z nami podkreśla, że "lista została zrobiona po to, żeby osłabić pozycję premiera".

- Komu z obozu władzy miałoby zależeć, żeby osłabić pozycję premiera? - dopytujemy.

- Nie jest tajemnicą, że grupa Ziobry jest stale przeciwko, że pani premier [Beata Szydło - red.] też nie do końca się pogodziła, że jej następcą jest obecnie Morawiecki. Więc w ogóle cały ten obóz PiS-u najchętniej by przeprowadził szybką anihilację premiera i by wtedy byli szczęśliwi - ocenia przyjaciel szefa rządu.

- Dlaczego jest tak bardzo nielubiany?

- Jest obcy. Cały czas próbuje wpisać się w tryby machiny partyjnej, ale zdaje się, że nie najlepiej mu to idzie - odpowiada Myślecki.

Pozycję, jaką wypracował Myślecki, zawdzięcza tylko sobie. Jednak znaczna część osób z listy moment, w którym poznała Mateusza Morawieckiego, może uważać za jeden z najważniejszych w swoim zawodowym życiu.

Przez dwa miesiące lista nieco straciła na aktualności. Niektóre osoby nie pełnią już swoich funkcji. Ale znakomita większość wciąż kieruje, nadzoruje lub zarządza najważniejszymi i najbogatszymi spółkami Skarbu Państwa.

CNB KUBIK LAKOMSK 2
Myślecki: chyba mu to nie najlepiej idzie
Źródło: TVN24

Ćwierć miliona

Nazwiska na "liście Morawieckiego" zestawiliśmy z rejestrem wpłat na fundusz wyborczy Prawa i Sprawiedliwości. Chcieliśmy sprawdzić, czy osoby zatrudnione w spółkach Skarbu Państwa wspierają finansowo rządzącą partię. Udostępniony nam przez Państwową Komisję Wyborczą rejestr zawiera kwoty, daty wpłat oraz nazwiska osób zasilających fundusz wyborczy partii.

Znaleźliśmy 37 osób, które występują w obu zestawieniach: na "liście Morawieckiego" i na rachunku komitetu wyborczego PiS. Osoby te najczęściej zasilały fundusz PiS w 2019 roku, czyli w roku podwójnych wyborów: do europarlamentu oraz do Sejmu i Senatu.

Poszliśmy jednak dalej i poprosiliśmy PKW, by udostępniła nam także tytuły przelewów. Zdarza się bowiem, że darczyńcy wspierają nie tylko partię, ale konkretne osoby z tej partii.

Dlaczego? Według naszych informatorów zbliżonych do PiS, w partii tej przyjęto zasadę, że jeśli w tytule przelewu wpisane jest nazwisko konkretnej osoby, to kwota ta jest przeznaczana na kampanię tej właśnie osoby. Nie jest to prawny wymóg - partia, jeśli chce, może wydawać środki z funduszu wyborczego na dowolnego kandydata.

Z uzyskanej przez nas historii rachunku wynika, że 17 osób, których nazwiska znajdują się na "liście Morawieckiego", wpłaciło w sumie 242 tysiące złotych bezpośrednio na kampanię Mateusza Morawieckiego, gdy ten w 2019 roku pierwszy raz startował w wyborach. Wcześniej o wpłatach bezpośrednio dla premiera informowało OKO.press, jednak nieoficjalnie. My dysponujemy potwierdzeniami przelewów, w tytule każdego z nich pojawia się nazwisko urzędującego premiera.

To przelewy od tysiąca do ponad 56 tys. zł, czyli maksymalnej kwoty, jaką zgodnie z ordynacją wyborczą może wpłacić jedna osoba na rzecz jednego komitetu. Kwota ta, tak stanowi prawo, nie może przekraczać 15-krotności minimalnej pensji, zaś w roku, w którym odbywają się więcej niż jedne wybory - 25-krotności. Czyli w 2019 roku ten limit wynosił 56 250 zł.

Większość osób, które wówczas wsparły finansowo kampanię premiera - to też sprawdziliśmy w PKW - w latach 2014-18 nie wpłaciło na fundusz wyborczy PiS. Przed 2019 rokiem premier nie startował w wyborach z list tej partii.

Listę ludzi Morawieckiego porównaliśmy z listą wpłat na fundusz PiS

Darowizna na Morawieckiego

Tak było w przypadku dwojga członków zarządu PKN Orlen: Armena Artwicha i Patrycji Klareckiej. Oboje znaleźli się na liście Morawieckiego, oboje wpłacili na fundusz wyborczy PiS, oboje w tytule przelewu wpisali: "Darowizna na Mateusza Morawieckiego". Artwich zapłacił 56 250 zł (czyli maksymalną dopuszczoną prawem kwotę), Klarecka - 40 tys. zł.

Oboje pracowali wcześniej w Banku Zachodnim WBK, gdy jego prezesem był obecny premier. Gdy Morawiecki został wicepremierem i ministrem rozwoju w rządzie PiS, Artwich został dyrektorem w jego resorcie, a Klarecka wygrała konkurs na prezesa Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości. Konkurs przeprowadził zespół powołany przez ministra Morawieckiego.

