|

Stary meliorant kontra młodzi inżynierowie. Pokoleniowa zmiana ratunkiem dla rzek?

Mokradła
Mokradła
Źródło: fot. Tomasz Słomczyński
Po co jest rzeka? Dla "starego melioranta" jest po to, by "ładnie" płynęła w korycie, nikomu nie przeszkadzała. Dla przyrodników natomiast rzeka jest właśnie po to, żeby się rozlewała. Bo daje nam wodę, której tak bardzo potrzebujemy. Wody Polskie trochę chcą te rzeki regulować, a trochę renaturyzować. "Stary meliorant" próbuje obronić swoją pozycję przed "młodym inżynierem". Tymczasem nie ma chwili do stracenia. Z roku na rok susza postępuje. Trzeba zacząć działać natychmiast.Artykuł dostępny w subskrypcji
Kluczowe fakty:
  • Wody Polskie przygotowały plany dotyczące polskich rzek. Naukowcy: plany nadają się do kosza na śmieci.
  • Zamiast zatrzymywać wodę w obliczu suszy i zmian klimatu, Wody Polskie mają plan: jak najszybciej wylać wodę z rzek do Bałtyku.
  • Pojechaliśmy nad naturalną rzekę, którą Wody Polskie chcą "poprawiać", usłyszeliśmy: "zaplanowane prace są bezsensowne".
  • Czy problem leży w przepisach, które "nie dostrzegają" zmian klimatu, czy w mentalności urzędników?

Scenariusz, w którym brakuje nam wody w kranie, nie mamy jak się umyć i zaparzyć herbaty – jest realny. Tak mówi nam ekspertka z Polskiej Akademii Nauk, dr hab. Iwona Wagner. Z kolei prof. dr hab. inż. Dariusz Mikielewicz, również z PAN, nie wyklucza, że w przyszłości może dojść do konieczności wyłączania elektrowni ze względu na suszę.

Ekohydrolożka wskazuje na to, co należy dzisiaj uznać za priorytet: musimy zrobić wszystko, żeby wodę, która nam "spada z nieba" – w sensie dosłownym – zatrzymać, zmagazynować, zachować. Tymczasem można odnieść wrażenie, że w Polsce wciąż robi się wszystko, żeby jak najszybciej się jej pozbyć. Mówiąc obrazowo – w warunkach suszy wodę, zamiast magazynować, wylewamy do Bałtyku.

Do morza? Do kosza na śmieci

W styczniu tego roku odbyły się ogólnopolskie konsultacje tak zwanych Planów Utrzymania Wód (PUW). To dokumenty planistyczne sporządzane przez Wody Polskie, które określają – na kilka lat do przodu, jak będziemy postępować z polskimi rzekami. W zasadzie - jak będą je "utrzymywać" Wody Polskie, instytucja odpowiedzialna za gospodarowanie wodą. Jest ona zobowiązana do działań określonych wprost w ustawie Prawo wodne. A tam wskazuje się, że rzekę trzeba "utrzymywać" tak, żeby woda jak najszybciej spłynęła do morza, i - broń Boże - nie zalała niczego po drodze. I takie prace zaplanowano w całej Polsce, na tysiącach kilometrów rzek. W imię paradygmatu, zgodnie z którym najważniejsze jest, żeby rzeka nie zalała przybrzeżnej łąki.

Opublikowanie tych planów wywołało zdecydowany sprzeciw środowiska naukowego w Polsce. Głośno zaprotestowały takie instytucje, jak Państwowa Rada Ochrony Przyrody czy Komitet ds. Kryzysu Klimatycznego Polskiej Akademii Nauk. Nie pozostawiły na tych dokumentach suchej nitki i zarekomendowały… wyrzucenie ich do kosza na śmieci i sporządzenie nowych, od początku.

W opinii Państwowej Rady Ochrony Przyrody (to najważniejszy organ doradczy w Polsce, zrzeszający czterdziestu naukowców różnych dziedzin), czytamy:

"Zamiast przyczyniać się do odtwarzania zdegradowanych ekosystemów podmokłych, proponowane prace utrzymaniowe mogą jeszcze bardziej pogłębiać odwodnienie mokradeł i nasilać ich degradację (…) Przyspieszając spływ wód powierzchniowych, prace zaplanowane w planach utrzymania wód  prowadzą do pozbywania się wody z krajobrazu, przez co nasilają przesuszenie gleb. W obliczu pogłębiającej się co roku suszy stoi to w sprzeczności z zasadą adaptacji do zmiany klimatu, w szczególności konieczności retencjonowania wody w glebie".

Naukowcy i aktywiści mówią więc o renaturyzacji rzek. Czyli przywracaniu ich do stanu zbliżonego do dzikiego, naturalnego, w którym rzeki mają "swoją" przestrzeń, mogą się rozlewać, okresowo występować z brzegów, bo swobodnie meandrują i nikt nie usuwa niczego z ich koryt ani nie kosi roślinności na brzegach. Wówczas wiosenne wezbrania powodują powstawanie okresowych rozlewisk, zasilanie mokradeł i terenów bagiennych. A stojąca woda będzie mogła wsiąknąć w grunt i zasilić wody podziemne. Te z kolei będą "na wagę złota" podczas letnich okresów bez deszczu.

Dodajmy, że w Polsce ponad siedemdziesiąt procent wody, którą wykorzystujemy na co dzień, pochodzi właśnie z ujęć podziemnych (reszta pochodzi z rzek i jezior). Nietrudno więc sobie wyobrazić, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby tam wody zabrakło. CYTAT Z TEGO ZRÓBMY A nie mamy jej wiele – na tle krajów Europy, z zasobem wynoszącym 1,6 tys. metrów sześciennych na mieszkańca (rocznie), plasujemy się na szarym końcu.

Fałszywy paradygmat

W dniach 3-5 lutego na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu odbywała się konferencja "Pakt dla mokradeł", w której uczestniczyło kilkuset naukowców, aktywistów, leśników, samorządowców. Zarówno podczas wystąpień, debat, jak i w rozmowach kuluarowych dominował jeden temat: jak zatrzymać wodę "w krajobrazie", jak chronić istniejące mokradła i zwiększać powierzchnię terenów podmokłych i bagiennych w Polsce. Bo wody zaczyna nam dramatycznie brakować.

Wśród prelegentów był mgr inż. Paweł Pawlaczyk z Klubu Przyrodnika, członek Państwowej Rady Ochrony Przyrody, który przewodniczył pracom nad powstaniem krytycznej opinii PROP na temat planów utrzymania wód.

- Zdajecie się mówić Wodom Polskim: "to, co zrobiliście, do niczego się nie nadaje, wyrzućcie to do kosza" - zagajam.

- Co do zasady tak, ma pan rację – odpowiada naukowiec. - Główna teza naszej opinii jest taka: wyrzućcie to do kosza i róbcie od nowa. Ponieważ błąd został popełniony na wstępie, w związku z tym nie można tego naprawić.

- Na czym polega ten błąd – "grzech pierworodny" popełniony na wstępie?

- Mamy takie przyzwyczajenie, które funkcjonowało przez lata… To jest taki standard myślenia, że bez pomysłu zarządzającego wodami woda nie będzie płynąć do morza.

Gdańsk, 1968 rok. Regulacja i oczyszczanie Kanału Raduni w ramach prac melioracyjnych. 
Gdańsk, 1968 rok. Regulacja i oczyszczanie Kanału Raduni w ramach prac melioracyjnych. 
Źródło: PAP/KFP/Zbigniew Kosycarz

- Konsekwencją tego standardu myślenia jest paradygmat, że prawie wszędzie trzeba coś "przy rzekach" robić - stwierdza Paweł Pawlaczyk.

- To jest fałszywy paradygmat?

- Tak. Wcale nie trzeba zawsze wykonywać tych prac. Chociaż oczywiście są przypadki, w których trzeba "utrzymywać rzekę", bo nie ma innego wyjścia. Niektóre takie prace można zaakceptować w imię innych racji niż ochrona przyrody.

Koparka na dnie

- Ale w tych planach jest coś w rodzaju wytłumaczenia dla realizacji danych prac – kontynuuje Paweł Pawlaczyk. – Zazwyczaj, w ogromnej większości, uzasadnienie jest takie: daną pracę należy wykonać, żeby woda sprawnie spłynęła w dół rzeki, w stronę morza, bo wtedy będą warunki wystarczające dla pracy urządzeń wodnych. Tak jakby rzeka była po to, żeby mogły pracować urządzenia wodne.

