- Przez lata nie zarabiałem na hali, bo każdy najemca uciekał z powodu smrodu - mówi Dmitry Starovoytov, właściciel hali w Przylepie, którą tylko ściana dzieliła od tej, gdzie składowano toksyczne odpady. Zanim wybuchł wielki pożar, nieraz prosił o pomoc różne instytucje, w tym prezydenta Zielonej Góry Janusza Kubickiego. Bez skutku. Teraz zapowiada, że będzie walczył o odszkodowanie.
Przypomnijmy: była sobota, 22 lipca, gdy w Przylepie w Zielonej Górze spłonęła hala z toksycznymi substancjami. Według strażaków było w niej pięć tysięcy metrów sześciennych składowanego materiału. Beczki z substancjami ropopochodnymi wybuchały, odpady były tak toksyczne, że strażakom spływały odblaski z mundurów. W całej akcji wzięło udział prawie 400 strażaków, ponad 100 pojazdów i dwa samoloty.
Teraz mieszkańcy Przylepu i okolic żyją w strachu, że toksyczne substancje skaziły glebę, wodę i powietrze, nie wierzą w oficjalne pomiary i zapewnienia, że mogą czuć się bezpiecznie.
O ich obawach pisaliśmy na początku sierpnia w reportażu "W Przylepie mówią o klątwie, w Płotach o plagach egipskich, a na Łężycy o apokalipsie".
Ale to nie wszystko, co dzieje się po ekologicznej katastrofie. Właściciele dwóch hal w spalonym budynku przemysłowym obwiniają prezydenta Zielonej Góry o pozorowane działania w sprawie utylizacji odpadów. Prezydent Janusz Kubicki - decyzją Naczelnego Sądu Administracyjnego sprzed trzech lat - był odpowiedzialny za usunięcie składowiska.
- Prezydent nie reagował, tym samym niszcząc mój biznes - mówi Dmitry Starovoytov, właściciel drugiej hali, która od tej z toksycznymi odpadami oddzielona była tylko ścianą.
Andrzej Korościk - adwokat Lecha Święcickiego, właściciela hali, gdzie składowano odpady - mówi, że wszystko obracało się wokół zapewnień, że odpady znikną, ale nie było konkretnych działań.
15 lat życia poszło z dymem
Po pożarze hali z odpadami w Przylepie mieszkańcy powtarzają jedno imię: Dima.
- On pani powie, jak to z tą halą było - słyszę w Przylepie, Zielonej Górze, Płotach i Zagórzu.
Pytam, kto to jest.
- Właściciel hali magazynowej, która była oddzielona ścianą od tej, która się spaliła - mówi mi Alicja, gdy siedzimy na tarasie jej domu w Zagórzu.
Dmitry Starovoytov, rocznik 1971. Opowiada, że do Polski przyjechał z kolegą handlować samochodami. Kolega wrócił do Rosji, on został. W 2006 roku skończył studia na Uniwersytecie Zielonogórskim. W Zielonej Górze mieszka prawie 30 lat. Jest właścicielem hal magazynowych przeznaczonych na wynajem.
Gdy 22 lipca paliła się hala, był w Amsterdamie na wystawie prac córki. Opowiada, że nigdy tak nie pędził autostradą jak wtedy. O pożarze dowiedział się od swojej sąsiadki z Przylepu około godz. 15.30, a przed północą był już w Zielonej Górze.
- Stałem i patrzyłem, jak płonie dorobek 15 lat mojego życia - mówi Dmitry Starovoytov.
Starovoytov kupił halę w 2008 roku. Na kartce rozrysowuje mi, jak wyglądał budynek przemysłowy, w którym mieściły się obie hale: dwa prostokąty, jeden nieco mniejszy od drugiego. Dzieliła je długa ściana.
- Moja hala to była ta mniejsza - mówi.
Druga, ta, w której składowano odpady, była własnością Lecha i Barbary Święcickich. Pytam Starovoytova, czy nie miał obaw, gdy od 2012 roku do hali obok zaczęły zjeżdżać odpady.
- Nie, bo od początku składowano tam odpady, były to twarde odpady, ale nie niebezpieczne, takie jak kartony czy papier. Później odpady też nie były toksyczne - tłumaczy.
I wymienia, co przywożono: kilkadziesiąt pojemników typu mauser słabej jakości płynów do spryskiwaczy, odpady kosmetyczne. Były też pocięte gumy transportowe czy zamrożona farba akrylowa.
- Pamiętam, że ludzie, którzy to zwozili, chcieli nam sprzedać kremy z nadmierną ilością gliceryny za złotówkę. "Dobre kremy, ale śmierdzą", przekonywali. Wszystko było ustawione w stosy, pośrodku było przejście. Nie było tam nic, co wzbudzało podejrzenia. Do czasu - opowiada Starovoytov.
Smród nie do wytrzymania
Według relacji Starovoytova, w 2014 roku zaledwie w ciągu miesiąca zwieziono mnóstwo odpadów, w tym odpady twarde i beczki, których wcześniej w hali nie było.
Starovoytov: - Próbowaliśmy z moimi pracownikami sprawdzać, co w tych beczkach jest, bo strasznie śmierdziały. Dopytywałem właściciela hali Lecha Święcickiego o to, co tam zwożą, i radziłem, żeby przestali. Dziennikarze TVN kręcili wtedy o firmie Awinion (to ona składowała toksyczne odpady - red.) materiał i tropili jej pracowników przez dwa lata. W krótkich słowach powiedział mi, że mam się "nie wpier…ć". Moi pracownicy robili zdjęcia, sprawdzili, że są tam rozpuszczalniki, acetony. Kolejne beczki przyjeżdżały już owinięte folią, żebyśmy do nich nie zaglądali. Zacząłem bać się o siebie i swoich pracowników. Od smrodu nie dało się wytrzymać.
Starovoytov jeszcze tego samego roku zgłasza problem do różnych instytucji. Informuje, że w hali obok są składowane toksyczne odpady.
- Zgłaszałem do wojewódzkiego inspektoratu ochrony środowiska, sanepidu, starostwa w Przylepie, na policję, do PIP i do prokuratury. Do wiadomości prezydenta też, ale jeszcze wtedy, w 2014 roku Przylep nie był częścią Zielonej Góry - wymienia właściciel hali.
I uściśla: - Dwa razy rozmawiałem osobiście z prezydentem Januszem Kubickim, odesłał mnie do wiceprezydenta Dariusza Lesickiego. Pewnego dnia przyjechał sanepid. W dzień, a beczki zwożono w nocy. Nikogo na hali odpadów nie było, ludzie z sanepidu pokręcili się po terenie.
WIOŚ potwierdza: w lutym 2015 roku Starovoytov zgłaszał problem toksycznych odpadów i prosił o działania kontrolne.
"W otrzymanym zgłoszeniu poinformowano o pojawieniu się u pracowników niepokojących objawów (nudności, duszności, bóle głowy, wymioty), których przed czerwcem 2014 roku nie zaobserwowano".Joanna Michalik-Pietraszak, rzeczniczka prasowa WIOŚ, w mailu do tvn24.pl
Smród odstrasza najemców. Starovoytov nie ma chętnych na wynajem swojej części hali. Nie zarabia, a musi płacić podatek od nieruchomości na rzecz miasta na podstawie art. 2 ust. 1 pkt 2 ustawy o podatkach i opłatach lokalnych.
- Było ciężko, ale w latach 2015-2017 udało mi się wynająć halę indyjskiej firmie, która produkowała tam reklamy. Potem uciekli. Nie wytrzymali z powodu smrodu. Potem wynająłem halę firmie produkującej przenośne toalety, ale nawet się tam nie przeprowadzili. Prosiłem urząd miasta o umorzenie podatku, odmówili. W roku 2019 skorzystałem z pomocy de minimis udzielonej przez miasto przedsiębiorcom, ale potem rocznie musiałem za pustą halę płacić ponad 20 tys. zł. Prezydentowi proponowałem, że udostępnię swoją halę, by jakoś w tym pomóc, by mogli skorzystać z mojej hali, gdy będą te beczki usuwać. Bez odzewu - opowiada.
W 2018 roku Starovoytov dowiaduje się, że miasto ogłosiło przetarg na utylizację odpadów.
- Wtedy pomyślałem, że w końcu coś ruszyło, że ten problem zostanie rozwiązany. Myliłem się - mówi właściciel hali.
Pomiędzy 10 sierpnia 2018 roku a 1 lipca 2019 roku miasto organizuje trzy przetargi na utylizację odpadów. Wszystkie zostają unieważnione z powodu zbyt wysokich ofert. Odpady dalej zalegają w hali i poza nią.
Starovoytov uważa, że brak inicjatywy urzędu miasta w sprawie pozbycia się odpadów zniszczył dorobek jego życia.
- Wszystko w tej hali zrobiłem własnymi rękoma, sam wybudowałem w niej biura, wylewałem beton, przeciągnąłem każdy kabel. A teraz wychodzi na to, że urzędy, instytucje miejskie i prezydent Kubicki przez lata niszczyli mój biznes, aż w końcu poszedł z dymem. Proszę sobie wyobrazić, co czułem, gdy widziałem setki strażaków gaszących halę.Dmitry Starovoytov
- Straciłem dorobek, na który pracowałem 15 lat. W mojej hali składował swój towar producent okien. Wszystko się spaliło, ten człowiek też poniósł ogromne straty - mówi.
Pytam, co dalej.
- Idę do sądu, będę walczył o odszkodowanie. Z informacji, które do mnie docierają, słyszałem, że koszt samej rekultywacji tego terenu i skażonego wodami popożarowymi Gęśnika (chodzi o rzekę - red.) oszacowano na 200 mln zł - mówi Starovoytov.
Właściciel hali z odpadami: "Nie mam tam wstępu od ośmiu lat"
Tomasz Nesterowicz, radny miasta Zielona Góra i mieszkaniec Przylepu, po pożarze wysyła do prezydenta Kubickiego kilkadziesiąt pytań w sprawie hali.
Kubicki odpowiada na nie pismem datowanym na 18 sierpnia 2023 roku. Na samym końcu czytamy:
"Na marginesie należy zaznaczyć, że hala jest własnością prywatną. Jej właściciel nie chciał się zgodzić, aby Miasto przeprowadziło proces utylizacji. Chciał natomiast, aby Miasto odkupiło od niego całą nieruchomość wraz z odpadami. Nie dość, że jako społeczeństwo zapłacilibyśmy za uporanie się z problemem, to jeszcze mieliśmy dodatkowo za taką możliwość zapłacić".Fragment odpowiedzi prezydenta Zielonej Góry na pytania radnego po pożarze w Przylepie
W sprawie tego fragmentu dzwonię do Lecha Święcickiego, właściciela hali, w której magazynowano toksyczne odpady.
- To bzdura - mówi.
Tłumaczy, że jego pełnomocnik w wielu pismach do urzędu miasta (wysyłanych w roku 2022 i 2023) informował, że wraz z byłą żoną deklaruje chęć i wolę współdziałania z prezydentem w rozwiązaniu problemu odpadów.
Lech Święcicki: - Ponieważ prezydent ani razu nie wykazał woli, złożyliśmy propozycję odkupienia od nas, bez podania ceny, działek będących w użytkowaniu wieczystym, by prezydent mógł uzyskać status podmiotu władającego nieruchomością. A było to warunkiem koniecznym do ubiegania się o dotacje na sfinansowanie usunięcia odpadów.
Odpowiedź prezydenta była taka, że nie jest zainteresowany odpłatnym pozyskaniem od nas nieruchomości.Lech Święcicki
Lech Święcicki umowę z firmą Awinion podpisał w 2012 roku. Na składowanie toksycznych odpadów wydał zgodę starosta Ireneusz Plechan (PO), gdy Przylep był jeszcze podzielonogórską wioską. Zgodę wydano firmie Awinion na okres trzech lat, do 2015 roku. Firma po tym terminie odpadów nie zutylizowała. W tym samym roku wiejską gminę przyłączono do miasta, więc problem składowiska spadł na prezydenta Zielonej Góry Janusza Kubickiego, sympatyka PiS.
Miasto i wojewódzka inspekcja ochrony środowiska wzywały firmę do utylizacji beczek, prezydent w 2015 roku cofnął jej zezwolenie na składowanie odpadów. W kolejnych latach wysyłał prośby o dotację na usunięcie odpadów, m.in. do funduszy ochrony środowiska i gospodarki wodnej - narodowego i wojewódzkiego. Instytucje odmawiały. Odmówił też wojewoda lubuski Władysław Dajczak. Miasto organizuje przetargi, ale oferty są zbyt wysokie. W 2015 roku prokuratura w Zielonej Górze wszczyna postępowanie w sprawie nielegalnego składowiska. Hala zostaje zamknięta.
Kto ma klucze od hali?
W marcu 2023 roku prezydent Kubicki wysyła do Święcickich pismo z żądaniem umożliwienia dostępu do hali.
"Prezydent Miasta Zielona Góra zobowiązuje współużytkowników wieczystych, tj. Barbarę Święcicką (…) i Lecha Święcickiego (…) do udostępnienia w celu usunięcia odpadów, miejsca i obiektu (…), w których zmagazynowane są odpady poprzez zapewnienie swobodnego dostępu do tych miejsc organowi administracji publicznej (…) w terminie od dnia wydania niniejszej decyzji do dnia 31 grudnia 2024".
Lech Święcicki: - Nie mamy dostępu do hali, odkąd przyszła prokuratura i zmieniła zamki, czyli od ośmiu lat. Prezydent dobrze o tym wie. Klucze do hali ma przecież urząd miasta.
Dmitry Starovoytov podkreślał w rozmowie ze mną, że hala była regularnie wietrzona przez strażaków. Dzwonię więc do rzecznika prasowego lubuskiego komendanta wojewódzkiego Państwowej Straży Pożarnej st. kpt. mgr inż. Arkadiusza Kaniaka i pytam, czy straż miała klucze do hali.
- Halę wietrzyliśmy regularnie kilkanaście razy w roku i zawsze wyjeżdżaliśmy tam na prośbę urzędu miasta. Sprawdzaliśmy naszymi urządzeniami, czy nie dochodzi tam do jakichś niekontrolowanych zapłonów. Zawsze było to w asyście kogoś z departamentu zarządzania kryzysowego. Klucze mieliśmy z urzędu miasta. Sami nigdy tam nie wjeżdżaliśmy - mówi Kaniak.
Te słowa potwierdza Andrzej Korościk, adwokat Lecha Święcickiego. Złożył odwołanie od pisma prezydenta, bo Święciccy nie mieli dostępu do hali, z powodu śledztwa ten teren przejęła prokuratura. Podkreśla, że nie jest prawdą, by właściciele blokowali prezydentowi dostęp do hali. Mówi, że po wyroku NSA wskazującym, że to prezydent Kubicki odpowiada za utylizację odpadów, słał do niego pisma z pytaniami, co robi, jakie są plany, w jakim kierunku idą jego starania. Dodaje, że wszystko obracało się wokół zapewnień, że odpady znikną, nie było konkretnych działań.
Dzwonię do Ewy Antonowicz, rzeczniczki Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze. Pytam o klucze.
- Prokuratura nie blokowała dostępu do hali, nie była ona objęta zakazem wstępu ze strony prokuratury. Pieczę nad tym sprawował urząd miasta, my kluczy nie mieliśmy. Jeżeli chodzi o zabezpieczenie terenu, to nasze czynności w obu postępowaniach w żaden sposób nie kolidowały z czynnościami organów administracji publicznej w sprawie usunięcia tych odpadów. Te okoliczności będą objęte śledztwem, więcej nie mogę powiedzieć - odpowiada Antonowicz.
Prezydent: właściciel hali jest współwinny
O klucze pytam prezydenta Zielonej Góry.
Janusz Kubicki: - Ja kluczy nie mam.
Pytam, dlaczego miasto nie odkupiło hali i nie reagowało na prośby właścicieli hal.
Janusz Kubicki: - Dla mnie ta osoba, która wynajęła ten magazyn i zarabiała na tym procederze grubą kasę, jest współwinna tego, co się stało. To tak, jakbym wynajął komuś mieszkanie i sąsiedzi donieśli mi, że są tam awantury, leje się alkohol i przychodzą prostytutki, ale przez lata nic bym z tym nie zrobił, bo kasa płynie. Powtórzę: pan Święcicki zarabiał na tym i to jest bezdyskusyjny fakt. Teraz ucieka od tego, aby zająć się swoją halą.
I dodaje: - Podejrzewam, że gdyby tamta firma do dzisiaj płaciła, to tej osobie nic by nie przeszkadzało, pan Święcicki byłby szczęśliwy. Moja zdecydowana reakcja pozwoliła przerwać ten "mafijny proceder" zarabiania na śmieciach. Moje zdanie jest takie, że powinna nastąpić zmiana w prawie i właściciele tych nieruchomości też powinni ponosić konsekwencje, łącznie z karnymi i przepadkiem mienia. Nikt mi nie powie, że ktoś wynajmuje magazyn za grube pieniądze i nie interesuje go to, co tam się dzieje. Możemy wciskać takie bajeczki, ale one nie mają nic wspólnego z prawdą.
Pytam, czy to prawda, że prezydent Zielonej Góry chciał od Święcickiego halę za darmo.
- To pan Święcicki nie był zainteresowany negocjacjami. Mówił, że chce od nas miliony, i to nie jeden czy dwa, za halę wypełnioną po brzegi niebezpieczną chemią. A hala z tymi odpadami jest warta minus sześćdziesiąt milionów, bo tyle trzeba wydać na utylizację. To kupiłaby pani? - pyta Janusz Kubicki. I dodaje: - Mówiłem mu, że odpady to też jego sprawa, żeby mi w tym pomógł lub sam to posprzątał jako właściciel. Nie chciał, prosiliśmy go, żeby założył monitoring, zaczął tego doglądać, pilnować, aby nie doszło do tragedii. Również bez echa, jakby walić głową w ścianę. A to przecież jego obiekt, jego własność. Zrobiliśmy wszystko to, co wynikało z przepisów prawa. Jeżeli ktoś będzie mówił, że nie wykonałem wyroku sądu, to kłamie, bo wyrok sądu został wykonany przez nas już dawno. Gdybym nie wykonał wyroku sądu, to de facto złamałbym prawo i wtedy straciłbym swoją funkcję. Wszystko zawsze było przez nas zrobione i wykonane, zabrakło nam czasu - twierdzi prezydent.
I tłumaczy, że przez ostatnie lata nieraz próbował pozbyć się składowiska, prosił różne instytucje o wsparcie, bez rezultatu. Dopiero w ostatnim czasie była szansa na pomoc z Funduszu Ochrony Środowiska.
- Myśmy się do tego przygotowywali, zabrakło nam dwóch miesięcy. Przez ten cały czas staraliśmy się wszelkimi możliwymi sposobami zdobyć na to fundusze, mieliśmy rozplanowany proces utylizacji aż na cztery lata, bo to nie jest tak, że przyjeżdża ciężarówka i zabiera beczki, no i sprawa załatwiona. Odpady muszą być ewidencjonowane, opisane, sprawdzone, co w nich jest, a były tam tony substancji niewiadomego pochodzenia. Dodatkowo firma, która te odpady utylizuje, ma swoje moce przerobowe. Tak więc wymagało to specjalistycznych działań i czasu. My ten pierwszy etap utylizacji mieliśmy rozpocząć za dwa miesiące - przekonuje prezydent Kubicki.
Pytam, co sądzi o zapowiadanych przez właścicieli hali pozwach o odszkodowanie.
- Proszę bardzo. Ja pana Święcickiego też pozwę o odszkodowanie, zarabiał grubą kasę, wiedział, co tam się dzieje, wiedział, że hala nie jest przystosowana do tego, aby były tam takie rzeczy, a mimo to ją wynajął. To on jest właścicielem nieruchomości, to on powinien posprzątać swój bałagan.Janusz Kubicki, prezydent Zielonej Góry
Jest świadek, nie ma oskarżonych
Śledztwo w sprawie pożaru trwa. Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze 28 lipca informowała w swoich aktualnościach: "Prowadzone są intensywne czynności zmierzające do ustalenia przyczyn i skutków pożaru na terenie jednej z hal przemysłowych, wewnątrz której składowano odpady".
- Na razie nie mamy nowych informacji - mówi Ewa Antonowicz, rzeczniczka prasowa prokuratury w Zielonej Górze.
W trakcie naszej rozmowy prezydent Kubicki przypomina sobie, że w sierpniu miała odbyć się rozprawa w związku ze składowaniem niebezpiecznych odpadów w Przylepie. Kolejna już, bo akt oskarżenia w tej sprawie Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze skierowała w 2021 roku przeciwko ośmiu osobom. Wśród nich byli właściciele firmy Awinion i dwóch byłych już pracowników starostwa w Przylepie, inspektor i naczelnik wydziału ochrony środowiska. To oni, gdy Przylep nie był jeszcze połączony z Zieloną Górą, podejmowali decyzje w sprawie zezwolenia na składowanie odpadów.
Z prezydentem rozmawiam w piątek, 25 sierpnia. Okazuje się, że rozprawa właśnie trwa. Idę do sądu, by się jej przysłuchać, zaczęła się o godz. 9. Gdy docieram na miejsce, na ekranie przy sali rozpraw wyświetla się napis "Przerwa".
W sekretariacie sądu dopytuję, do której ta przerwa potrwa.
- Do szóstego października. Żaden z oskarżonych nie stawił się na przesłuchaniu. Był tylko świadek - słyszę.
Odpady z pogorzeliska, które nie mogą być przeznaczone do spalenia, mają być przewiezione do Zakładu Utylizacji Odpadów w Koninie, inne jadą do zakładu w Ciepielówku. Minister klimatu i środowiska Anna Moskwa ogłasza, że na pomoc dla Przylepu przeznaczono 43 mln zł.
W sobotę, 26 sierpnia, odbywają się w Przylepie dożynki. Od południa trwa piknik rodzinny, autobusy wożą chętnych na teren lotniska przy aeroklubie. Wieczorem gra Golec uOrkiestra, wokół lotniska tłumy. Aktywiści protestują, argumentując, że prezydent Kubicki organizuje imprezę masową na potencjalnie skażonym terenie.
Kubicki tłumaczy mi, że dożynki były zaplanowane już rok temu, a jakby teraz odwołał, toby wszyscy mówili, że Przylep skażony. Radny Nesterowicz wysyła więc do prezydenta apel z propozycją nadania Przylepowi statusu uzdrowiska.
Na dożynkach pytam kobietę z dwójką dzieci, czy nie boi się brać udziału w imprezie po pożarze składowiska toksyn.
- A gdzie tam? Myśmy już dawno o tym zapomnieli - mówi.
Autorka/Autor: Iga Dzieciuchowicz
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24