W 2018 roku oboje - Artwich i Klarecka - trafili do zarządu jednej z najbogatszych spółek z udziałem Skarbu Państwa - PKN Orlen. Morawiecki był już wtedy szefem rządu.

Armen Artwich, pytany o wsparcie kampanii premiera, odesłał nas do biura prasowego Orlenu, choć pytaliśmy o wpłatę, która nie miała nic wspólnego z działalnością paliwowego giganta.

Patrycję Klarecką zapytaliśmy o to samo. Najpierw odpowiedziała, że nie wie, o jaką wpłatę chodzi. Potwierdziła, gdy wskazaliśmy, że w 2019 roku wpłaciła 40 tys. zł. Dopytywana, dlaczego wsparła akurat kampanię szefa rządu, odparła, że ta wpłata to jej prywatna sprawa. I zakończyła rozmowę.

Tydzień po próbach uzyskania odpowiedzi od członków zarządu Orlenu zadzwoniła do nas rzeczniczka tej spółki. Przekazała prośbę, by nie publikować tego, co powiedzieli jej przełożeni.

Tuż po tej rozmowie dostaliśmy SMS od Klareckiej. Poinformowała w nim, że nie zgadza się na wyemitowanie naszej rozmowy telefonicznej. Niemal identyczną wiadomość krótko potem wysłał też Artwich.

CNB KUBIK LAKOMSK 4
"Tylko tyle, nic więcej. Moja wielka prośba"
Źródło: TVN24

Myślał, że zatrudnia żonę Ziobry

- Chodzi o to, by zbudować ich lojalność na przyszłość, to jest jak budowanie pierwszej kadrowej. Kiedy PiS przestanie mu wystarczać albo kiedy PiS będzie chciał się go pozbyć - mówi Piotr Gajdziński, były bliski współpracownik Morawieckiego.

Gajdziński pracował z Morawieckim w BZ WBK, był rzecznikiem banku. Po latach napisał o swoim byłym szefie książkę "Delfin".

W rozmowie z nami ocenia, że wpłaty ludzi szefa rządu na jego kampanię pokazują, że Morawiecki z rozmysłem buduje swoje zaplecze polityczne z ludzi z drugiego szeregu.

Przytacza historię, która wiąże się z początkiem kariery Patrycji Klareckiej przy Morawieckim. Według Gajdzińskiego Morawiecki zatrudnił ją w banku, bo był przekonany, że jest żoną Zbigniewa Ziobry, która w rzeczywistości ma podobne nazwisko: nazywa się Patrycja Kotecka.

- By dotrzeć na ten szczyt polityczny, trzeba było mieć jakichś sojuszników. Tym sojusznikiem mógłby być Zbigniew Ziobro. Gdyby jego żona była Patrycją Klarecką, a nie Patrycją Kotecką, z całą pewnością dzisiaj stosunki między Ziobrą a Morawieckim byłyby inne - uśmiecha się Gajdziński. Tymi słowami nawiązuje do konfliktu na linii premier - minister sprawiedliwości.

Zapytaliśmy służby prasowe premiera, czy Morawiecki jako prezes banku, zatrudniając Patrycję Klarecką, rzeczywiście pomylił ją z żoną Zbigniewa Ziobry. Centrum Informacyjne Rządu nie odpowiedziało na nasze pytanie, tłumacząc, że nie dotyczy ono urzędu premiera.

"W życiu zdarzają się pomyłki"
Źródło: TVN24

"Proszę mnie nie niepokoić"

W przelewach na kampanię premiera odnajdujemy też darowiznę od Brygidy Ślabskiej, która pracowała w BZ WBK w czasach, gdy bankiem kierował Morawiecki. Gdy trafił do rządu, dostała pracę w państwowej spółce LOTOS. Obecnie zasiada w zarządzie fundacji, której fundatorem jest państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego.

W 2019 roku wpłaciła 17 tysięcy złotych na kampanię wyborczą PiS, wpisując w tytule przelewu "Darowizna na Mateusza Morawieckiego"

Pytana przez nas o tę o wpłatę odpowiada: - To jest moja prywatna sprawa, na kogo ja wpłacam w kampanii.

- Czy ktokolwiek z panią rozmawiał na temat tej wpłaty? - dopytujemy.

- Odmawiam komentarza - ucina Ślabska.

- Ktoś pani sugerował, żeby tej wpłaty dokonać?

- Odmawiam odpowiedzi. Tak że dziękuję, proszę więcej do mnie nie dzwonić, proszę mnie nie niepokoić - kończy rozmowę.

"Dar. na Matusza Morawieckiego"

Inaczej niż u Artwicha, Klareckiej i Ślabskiej wyglądała droga zawodowa Tomasza Filla, wiceprezesa zarządu Polskiego Funduszu Rozwoju. Nazwisko Filla też znalazło się na liście Morawieckiego, a w historii rachunku wyborczego PiS odnaleźliśmy dokonany przez niego przelew na kampanię szefa rządu w wysokości 36 tys. zł zatytułowany "Dar. na Matusza Morawieckiego".

Fill swoją karierę związał z biznesem, głównie ze spółkami Skarbu Państwa, jeszcze za rządów Platformy. Był rzecznikiem prasowym Orlenu, dyrektorem departamentu komunikacji w PGNiG i PKO BP. Gdy Morawiecki był ministrem rozwoju, Fill pracował w jego resorcie jako jeden z dyrektorów, a kiedy Morawiecki został premierem, Fill trafił do zarządu Polskiego Funduszu Rozwoju.

Reakcja Tomasza Filla na nasze pytania przypominała zachowanie poprzednich rozmówców. Pytany, dlaczego zdecydował się wpłacić darowiznę na kampanię premiera, odparł, że to jego prywatna sprawa.

Dopytywany, czy był to gest wdzięczności, nie odpowiedział i rozłączył się.

Krótko potem wysłał SMS: "Jeżeli nagrywał Pan naszą rozmowę, to informuję, że nie wyrażam zgody na jej wyemitowanie na antenie TVN24, TVN oraz w portalu TVN24.pl".

Stanisław Kostrzewski, były skarbnik PiS
Stanisław Kostrzewski, były skarbnik PiS
Źródło: TVN24

"Nie przypominam sobie"

Na liście Morawieckiego znalazł się też prezes PLL LOT Rafał Milczarski, który - jak wynika z historii rachunku PiS - wpłacił nie tylko na kampanię premiera, ale też Jarosława Kaczyńskiego, europosłów Adama Bielana i Joachima Brudzińskiego, a także na rzecznika prasowego PiS Radosława Fogla. Na każdego z pięciu polityków szef narodowego przewoźnika przelał po 5555 złotych i 55 groszy. W sumie - niespełna 28 tys. zł.

Były menadżer z branży lotniczej podkreśla w rozmowie z nami, że w otoczeniu prezesa PLL LOT "wszyscy wiedzieli o jego związkach z premierem". - Sam prezes Milczarski wspominał o zapewnianiu LOT-owi intelektualnego wsparcia premiera - zaznacza nasz rozmówca. Woli pozostać anonimowy. - Milczarski chciał być widziany jako namiestnik premiera Morawieckiego w polskim lotnictwie - dodaje.

Pytany o wpłaty na fundusz wyborczy PiS Milczarski rzuca: - Nie przypominam sobie.

Na uwagę, że chodzi o wpłaty z 2019 roku, m.in. na premiera Morawieckiego, odpowiada: - Prowadzę wiele różnych dzielności charytatywnych i społecznych, tak że ja sobie aktualnie nie przypominam.

- To są oficjalne dane, które są w Państwowej Komisji Wyborczej - zauważamy.

- To skoro to są oficjalne dane, to po co pan do mnie dzwoni?! Dziękuję panu bardzo.

- Nie pamięta pan, że wpłacał pan na fundusz wyborczy PiS-u? - pytamy.

- Proszę pana, nie komentuję tej sprawy, to jest moja osobista sprawa i nic panu do tego! Do widzenia - oznajmia Milczarski i rozłącza się.

Potem już nie odbiera telefonu i nie odpowiada na SMS z kolejnymi pytaniami i prośbę o rozmowę przed kamerą.

Chcieliśmy dowiedzieć się od prezesa Milczarskiego, czy wpłaty dokonywane w 2019 roku (dwie były dokonane w kwietniu, przed wyborami do europarlamentu, trzy pozostałe we wrześniu, przed wyborami do Sejmu i Senatu) miały związek z ubieganiem się przez niego o ponowny wybór na prezesa PLL LOT. Pod koniec sierpnia 2019 roku rada nadzorcza spółki przedłużyła mu kadencję.

Wicerzecznika PiS Radosława Fogla zapytaliśmy, czy znany jest mu mechanizm polegający na dokonywaniu wpłat na kampanię polityków PiS przez nominatów z państwowych spółek. 

- Nie jest mi znany - odpowiedział poseł. Gdy dopytaliśmy, czy wie o wpłacie prezesa PLL LOT na jego kampanię, potwierdził. Nie chciał jednak dłużej rozmawiać i szybko zniknął za drzwiami sejmowej komisji, gdzie go spotkaliśmy. Rozmowę mogliśmy dokończyć dopiero po zakończeniu posiedzenia. Zatem do posła Fogla jeszcze w tym tekście wrócimy. 

O opisany wyżej mechanizm pytaliśmy też rzeczniczkę PiS Anitę Czerwińską. - Nie zajmuję się takimi rzeczami. To nie jest mój obszar. Nie mam informacji na ten temat - odpowiedziała.

CNB KUBIK LAKOMSK 1
Fragment reportażu "Czarno na białym"
Źródło: TVN24

Ani o złotówkę

Stanisław Kostrzewski, były skarbnik PiS, przyznaje w rozmowie z nami, że Jarosław Kaczyński zwykle nie chciał wchodzić w szczegóły dotyczące finansów partii, ale zdarzało mu się interesować konkretnymi zagadnieniami w trakcie kampanii wyborczych. Pytał Kostrzewskiego na przykład: "Czy prawdą jest, że nie podpisałeś zlecenia na ulotki dla pana takiego i takiego?".

- "Tak, prawdą jest". "A dlaczego?". "A bo już by przekroczył limit [wydatków ustalony przez PiS - red.]". No i koniec. I do mnie wysyłał tych ludzi i ci ludzie się wiecznie ze mną kłócili. Bolałem nad tym, bo wiedziałem, że ci ludzie biegną potem do prezesa i prezes ich słucha - relacjonuje Kostrzewski. - W pewnym momencie zorientowałem się, że prezes jest otaczany przez ludzi, którzy mają swój szemrany interes - ocenia.

Przedstawiliśmy mu nasze ustalenia. Podkreślił, że takie wpłaty na fundusz wyborczy PIS są zgodne z prawem, ale w jego ocenie "są niezgodne z duchem tego prawa".

- Podmioty muszą mieć równe prawa przy startowaniu w wyborach. W moim wydaniu, jakby wpływały tego typu kwoty, to natychmiast poszedłby sygnał, że nie jest to zgodne z duchem - podkreśla były skarbnik PiS.

- Czy pan by takie wpłaty zablokował, odrzucił? - pytamy.

- Jest możliwość odrzucenia, ja wiele takich wpłat odrzucałem - zaznacza Kostrzewski.

Były skarbnik PiS wyjaśnia, że w każdej kampanii, pełniąc funkcję pełnomocnika finansowego komitetu wyborczego PiS, zatwierdzał wszystkim kandydatom tzw. plan kampanii, czyli konkretną kwotę, jaką mogli wydać na przekonanie do siebie wyborców.

Te wewnątrzpartyjne limity - jak tłumaczy Kostrzewski - nie mogły być przekroczone ani o złotówkę, a każdy kandydat musiał się w partii rozliczyć ze wszystkich wydatków.

- Nikt, żaden z kandydatów, nie miał możliwości, żeby tu przerzucić, a tam dołożyć, absolutnie. Ja tego pilnowałem. Oni przychodzili ze swoimi zamiarami, planami. Stąd było to przeklinanie. Siedzieli godzinami czasami - wspomina były "nadprezes" PiS.

Radość i duma

Rzeczniczce PiS 21 października wysłaliśmy SMS, w którym zapytaliśmy, jaki limit wydatków ustalono w partii na kampanię premiera Morawieckiego, a także - ile ostatecznie wydano na kampanię premiera.

Anita Czerwińska odpisała, że "wszystkie informacje" są dostępne w sprawozdaniu złożonym przez PiS w Państwowej Komisji Wyborczej.

Gdy w rozmowie telefonicznej z Czerwińską wyjaśniliśmy, że w PKW są dane dotyczące całej partii, a dane dotyczące planu wydatków i ostatecznych wydatków poszczególnych kandydatów są wyłącznie w siedzibie PiS, obiecała nam te informacje wysłać.

10 listopada zapytaliśmy po raz kolejny. Czerwińska odpisała podobnie jak za pierwszym razem: że "wszystkie informacje" związane z kampanią PIS, w tym premiera Morawieckiego, zgodnie z kodeksem wyborczym, są dostępne w sprawozdaniu złożonym do PKW.

"W związku z Narodowym Świętem Niepodległości życzę Panu radości i dumy z bycia Polakiem oraz sukcesów i wszelkiej pomyślności" - dodała na koniec wiadomości.

Kilkaset głosów

Ze szczodrości partyjnych nominatów w spółkach korzysta nie tylko szef rządu, ale i jego prawa ręka Michał Dworczyk.

Szef kancelarii premiera nie miał łatwego startu w polityce. Zaliczył dwa nieudane starty w wyborach parlamentarnych: w 2007 i 2011 roku. W obu przypadkach do zdobycia mandatu posła zabrakło mu kilkuset głosów.

- Niektórym nawet go było żal, bo znalazł się tuż pod kreską, a przy jednej z tych kampanii zainwestował sporo w billboardy, które jeździły na lawetach po Warszawie, i nieźle się zadłużył - wspominał w rozmowie z tvn24.pl jeden ze współpracowników ministra.

Dług spłacił - jak już pisaliśmy - sprzedając samochód - skodę fabię. Musiał też zacząć szukać pracy poza polityką. I tak trafił w 2012 roku do banku PKO BP, którego prezesem był wtedy Zbigniew Jagiełło, przyjaciel Mateusza Morawieckiego.

W 2019 roku Dworczyk nie musiał się już martwić o środki na swoją kampanię.

Porównując w PKW oba zestawienia, trafiliśmy też na darowizny kierowane właśnie na kampanię Michała Dworczyka. Minister "zebrał" w ten sposób od dziewięciu osób 95,3 tys. zł.

Z maila z 5 września 2019 roku, który wyciekł ze skrzynki pocztowej ministra, wynika, że trafiła do niego informacja o wpłatach na jego kampanię. Kwoty i nazwiska darczyńców opisane w mailu pokrywają się z danymi z rachunku funduszu wyborczego PiS.

Z potwierdzeń przelewów, których kopie posiadamy, wynika, że najwięcej - 30 tys. zł - wpłacił na kampanię Dworczyka wiceprezes KGHM Andrzej Kensbok. Wśród darczyńców ministra są też m.in.: Tomasz Maciejowski, prezes zarządu Sanatoriów Dolnośląskich - 12 tys. zł, Artur Siennicki, do niedawna prezes zarządu Wałbrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej "Invest Park" - 10 tys. zł, a także Anna Lutek ze spółki Enea - 5 tys. zł. Michał Dworczyk, przypomnijmy, jest pełnomocnikiem partii w okręgu wałbrzyskim.

Dworczyk nie odbierał od nas telefonu i nie odpowiedział na SMS z prośbą o rozmowę na temat wpłat na kampanię jego oraz premiera.

Minister nie odpowiedział też na wysłane SMS-em pytania. Zapytaliśmy m.in., czy prosił osoby zatrudnione w państwowych spółkach o dokonywanie wpłat na swoją kampanię bądź na kampanię Mateusza Morawieckiego.

Polityk PiS z otoczenia premiera podkreśla w rozmowie z nami, że mechanizm wpłat na kampanię od partyjnych nominatów w spółkach nie jest tajemnicą. W ocenie naszego rozmówcy, który pragnie zachować anonimowość, Michał Dworczyk mógł wydać na swoją kampanię na Dolnym Śląsku (startował z pierwszego miejsca w Wałbrzychu) około 100 tys. zł. To by oznaczało, że koszty niemal całej kampanii mógł pokryć z darowizn.

- Prezes [Kaczyński - red.] zawsze był zwolennikiem wprowadzania limitów wydatków na kampanię. Dzięki nim jeden kandydat, który ma za sobą duży biznes, nie ma zbyt dużej przewagi nad innymi - zauważa nasz informator.

O 30 tys. zł darowizny na kampanię ministra pytamy wiceprezesa KGHM Andrzeja Kensboka: - Czy wpłaty na kampanie wyborcze polityków to jest jakiś akt wdzięczności za to, że pan trafił do tych spółek Skarbu Państwa?

Po dłuższej chwili ciszy Kensbok odpowiada: - Nie mogę tego komentować. Proszę, zakończmy rozmowę.

Kariera w energetyce

Warszawa, centrum kongresowe Expo XXI, 6 października 2021 roku. Trwa drugi dzień Kongresu 590. - Czy w Polsce jest potrzebna reforma podatków dochodowych? - pyta prelegent przemawiający na głównej scenie w przestronnej hali. Przemawia ze swadą, dynamicznie poruszając się po podwyższeniu. Zdaje się nie zauważać, że mówi głównie do pustych krzeseł, bo słucha go ledwie kilka osób.

Zorganizowany w dużej mierze za pieniądze państwowych spółek kongres skupia przedstawicieli obozu władzy, a także w większości wspierające tę władze media.

W trakcie trwania kongresu udało nam się porozmawiać z kilkoma gośćmi. To osoby, które znalazły się na "liście Morawieckiego" i wsparły fundusz wyborczy PiS.

Wśród prelegentów jest Anna Lutek, dyrektor w państwowej spółce Enea.

Jak można przeczytać na stronie internetowej PiS, Lutek jest związana z tą partią od początku. Była asystentką posła Michała Kamińskiego, a w wyborach samorządowych 2002 r. została radną warszawskiego Śródmieścia, gdzie zasiadała w komisjach: mieszkaniowej, oświaty oraz kultury i sportu. Jako zainteresowania wpisała wtedy politykę i psychologię.

Zawodowo związała się potem z Polskim Radiem i ministerstwem kultury, by później zacząć karierę w branży paliwowej - doradzała zarządowi Unipetrolu, czeskiej spółce zależnej Orlenu, i odpowiadała za komunikację Grupy Lotos.

Z historii rachunku funduszu wyborczego PiS wynika, że Anna Lutek w 2014 roku wpłaciła 1 tys. zł darowizny na tę partię, a w 2019 roku kolejny 1 tys. zł oraz dodatkowe 5 tys. zł, które zgodnie z tytułem przelewu miały być przeznaczone na kampanię Michała Dworczyka.

Pytana przez nas na kongresie o tę darowiznę odpowiedziała, że jej wpłata była prywatna i jak każdy obywatel miała prawo jej dokonać.

A czy czuje się związana z Dworczykiem? Odpowiedziała, że nazywa się Anna Lutek, reprezentuje i realizuje wyłącznie siebie. Dłużej rozmawiać nie chciała.

Wojciech Myślecki, przyjaciel premiera
Wojciech Myślecki, przyjaciel premiera
Źródło: TVN24

Wiceprezes ucieka

Nietypowo, bo ucieczką indagowanego, zakończyła się też próba rozmowy z Pawłem Gruzą, wiceprezesem KGHM. Gruza znalazł się na "liście Morawieckiego", choć dokonał wpłaty 30 tys. zł na kampanię Jacka Sasina, ministra aktywów państwowych nadzorującego tę spółkę.

Pytany, czy czuje się człowiekiem Morawieckiego, czy Sasina, Gruza odmówił komentarza i uciekł przed nami, tłumacząc, że za kilka minut zaczyna posiedzenie zarządu.

Gruza, podobnie jak Anna Lutek, nie zgodzili się na rozmowę przed kamerą ani na wyemitowanie nagranych podczas kongresu krótkich rozmów.

Podobnie skończyła się próba rozmowy z trzecim gościem Kongresu 590 Bartoszem Piechotą. To prawnik, który za rządów PiS dostał pracę w branży lotniczej - trafił do rady nadzorczej PLL LOT i do zarządu Polskiej Grupy Lotniczej. 

W 2019 roku wpłacił dwie darowizny - w kwietniu i we wrześniu. Obie zgodnie z tytułami przelewów zostały przeznaczone dla polityka PiS Macieja Małeckiego, który po wyborach, pod koniec 2019 roku, został wiceministrem w resorcie aktywów państwowych. Małecki odpowiada za nadzór nad spółkami lotniczymi.

Wspólnik wiodącej kancelarii...

Piechota pytany, czy czuje się człowiekiem premiera Morawieckiego, skoro znalazł się na jego liście, odpowiada pytaniem. Chce wiedzieć, czy znamy jego CV. Gdy pytamy, dlaczego wpłacił darowiznę na fundusz wyborczy PiS, reaguje nerwowo i ostatecznie przerywa rozmowę. I nie zgadza się na jej wyemitowanie.

Bartosza Piechotę prosiliśmy później o rozmowę przed kamerą, ale odmówił. Odpowiedział jedynie na pytania wysłane mailem.

W odpowiedzi podkreślił, że "decydując się na kandydowanie do Zarządu Polskiej Grupy Lotniczej S.A. w lipcu 2019 r. był od prawie dziesięciu lat adwokatem, wspólnikiem wiodącej na polskim rynku kancelarii prawnej specjalizującej się rozwiązywaniu sporów gospodarczych i doradztwie korporacyjnym".

Na pytanie, dlaczego dokonał wpłaty na kampanię Macieja Małeckiego, odpowiedział, że "na długo przed powołaniem do zarządu PGL wypracował 'ustabilizowaną pozycją zawodową i finansową'". "Nie zabiegałem o to powołanie, ani nie była to dla mnie droga do istotnego polepszenia mojego statusu zawodowego czy materialnego" - zaznaczył.

…grozi pozwem

"Do rady nadzorczej PLL LOT, rady nadzorczej KGHM Polska Miedź S.A., a następnie do zarządu Polskiej Grupy Lotniczej S.A. zostałem powołany wyłącznie ze względu na posiadane przeze mnie kompetencje" - napisał Piechota.

Pytany, czy ktoś z polityków PiS lub osób z ich otoczenia sugerował mu, że powinien dokonać wpłat na fundusz wyborczy PiS, Piechota odpisał: "Żadna z moich kontrybucji finansowych - czy to na działalność dobroczynną, czy to polityczną nigdy nie miała i nigdy nie miała będzie żadnego charakteru 'transakcyjnego'. Nigdy nie została i nigdy nie zostanie dokonana pod naciskiem. Dlatego stanowczo podkreślam, że jakiekolwiek przeciwne insynuacje, także w tej sprawie, będą oczywistą nieprawdą i będą godziły w moje dobre imię".

O jedno piętro za daleko

O darowizny Piechoty przeznaczone na dwie kampanie Macieja Małeckiego (startował zarówno w wyborach do europarlamentu, jak i do Sejmu) zapytaliśmy samego wiceministra aktywów państwowych, krótko po tym, jak zakończył swoje wystąpienie w Senacie.

Wiceszef resortu nadzorującego państwowe spółki dostał na swoje kampanie nie tylko 10 tys. zł od menadżera ze spółek lotniczych, ale też 2 tys. zł od wiceprezesa KGHM Andrzeja Kensboka, który - jak wspomnieliśmy wcześniej - wpłacił 30 tys. zł na kampanię Michała Dworczyka, a także 10 tys. zł na kampanię posłanki Małgorzaty Gosiewskiej.

"Czy panu ten mechanizm jest znany?"
Źródło: TVN24

Gdy pada pierwsze pytanie, wiceminister Małecki nie tylko nie zgadza się przystanąć i porozmawiać przed kamerą, ale wręcz przyspiesza kroku. Na swoje nieszczęście schodzi o jedną kondygnację za nisko i zamiast trafić do głównego wyjścia z Senatu gubi się w senackich podziemiach.

Pytany, czy jest mu znany mechanizm polegający na dokonywaniu wpłat na fundusz wyborczy PiS przez nominatów z państwowych spółek, minister (nadzorujący takie spółki) odpowiada: - Nie znam takiego mechanizmu.

- 10 tys. zł na pana kampanię wpłacił wiceprezes Polskiej Grupy Lotniczej Bartosz Piechota - zauważamy.

- Jest dowolność wpłat. To jest wolny człowiek. W trakcie kampanii nie byłem ministrem, nie nadzorowałem LOT-u - tłumaczy Małecki.

A czy rozmawiał z Piechotą i Kensbokiem o dokonanych przez nich darowiznach?

- Nie przypominam sobie - odpowiada.

Przekonuje też, że wpłaty na kampanie były zgodne z prawem, a nie był jeszcze wtedy ministrem. Do rządu, jak pisaliśmy, wszedł jesienią 2019 roku.

Poseł zajęty tabletem

Sejm, 27 października. Budynek G świeci pustkami. Na jednej z sal miało zacząć się posiedzenie komisji kontroli państwowej, ale zostało przesunięte o trzy godziny. Na sali siedzą trzy osoby, w tym poseł Krzysztof Sobolewski z wyraźnie znudzoną miną i nosem w tablecie.

Sobolewski to prominentny polityk PiS, jest sekretarzem generalnym tej partii. Zasłynął wypowiedzią, że nie ma nic wspólnego z tym, że jego żona piastuje ważne posady w spółkach Skarbu Państwa, a o jej pracy dowiedział się jako jeden z ostatnich.

Sam - jak wynika z historii rachunku funduszu wyborczego PiS - dostał 10 tys. zł na kampanię od Daniela Obajtka, prezesa PKN Orlen. Pytany przez nas, czy zgodzi się na rozmowę, Sobolewski odburkuje, że jest zajęty. Zapytany o darowiznę od prezesa Orlenu nie odpowiada wcale, powtarzając, wyraźnie poirytowany, że jest zajęty.

Poseł przesiedział na pustej sali kilkadziesiąt minut, po czym wyszedł z budynku, nie zatrzymując się nawet, gdy znów próbowaliśmy zadać mu pytania.

Daniel Obajtek, który oprócz wpłaty na kampanię Sobolewskiego wpłacił też 10 tys. zł na kampanię byłego marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego, nie odebrał od nas telefonu i nie odpowiedział na SMS z prośbą o rozmowę.

"Czy ja mówię po chińsku?"
Źródło: TVN24

Najwyżej jedna pensja

O mechanizmie wpłat na kampanię od osób, które dostały pracę z partyjnej rekomendacji, opowiada nam były działacz PiS, który organizował przedwyborcze starania jednego z prominentnych polityków tej partii. Woli pozostać anonimowy.

- Wszystko jest uzależnione od zarobków. Ten, kto zarabia więcej, ten płaci więcej. Ten, kto zarabia mniej, płaci mniej - tłumaczy.

Według niego jest kilka sposobów na to, by wpłaty na fundusz wyborczy nie były łatwe do wychwycenia w prowadzonym przez PKW rejestrze.

- Jak ktoś nie chce się ujawniać, to przekazuje te pieniądze członkowi rodziny o innym nazwisku i wtedy ta osoba przekazuje pieniądze. Jest też tak, że się przekazuje na jakieś fundacje, stowarzyszenia, które pomagają w finansowani kampanii - wyjaśnia nasz rozmówca.

- Mówi się na samym początku, że w przypadku potrzeby przed wyborami matka partia plus wskazujący poseł będzie potrzebował wsparcia finansowego - podkreśla były działacz PiS.

- Zawsze się na to zgadzają, czy zdarzały się odmowy? - dopytujemy.

- Nie miałem takiego przypadku, żeby się ktoś nie zgodził - odpowiada nasz informator.

Również były poseł PiS przyznaje w rozmowie z nami, że w czasach, gdy ta partia nie była u władzy, jej politycy mogli liczyć na darowizny na swoje kampanie od rodziny i znajomych albo musieli zaciągać kredyty. Teraz się to zmieniło - mogą liczyć na wpłaty od osób rekomendowanych do państwowych spółek.

Wielu wpłaca z własnej inicjatywy, traktując to jako swoistą polisę ubezpieczeniową, inni wpłacili, bo byli o to poproszeni
Były poseł PiS

I dodaje: - Od nominatów do spółek Skarbu Państwa nie jest trudno załatwić darowizny, bo jak ktoś zarabia w Orlenie 30 tys. zł, to kalkuluje, że nie żądają od niego połowy zarobków, ale co najwyżej jedną pensję. To niewiele, jak na gest wdzięczności albo polisę ubezpieczeniową.

Czy poseł słyszał?

Radosław Fogiel, który początkowo nie zgodził się na dłuższą rozmowę, uciekając na posiedzenie komisji, odpowiedział na nasze pytania po jej zakończeniu. Podkreślił, że ludzie w spółkach nie są pozbawieni praw publicznych i mogą zgodnie z prawem dokonywać wpłat na fundusz wyborczy.

- Czy słyszał pan, by ktokolwiek z polityków PiS lub osób z ich otoczenia sugerował osobom w spółkach, by dokonały wpłat na fundusz wyborczy? - pytamy.

- Sama sugestia z pańskiej strony jest obraźliwa. Jeśli ma pan takie informacje, proszę skierować zawiadomienie do właściwych instytucji - odpowiedział wicerzecznik PiS. Ale wprost na postawione pytanie (czy słyszał) poseł Radosław Fogiel nie odpowiedział.

Dopytywany o darowizny prezesa PLL LOT na pięciu polityków PiS - w tym premiera i Jarosława Kaczyńskiego - dokonane w roku, w którym Rafał Milczarski zabiegał o ponowny wybór na prezesa narodowego przewoźnika, Fogiel odparł, że prezesa PLL LOT wybiera rada nadzorcza, w której nie zasiada żaden z tych polityków.

Innego zdania na temat realnego wpływu premiera na obsadę władz spółek Skarbu Państwa ma jego przyjaciel Wojciech Myślecki. - On chce mieć po prostu zaufanych ludzi i wiedzieć, co tam się dzieje w środku - wyjaśnia.

System jest nietransparentny

Również Stanisław Kostrzewski, który odpowiadał za finanse PiS od czasu powstania tej partii, nie ma co do tego wątpliwości.

Wasze domniemania są uzasadnione. Bo "dostałeś taką pracę, a więc wpłaciłeś", ale również można domniemywać, że "jak wpłacisz, to dostaniesz taką pracę"
Stanisław Kostrzewski, były skarbnik PiS

W jego opinii nerwowe reakcje naszych rozmówców, którzy nie byli w stanie spokojnie o sprawie rozmawiać i albo się rozłączali, albo uciekali przed kamerą, to ludzki odruch wynikający w tego, że człowiek, który "już w coś wdepnął", "zaczyna sam siebie oszukiwać" i "uzasadniać, że to jednak jest dobrze".

- Stąd są takie reakcje psychologicznie uzasadnione, że w pewnym momencie mówi - "a daj mi pan spokój, ja nie chcę o tym myśleć". Dlaczego? Bo mnie to gryzie - mówi Kostrzewski.

Podobnego zdania jest też Krzysztof Izdebski, prawnik specjalizujący się w zagadnieniach związanych z finansowaniem polityki i jawnością życia publicznego. Jego zdaniem darowizny świadczą o tym, że nominaci z państwowych spółek "chcą się odwdzięczyć wprost Mateuszowi Morawieckiemu".

- Wcześniej nie wpłacały, bo on nie startował. Teraz startował. I to jest ta transakcja wiązana - ocenia Izdebski.

W opinii Kostrzewskiego u podstaw problemów z finansowaniem polityki stoi sam system, który jest nietransparentny.

- Trzeba wymyślić mechanizm, który uniemożliwi tym osobom wpływanie na akt wyborczy swoimi pieniędzmi. Dlatego mówiłem o tym duchu prawa, bo jest to omijanie właśnie tej zasady - ocenia były skarbnik PiS.

"Dlatego mówiłem o duchu prawa"
Źródło: TVN24

"Ta osoba musi milczeć"

Były "nadprezes" PiS przyznaje, że przez swoje restrykcyjne podejście do przestrzegania procedur miał wewnątrz partii "samych wrogów", którzy go atakowali i uprzejmie donosili do prezesa PiS.

- Nie miałem siły i możliwości z tym walczyć - przyznaje Kostrzewski, który w 2014 roku w aurze tajemnicy zrezygnował ze stanowiska skarbnika.

Oficjalnym powodem było odejście na emeryturę. O tym, jaki był faktyczny powód, Kostrzewski mówi nam po raz pierwszy. Jako pełnomocnik finansowy partii za błędy w rozliczeniach odpowiadał własnym majątkiem i za jedną z faktur musiał zapłacić z własnej kieszeni.

- To były 3 tysiące złotych, czyli jedna trzecia mojej pensji. A gdyby to było 30 tysięcy albo 300? To co? To ja już nie bawiłbym się drzewkami, końmi i psami, bo to wszystko byłoby zabrane. To znaczy jak?! Za wszystko odpowiadam, a nic nie decyduję? Ci ludzie mogą sobie robić, co chcą, bo uważają, że im wolno, bo są wybrańcami narodu? I powiedziałem: "Nie, koniec" - relacjonuje Kostrzewski, który odchodząc, zabrał ze sobą wiele tajemnic finansowych partii Jarosława Kaczyńskiego.

- Czy prezes PiS podczas ostatniej rozmowy upewnił się, czy może o te tajemnice być spokojny? - pytamy.

- Znał mnie i wiedział, że jeżeli ktoś pracuje przy tak delikatnej, subtelnej materii jak pieniądze, to musi mieć jedną zasadę: wtedy, kiedy zmieni się otoczka, cały układ - ta osoba musi milczeć - uśmiecha się Kostrzewski.

I dodaje: - No chyba że mamy do czynienia z przestępstwem. Jak wiadomo, dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają.

Stanisław Kostrzewski przed siedzibą PiS w Warszawie
Stanisław Kostrzewski przed siedzibą PiS w Warszawie
Źródło: TVN24

Zapytaliśmy kancelarię premiera, czy Mateusz Morawiecki lub ktoś z jego otoczenia rozmawiał z ludźmi ze spółek na temat wpłat na jego kampanię lub o takie wpłaty ich prosił. Służby prasowe premiera odpowiedziały, że nasze pytanie jest insynuacją. Nie wskazały jednak, na czym ta insynuacja miałaby polegać.

Czytaj także: