Po kilku tygodniach intensywnego śledztwa warszawskiej prokuratury, polska firma zbrojeniowa zwróciła 530 tysięcy euro za drony, których nie dostarczyła ukraińskiej armii. W tym samym czasie w Poznaniu dopiero wszczęto postępowanie przygotowawcze dotyczące innej polskiej firmy, która - choć wzięła zaliczkę - nie dostarczyła paliwa do Ukrainy.
O tym, że niewielka firma zbrojeniowa Level 11 najpierw nie dostarczyła 200 zamówionych dronów, a następnie nie chciała się rozliczyć z ukraińskim klientem z 500 tysięcy euro zaliczki informowaliśmy pod koniec maja.
Ekspresowe śledztwo
Już w kilka dni po naszym materiale Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga poinformowała o wszczęciu śledztwa dotyczącego podejrzenia popełnienia przestępstwa oszustwa, czyli z artykułu 286 paragraf 1 Kodeksu karnego.
- Dotąd udało się przesłuchać poszkodowanego, wszystkich świadków, przeprowadzić szereg przeszukań - mówi nam jeden ze śledczych, prosząc o zachowanie anonimowości. Dyskrecja związana jest z faktem, że swoje działania w tej sprawie prowadziła również Służba Kontrwywiadu Wojskowego.
Oficjalnie zaś dowiedzieliśmy się od rzeczniczki prasowej, prokurator Katarzyny Skrzeczkowskiej, że są już namacalne efekty tych działań.
Po wszczęciu śledztwa, podjęciu szeregu działań, pokrzywdzonemu zostały zwrócone pieniądze w całości. Nie oznacza to zakończenia śledztwa. Za wcześnie na decyzję, czy mimo naprawienia szkody do przestępstwa nie doszło
Od Francuzów do oficera GROM
Przypomnijmy, że poszukiwaniem dostawcy dronów dla ukraińskiej armii zajmował się Taras Troiak. To przedsiębiorca z Kijowa, zarazem szef tamtejszego stowarzyszenia właścicieli dronów. Pieniądze - 1,5 miliona euro - pochodziły ze zbiórki zorganizowanej dla armii przez dużą fundację charytatywną.
- Otrzymałem wielkie wsparcie od licznych Polaków, od prokuratura, który jest niesamowitym profesjonalistą. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak działa system prawa w Polsce i że jest tu więcej uczciwych ludzi niż oszustów. Mam nadzieję, że tak też będzie na Ukrainie, już po wojnie - mówi tvn24.pl Troiak.
Szukając potrzebnego armii Ukrainy sprzętu, najpierw kontaktował się z francuskim, renomowanym producentem dronów Parrot. Dlatego, że interesował go model z dobrą optyką i termowizją, którą mieli w ofercie: Parrot Anafi USA, który powstawał w kooperacji z amerykańską armią.
Wiceprezes Parrota Chris Roberts wskazał ukraińskiemu klientowi swojego polskiego dystrybutora. A ten z kolei polecił namiar na Dariusza M. ze znanej na krajowym rynku firmy zbrojeniowej.
Jak sprawdziliśmy, to były oficer GROM, który karierę skończył dekadę temu w stopniu majora. Zaproponował on Troiakowi podpisanie dwóch umów - na dostawę sześciu dronów z firmą, w której pracował, i na kolejnych 200 z firmą Level 11.
- Dostarczyliśmy zamówione sześć dronów. O umowie na 200 nie wiedziałem. Gdy tylko usłyszałem, co zrobił Dariusz M., zwolniłem go dyscyplinarnie z pracy. W tej sprawie moja firma jest również ofiarą, dlatego proszę o niepodawanie jej nazwy - mówił w rozmowie z tvn24.pl prezes i właściciel firmy.
Zwrot całej zaliczki
Do firmy Level 11 trafiło 1,5 miliona euro zaliczki za 200 dronów, które zobowiązała się wysłać do Ukrainy. Nie dostarczyła żadnego, a po żądaniach zwrotu pieniędzy odesłała na konta ukraińskiego partnera jedynie 900 tysięcy euro, odmawiając przelania 530 tysięcy.
Prezes firmy Paweł Krzykowski nie zgodził się na autoryzację udzielonych tvn24.pl wypowiedzi. Z jego słów wynikało, że transakcja nie była możliwa do zrealizowania, gdyż Taras Troiak nie miał "właściwych pełnomocnictw".
"Ze strony Level 11 nie było żadnych zaniechań w realizacji oferty" - zapewniał w przesłanym nam oświadczeniu Krzykowski, który również jest byłym żołnierzem.
Mam nadzieję, że zwrot pieniędzy nie zakończy śledztwa. Padłem ofiarą oszustwa i chodzi o to, by nie było kolejnych ofiar tych ludzi
Paliwo dla Ukrainy
Niemal w tym samym czasie - 14 czerwca - zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia oszustwa trafiło do Prokuratury Rejonowej Poznań-Stare Miasto. W tym przypadku chodzi o fundację Ukraiński Ród, która poszukiwała w Polsce dostawców paliwa dla armii i celów humanitarnych.
- Na Ukrainie brakuje paliw. Zaangażowałem się w pomoc, wskazałem Ukraińcom ludzi, którzy się zajmują handlem paliwami - mówi w rozmowie z tvn24.pl polski przedsiębiorca i działacz organizacji pozarządowych.
W ten sposób Ukraińcy nawiązali kontakt z mającą siedzibę w Poznaniu firmą Gazpro Bis sp. z o.o.
Znikające cysterny...
Zgodnie z umową miało to być dziesięć cystern. Polska firma chciała zapłaty za całość dostawy, z góry. Ostatecznie Ukraińcy wynegocjowali, że zapłacą tylko jedną fakturę "pro forma", opiewającą na równowartość prawie 40 tysięcy euro. Kolejne płatności miały być dokonane, gdy dotrze pierwszy transport.
- Pieniądze zostały przelane. Następne dni i tygodnie to kolejne wymówki, dlaczego transport nie rusza z Polski. A to kierowca był chory, a to brakowało jakiegoś dokumentu. W końcu urwał się całkiem kontakt z Gazpro Bis - mówi tvn24.pl jedna ze znających sprawę osób.
- Mi trudno zrozumieć, że tak się mogło stać w Polsce, w Unii Europejskiej. Zapłaciliśmy pieniądze, otrzymaliśmy fakturę i zostaliśmy oszukani - mówi Andrij Sawa z fundacji Ukraiński Ród.
...i znikająca firma
Telefony polskiej firmy od kilku tygodni milczą, nikt nie podnosi słuchawki tak w siedzibie, jak numerów telefonów komórkowych. Dziennikarz tvn24.pl zapytał szefową Prokuratury Rejonowej Poznań-Stare Miasto, czy śledztwo w tej sprawie zostało już wszczęte.
- Nie potrafię odpowiedzieć - przekazała nam prokurator Małgorzata Mikoś-Fita.
Od przedstawicieli poszkodowanych dowiedzieliśmy się, że otrzymali właśnie telefoniczną informację o "wszczęciu postępowania przygotowawczego". - I to wszystko, co udało się zrobić w tej banalnej sprawie - mówi jeden z naszych rozmówców.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24