To jest tak, że te urządzenia wodne ktoś kiedyś zaprojektował i zbudował, więc skoro je zaprojektował i zbudował, to chciałby, żeby one działały. I kiedy je projektował, to zakładał, że poziom rzeki będzie wynosił tyle i tyle… I jest to jakiś argument, tylko że też jest druga strona medalu. Te urządzenia wodne, o które tutaj chodzi, zaprojektowaliśmy i zbudowaliśmy, żeby one odwadniały - czyli "chroniły przed powodzią". Prawda jest taka, że wcale nie powinniśmy tego robić. Krótko mówiąc, dla naszego rolnictwa lepiej by było, żeby one przestały funkcjonować w tej chwili. Bo odwadnianie oznacza problem z suszą. Nie powinno nam zależeć na przyspieszaniu odpływu wody, bo mamy większy problem z suszą niż z powodziami, i będziemy go mieć w przyszłości.

igrafika_20240604_06.jpg
igrafika_20240604_06.jpg
Źródło: Maria Samczuk , Adam Ziemienowicz/PAP

- Ale te prace są szkodliwe z jeszcze jednego powodu. Chodzi mi o fizyczne wykonywanie tych prac, podczas których niszczone są elementy przyrody - mówi przyrodnik.

- Do koryta rzeki wjeżdża koparka i…

- I w tej rzece grzebie i wyciąga nam skójki i minogi na przykład.

- Czyli gatunki chronione.

- Tak, gatunki chronione. Ale to jeszcze nie jest najpoważniejsze zagrożenie. Najpoważniejsze oddziaływanie jest takie, że te działania nam wyrównują rzekę - mówi naukowiec.

- Co to znaczy?

- Normalna rzeka, w stanie naturalnym, wygląda tak, że ma jakiś nurt, który się kręci. A jak się kręci, to gdzieś jest mielizna, gdzieś indziej głęboczek, gdzieś leży martwe drzewo, kamień, dno gdzieś jest rozmyte do żwiru, a gdzieś są drobnoziarniste osady. Z punktu widzenia żywego stworzenia, może wyglądać to następująco… Larwa minoga siedzi w drobnoziarnistych osadach, a podrośnięty minóg chciałby mieć żwirowe dno. Bezkręgowce, które chciałby zjeść pstrąg, bardzo dobrze się namnażają na pozostałościach martwego drewna. Za martwym drzewem tworzy się dziura, w której pstrąg może się schować. Na żwirowym odcinku ma miejsce, w którym może zrobić sobie gniazdo tarłowe, czyli się rozmnożyć. I teraz, wyobraźmy sobie, że wchodzimy z pracami utrzymaniowymi… Po pierwsze - wyciągamy martwe drzewa. Pstrąg nie ma gdzie się schować i nie ma bezkręgowców. Po drugie, wjeżdżamy koparką i zamiast mielizny i głęboczka tworzymy po prostu wyrównane koryto o stałej głębokości. No i też tu już minóg nie ma swoich siedlisk, których potrzebuje. No i żeby rośliny też nie miały za dobrze, to jeszcze je wykosimy. Nie, nie wykosimy. Jak wykosimy, to pół biedy… Najczęściej to, co się nazywa "usuwaniem roślinności" w cieku, robi się  przez hakowanie, czyli grzebanie koparką - tylko trochę płytsze. Więc wyhakujemy te rośliny. Przy okazji stworzymy zmącenie, które spłynie w dół. Tam nam stworzy warunki beztlenowe, które wybiją także tamtejsze pstrągi, którym jakoś udało się przetrwać - kończy Paweł Pawlaczyk.

Prace utrzymaniowe rzek i strumieni polegają między innymi na wycinaniu roślinności z brzegów
Prace utrzymaniowe rzek i strumieni polegają między innymi na wycinaniu roślinności z brzegów
Źródło: Lech Muszyński/PAP

Bystrze, ploso i głęboczek

W poprzednim tekście naszego cyklu o rzekach dr hab. Iwona Wagner wskazała, że ochrona zasobów wodnych powinna zaczynać się tam, gdzie "zaczyna się" zlewnia – w środku lasu czy pośród łąk, gdzie spływająca deszczówka wsiąka w grunt lub spływa do strumyczka, który zamienia się wąską rzeczkę.

Postanawiam więc przyjrzeć się takiej rzece. W tym celu ruszam na Podkarpacie.

Piotr Konieczny jest dyrektorem biura Polskiego Związku Wędkarskiego w Krośnie, aktualnym drużynowym mistrzem Europy w wędkarstwie muchowym.

Rzekę San i wpływające do niego rzeczki i strumienie na terenie Bieszczad i Pogórza Przemyskiego zna jak własną kieszeń.

- Tutaj, na Podkarpaciu, mamy zaplanowanych łącznie 1197 odcinków rzek i potoków do tak zwanego utrzymania wód.

Chodzi o opublikowane na początku roku przez Wody Polskie Plany Utrzymania Wód, które wzbudziły tak ogromne kontrowersje. Rozmawiamy w restauracji hotelowej w Lesku. Za chwilę ruszamy w teren.

- Pokażę panu taką rzekę, o której nikt nie słyszał – kontynuuje Konieczny. - Rzeka Wyrwa. Wypływa za granicę do Ukrainy, ale później w Ukrainie łączy się z rzeką Wiar, która z kolei pod Przemyślem przechodzi znowu na naszą stronę i wpada do Sanu.

Rzeka Wyrwa w okolicy miejscowości Kwaszenina
Rzeka Wyrwa w okolicy miejscowości Kwaszenina
Źródło: TVN24

Godzinę później mijamy słynny hotel Arłamów, zbliżamy się do granicy polsko-ukraińskiej, do której stąd jest zaledwie kilkaset metrów. Na miejscu rzeczywiście - trzy domy, obecnie zamknięte na głucho, najwidoczniej zamieszkiwane w okresie letnim. Jakieś stare owczarnie, budynki po jakimś pegeerze, ruiny. Google Maps informuje, że znajdują się tu dawne obiekty ministerstwa spraw wewnętrznych. Koniec Polski, koniec świata, pies z kulawą nogą tu nie zajrzy.

- Jesteśmy w okolicy miejscowości Kwaszenina. Tam kiedyś było wojsko. W tej chwili stoją trzy domy. Zauważyłem w Planach Utrzymania Wód, że planuje się tam prace "utrzymaniowe". Znam tę okolicę i sobie nie przypominam, żeby tam były jakiekolwiek zagrożenia powodziowe.

W poprzek gruntowej drogi płynie Wyrwa. Wije się w zagłębieniu terenu, w wąwozie. Wody w niej niewiele. Wokół nas - szeroka dolina.

- Co tu z tą rzeczką Wody Polskie chcą robić? – pytam wędkarza i aktywistę, który dokładnie przeanalizował plany utrzymania wód i złożył do nich kilkanaście wniosków o zaniechanie robót, miedzy innymi w tym miejscu.

- Wzmacniać brzegi. Wyciągać rumosz z dna – wybierać muł, żwir. Wycinać drzewa i krzaki na brzegach.

Rozglądamy się z Piotrem Koniecznym i nie widzimy w okolicy żadnych zamieszkałych siedzib ludzkich. Wokół łąki i las. Tu nikt nie mieszka. Gdyby nawet Wyrwa wylała w tym miejscu, to zalałaby łąkę.

Piotr Konieczny spogląda na Wyrwę. Wskazuje dłonią przed siebie. Stwierdza, że tak powinna wyglądać każda podgórska rzeka.

- Czyli jak? – pytam.

- Jest taka, jaką ją natura stworzyła. Jest bystrze, głęboczek i ploso, i znowu: bystrze, głęboczek i ploso, jedno za drugim.

- Bystrze, czyli?

- Przyspieszony spływ wody, gdzie jest zmarszczona tafla, to jest bystrze, na którym na przykład pstrągi mogą odbyć tarło, ale też inne ryby - klenie, brzany, świnki. Natomiast poniżej jest mała dziura, która może być ich schronieniem i miejscem zimowania.

- Takie zagłębienie w korycie?

- Tak. Głęboczek. Może być ich miejscem stałego bytowania, żerowania i tak dalej. A w głębszych miejscach może być miejsce, gdzie one mogą przezimować przez okres, kiedy na rzece jest pokrywa lodowa. Widzi pan tam zwalone drzewo? Ono stanowi dla ryb kryjówkę… Mamy teraz przed oczami klasyczny przykład dobrego ekosystemu rzecznego, który zapewnia zarówno warunki pokarmowe, reprodukcyjne, jak i wszystko, co potrzebne jest do bytowania rybom.

Piotr Konieczny nad Sanem
Piotr Konieczny nad Sanem
Źródło: fot. Tomasz Słomczyński

Piotr Konieczny tłumaczy:

 - Ingerencja tutaj w to koryto jest całkowicie niepotrzebna, bo po pierwsze - nie zagraża żadnym ludziom, którzy tu mieszkają. Zabudowa tego terenu jest praktycznie żadna i prowadzenie prac za, no nie wiem, miliony złotych tutaj jest kompletnie bezsensowne.

wyrwa.jpg
wyrwa.jpg

Idziemy wzdłuż rzeki.

- Czyli teraz przed sobą mamy ploso? – pytam.

- Tak. Widzi pan, woda się tutaj nie marszczy. Gładka tafla. A tam dalej, widzi pan, znowu jest bystrze. Jesteśmy w Bieszczadach, to są górskie rzeki, więc bystrza są częściej. W rzekach nizinnych odcinki plosa są dłuższe.

Wysłaliśmy do Wód Polskich – do Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Rzeszowie – pytania o to, jakie konkretnie prace zaplanowano w miejscu, które odwiedziliśmy z Piotrem Koniecznym i jaki jest cel realizacji tych prac.

Marzena Mazurek-Herjan z Wód Polskich potwierdza, że "ciek" Wyrwa został ujęty w projekcie Planu Utrzymania Wód. Jednak w bieżącym (2025) roku nie zaplanowano żadnych konkretnych działań na Wyrwie. Nie ujawnia, czy i jakie prace zaplanowano na kolejne lata, choć zapytaliśmy o plany wobec rzeki ujęte w Planach Utrzymania Wód na kilka lat "do przodu".

Stoimy na moście. Piotr Konieczny podsumowuje:

- To jest przykład tego, że rzeczka nikomu nie przeszkadza, natomiast prace utrzymaniowe są zaplanowane.

Prace utrzymaniowe rzek i strumieni polegają między innymi na umacnianiu brzegów
Prace utrzymaniowe rzek i strumieni polegają między innymi na umacnianiu brzegów
Źródło: Lech Muszyński/PAP

Nowe otwarcie czy brak woli politycznej?

W styczniu ubiegłego roku nowa prezeska Wód Polskich Joanna Kopczyńska na rządowych stronach ogłosiła "zmianę paradygmatu". Od tego momentu podlegli jej urzędnicy mieli myśleć i działać "prośrodowiskowo".

W artykule opublikowanym na oficjalnej stronie rządowej (wody.gov.pl) w dniu 2 lutego 2024 roku czytamy: "W dobie postępujących zmian klimatu i problemów cywilizacyjnych – suszy, powodzi i zanieczyszczeń wód, gospodarka wodna jest jednym z wiodących sektorów dla zapewnienia bezpieczeństwa ludziom i ochrony środowiska naturalnego. Wody Polskie będą stosować dobre praktyki utrzymania wód podczas planowania i prowadzenia prac utrzymaniowych i inwestycyjnych. To nowe otwarcie w prośrodowiskowym kierunku zarządzania wodami przez PGW Wody Polskie".

W lutym 2025 roku wokół planów utrzymania wód rozpętała się środowiskowa burza. Jak zareagowały na zmasowaną krytykę same Wody Polskie? Reakcję instytucji można sprowadzić do przywołania jednego, głównego argumentu: działamy zgodnie z prawem, w zasadzie innego wyjścia nie mamy.

I jest w tym sporo racji.

Kolejnym z panelistów występujących na konferencji "Pakt dla mokradeł" był Krzysztof Okrasiński, niezależny ekspert do spraw ochrony środowiska.

- Niestety w Polsce nie ma przepisów, które wprost odnosiłyby się do renaturyzacji rzek, nakazywały realizację zadań w tym zakresie - mówi.

W ustawie Prawo wodne wprost zostało określone, w jaki sposób należy realizować "utrzymywanie wód" – ma się więc to odbywać poprzez: wykaszanie roślin z dna oraz brzegów, usuwanie roślin pływających, drzew i krzewów porastających dno oraz brzegi, przeszkód naturalnych, zasypywanie wyrw w brzegach i dnie, usuwanie namułów i rumoszu, rozbiórkę lub modyfikację tam bobrowych oraz zasypywanie nor bobrów lub nor innych zwierząt w brzegach.

- Mamy natomiast przepisy, które mówią o tym, że rzeka musi się zmieścić w granicach działki geodezyjnej wód śródlądowych, w której jest wytyczona – kontynuuje Okrasiński. - A przecież jeżeli rzeka w swoim naturalnym procesie meandruje i okresowo rozlewa się np. na mokradła, to naturalną koleją rzeczy jest to, że wykracza poza teren tej działki. I niestety w tym momencie, zgodnie z obowiązującymi przepisami, Wody Polskie muszą sprawić aby rzeka wróciła w granice "swojej" działki geodezyjnej.

Okrasiński wskazuje, że nawet jeżeli urzędnik chce zrobić coś w kierunku ochrony przyrody, to nie może tego zrobić, bo ma takie przepisy, których musi się trzymać.

-  Z drugiej strony, ten sam urzędnik musi uwzględnić sprawy związane z ochroną przyrody, ale co to znaczy, jak ma to wyglądać w praktyce - o tym już przepis nie mówi. Prawo ma wiele kiepskich zapisów, które uniemożliwiają urzędnikom wykonywanie profesjonalnej pracy.

Ekspert uważa, że wcale nie trzeba w tej mierze "wyważać otwartych drzwi".

- Te rozwiązania prawne, projekty przepisów leżą na stole. Wystarczy po nie sięgnąć. W ciągu ostatnich dwudziestu lat powstał szereg analiz, ekspertyz, sporządzanych na potrzeby RZGW (poprzednik Wód Polskich – red.), Wód Polskich, ministerstw – infrastruktury i środowiska. Te opracowania wskazują, jakie zmiany należy wprowadzić, żeby przepisy sprzyjały renaturyzacji rzek, ochronie mokradeł, zwiększeniu naturalnej retencji.

- Są na wyciągnięcie ręki, ale nikt nie sięga po nie…

- Jak na razie, niestety, nie są wykorzystane.

- Dlaczego?

Najwyraźniej nie ma do tego woli politycznej.

Prace utrzymaniowe rzek i strumieni polegają między innymi na wycinaniu drzew i krzewów rosnących na brzegach
Prace utrzymaniowe rzek i strumieni polegają między innymi na wycinaniu drzew i krzewów rosnących na brzegach
Źródło: Lech Muszyński/PAP

Renaturyzuje i reguluje

Wody Polskie chętnie przekazują informacje o działaniach, jakie podejmują w kierunku renaturyzacji rzek. I rzeczywiście, mogą się "pochwalić" wieloma zrealizowanym projektami. Na przykład w Polsce północnej, na bałtyckim pobrzeżu, zrenaturyzowano już dwie rzeki - Redę i Łupawę (czyli np. przy Łupawie usunięto wały przecwipowodziowe, połączono rzekę z terenem jej tak zwanego starorzecza). W najbliższym czasie rozpocznie się renaturyzacja Parsęty – środki na ten cel zostały już przyznane przez Komisję Europejską.

Jak się okazuje, Wody Polskie śmiało sięgają po środki europejskie przeznaczone na renaturyzację rzek, na przykład z Programu LIFE. W komunikacie z 14 marca tego roku czytamy: "Wody Polskie planują w sumie realizację 14 prośrodowiskowych projektów w ramach programu LIFE. W ubiegłym roku złożono 10 wniosków w ramach naboru do programu. (…) Wody Polskie planują dalsze prace nad projektami dotyczącymi poprawy stanu wód, odtwarzania ciągłości biologicznej rzek, rozwoju bioróżnorodności czy zwiększania retencji wód. W związku z tym zakładane jest złożenie wniosków w tegorocznym naborze do programu LIFE". I tak dalej…

To z jednej strony. Z drugiej zaś – ta sama instytucja planuje "utrzymanie wód", czyli prace, które, jak oceniają je środowiska naukowe, stoi w sprzeczności z ideą renaturyzacji rzek.

Wróćmy więc na chwilę do samych planów utrzymania wód – które, przypomnijmy, zdaniem naukowców nadają się tylko do kosza na śmieci.

Z informacji z początku marca, przysłanej do nas z Wód Polskich, wynika że po konsultacjach społecznych "przeanalizowano łącznie ponad 11 tys. postulatów wprowadzenia zmian do projektów (planów utrzymania wód -red.)". Termin opracowania ostatecznej wersji planów utrzymania wód najpierw wyznaczony został na maj 2025 r., następnie przełożono go na listopad 2025 roku. "Termin przesunięto ze względu na liczbę i zakres zgłoszonych uwag i postulatów, zgodnie z oczekiwaniami strony społecznej, organizacji pozarządowych i administracji rządowej" - czytamy w korespondencji.

Więc mamy instytucję - PGW "Wody Polskie", która z jednej strony rzeki renaturyzuje, więc przywraca naturze, z drugiej zaś – reguluje i "prostuje" wedle ludzkiej miary i bieżących potrzeb.

Zapytałem Wody Polskie o to, jakie pieniądze są wydawane na realizacje planów utrzymania wód - z jednej strony, i na renaturyzację - z drugiej. Z odpowiedzi wynika, że na utrzymanie rzek w Polsce – czyli na prace realizowane w ramach „Programu realizacji zadań związanych z utrzymaniem wód oraz pozostałego mienia Skarbu Państwa związanego z gospodarką wodną” w zeszłym roku wydatkowano 377 milionów złotych i były to środki krajowe. Natomiast – jak czytamy w korespondencji, „na realizację zadań o wiodącym charakterze renaturyzacyjnym Wody Polskie przeznaczyły w 2024 roku 638 milionów złotych. Jak wynika z korespondencji, na renaturyzację Wody Polskie pozyskują środki europejskie.

Dlaczego wciąż Wody Polskie "utrzymują rzeki" w sposób, który spotyka się z gwałtownym sprzeciwem przyrodników i aktywistów? Czy winne są temu tylko nieadekwatne i nieprzystające do aktualnych potrzeb i wyzwań przepisy oraz brak woli politycznej, żeby je zmienić?

Wydaje się, że jest to tylko pół prawdy.

Drugie pół "wyszło na jaw" podczas wystąpienia prezeski Wód Polskich na panelu dyskusyjnym podczas konferencji w Poznaniu.

Trzcieliny, 03.04.2025. Stawy karpiowe w Trzcielinach w pow. ostrowskim. Do ich zalania brakuje wody.
Trzcieliny, 03.04.2025. Stawy karpiowe w Trzcielinach w pow. ostrowskim. Do ich zalania brakuje wody.
Źródło: Tomasz Wojtasik/PAP

"Stary meliorant"

4 lutego 2025 roku - kończy się drugi dzień konferencji "Pakt dla mokradeł". Trwa panel dyskusyjny, wśród aktywistów i naukowców siedzi Joanna Kopczyńska, prezeska Wód Polskich. Pada wiele gorzkich słów pod adresem kierowanej przez nią instytucji.

- Nie leję betonu do rzek – zastrzega pani prezes. - Mamy tę świadomość w Wodach Polskich, że utrzymanie czegoś, co zostało zrenaturyzowane, jest zdecydowanie łatwiejsze, tańsze i bardziej efektywne. Więc my chcemy te rozwiązania wprowadzać.

Joanna Kopczyńska stara się przekonać, że jest po tej samej stronie, co siedzący obok naukowcy i aktywiści, że tak naprawdę nie ma sporu, czy renaturyzować rzeki, czy nie. W czym więc jest problem?

W Wodach Polskich następuje zmiana pokoleniowa – wyjaśnia Kopczyńska i stwierdza, że ma nadzieję, że wraz z tą zmianą odejdą z instytucji wszyscy wielbiciele "lania betonu do rzek".

Joanna Kopczyńska podczas konferencji "Pakt dla Mokradeł" w styczniu 2025 roku
Joanna Kopczyńska podczas konferencji "Pakt dla Mokradeł" w styczniu 2025 roku

- Zdradzę pewien sekret – mówi do mikrofonu, ściszając głos. - U nas młodzi ludzie mają taki sposób określenia kogoś, to takie pejoratywne określenie… To jest "stary meliorant".

Na sali wybucha salwa śmiechu.

- I to jest najgorsze, co można komuś powiedzieć – kontynuuje prezeska Wód Polskich. – Tak, jest takie określenie... Ale jest szansa, że to się zmieni, naprawdę. I ci ludzie, którzy do nas przychodzą, są już inni. Wierzę w inżynierów, w światłych inżynierów. Będę ich bronić. Bo to się naprawdę zmienia i ci młodzi ludzie myślą już zupełnie inaczej. Oni już tego "starego melioranta" posłuchają i pójdą w swoją stronę, najwyżej skomentują. Mają swoje pomysły. I ja wierzę w to, że dzięki takiej zmianie pokoleniowej my naprawdę wiele zrobimy.

1 godz 9 min
Do ostatniej kropli
Dowiedz się więcej:

Do ostatniej kropli

Czytaj także: