Ulica Bukowska 53A. Najpierw powstały tu wielkie maszty radiostacji. Potem wprowadzili się towarzysze z kraju Wielkiego Brata. W 1973 roku wszystko miał pochłonąć ogień. Pół wieku później to oni stali za ogniem, co doprowadziło do ich końca.
- Dyplomaci z Rosji do końca listopada muszą opuścić willę przy ulicy Bukowskiej 53A w Poznaniu - Konsulat Generalny swojego kraju.
- 22 października zgodę na jego funkcjonowanie wycofał szef polskiego MSZ Radosław Sikorski.
- - Cała otoczka powodowała, że człowiek zastanawiał się, czy dobrze zrobił, przekraczając tę bramę i czy na pewno stąd wyjdzie - wspomina politolożka dr Joanna Kałużna z UAM, która do konsulatu poszła jedynie po wizę.
- Co przez kilkadziesiąt lat działo się w tym miejscu? I jaka czeka je przyszłość? Czy powstanie tu Konsulat Ukrainy, czy raczej dedykowany Ukraińcom dom kultury? A może coś jeszcze innego?
- AKTUALIZACJA: Kilka godzin po naszej publikacji Ukraina zwróciła się do Polski o przekazanie jej dotychczasowej siedziby Konsulatu Generalnego Rosji w Poznaniu.
Radzieckich dyplomatów w środku nocy obudził huk. Zerwali się z łóżek i wyszli przed konsulat. Dopiero nad ranem zauważyli stłuczoną szybę w gabinecie konsula i leżącą na podłodze butelkę z benzyną z zatkniętą metalową tabliczką ze znakiem trzech krzyży. Był 17 września 1973 r.
Zmieniła się flaga, nie zmieniła się mentalność. Naloty rosyjskich bombowców, masowe ucieczki z terenów, na których toczą się walki, żołnierze mordujący cywili. To nie opis trwającego za naszą wschodnią granicą konfliktu, a pierwszej "operacji wojskowej" Władimira Putina.
23 lutego 2000 roku przeciwko wojnie w Czeczenii protestowało kilkunastu poznaniaków. Siedmiu z nich wdarło się na teren konsulatu. Wybuchł skandal dyplomatyczny.
Persona non grata
24 lata po tych wydarzeniach rosyjscy dyplomaci opuszczają konsulat w Poznaniu. Decyzję o wycofaniu zgody na jego funkcjonowanie 22 października podjął minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.
Argumentował, że Rosja prowadzi wojnę przeciwko Ukrainie i wojnę hybrydową przeciwko Zachodowi, w tym przeciwko Polsce. Dodał, że jako minister spraw zagranicznych dysponuje informacjami, iż za próbami dywersji w Polsce i w krajach sojuszniczych stoi Rosja.
- Zamknięcie konsulatu jest to sygnał polityczny wobec Rosji, ale także praktyczny, aby utrudnić działanie służbom rosyjskim - mówił Radosław Sikorski.
Takie próby miał podejmować m.in. obywatel Ukrainy Serhii S., zatrzymany przez polskie służby pod koniec stycznia 2024 roku. Z informacji ABW wynikało, że Ukrainiec planował podpalenie obiektów na terenie Wrocławia, znajdujących się blisko "elementów infrastruktury o znaczeniu strategicznym". Według ustaleń "Gazety Wyborczej" chodziło o fabrykę farb przy ulicy Kwidzyńskiej we Wrocławiu. Fabryka należy do amerykańskiego PPG Industries - największego na świecie producenta farb, powłok i uszczelniaczy. Za podpalenia Serhii S. miał otrzymać 4 tysiące dolarów.
Serhii S. przyznał się do przygotowania aktu sabotażu na zlecenie rosyjskiego wywiadu i chciał dobrowolnie poddać się karze - wraz z prokuraturą uzgodnił ją na 3 lata więzienia. Weto postawił jednak wrocławski sąd, który uznał, że proponowany wymiar kary jest zbyt niski. Serhijowi S. za przygotowywanie zamachów grozi do 12 lat więzienia.
O wiele wyższa kara może spotkać trzy osoby powiązane z Serhijem S. Polak i dwóch Białorusinów zostali zatrzymani i oskarżeni, już nie o przygotowywanie, a o dokonywanie podpaleń. Z ustaleń prokuratury wynika, że zatrzymani mieli podpalić koktajlem Mołotowa restaurację w Gdyni i magazyn europalet w Markach pod Warszawą. Mieli próbować również podłożyć ogień w gdańskim centrum farb i tynków. Za zleceniami zamachów miał stać rosyjski wywiad wojskowy GRU.
Czy osoby stojące za podpaleniami były w jakiś sposób związane z konsulatem w Poznaniu? To zbyt daleko idący wniosek. Pewne jest natomiast, że w marcu 2019 roku za persona non grata uznano wicekonsula Konsulatu Generalnego Federacji Rosyjskiej w Poznaniu. Pozwoliły na to informacje uzyskane przez kontrwywiad. Dwa lata później, podczas pandemii COVID-19, w lutym 2021 roku z Polski został wydalony konsul generalny Igor Oszczepkow. Ówczesny minister koordynator służb specjalnych Stanisław Żaryn informował, że zakażony koronawirusem nie przestrzegał zasad izolacji. Oszczepkow miał także obserwować i fotografować uczestników pikiety w obronie rosyjskiego opozycjonisty Aleksieja Nawalnego, która odbyła się przed budynkiem konsulatu Federacji Rosyjskiej w Poznaniu.
Teraz za persona non grata zostanie uznanych dziesięciu obywateli Federacji Rosyjskiej, którzy pracowali w tej jednostce. To trzech pracowników konsularnych, pięciu technicznych oraz dwie inne osoby, które przyjechały do Polski, ale nie otrzymały z MSZ akredytacji, która umożliwiłaby im pracę w konsulacie.
W paszczy niedźwiedzia
Trudno powiedzieć, co działo się za zamkniętymi drzwiami willi przy ul. Bukowskiej 53A, którą od 1960 roku zajmowali radzieccy dyplomaci, a potem ich rosyjscy spadkobiercy. Przeciętny Kowalski na teren zamkniętej i pilnowanej przez całą dobę placówki nie miał wstępu.
- Od dziecka grywałem w tenisa na kortach przy konsulacie. Gdy piłka wpadnie za płot, to się po nią idzie, a tam jak przeleciała na teren konsulatu, to już była stracona, nikt po nią nie szedł. W tamtych czasach sama obecność Wielkiego Brata wywoływała strach - wspomina Grzegorz Ganowicz, przewodniczący Rady Miasta Poznania, działacz opozycji w czasach PRL.
Do konsulatu - już rosyjskiego - miał okazję wejść Błażej Wandtke. - Realizowaliśmy odcinek "Tajemnic Poznania" o zniknięciu czerwonej gwiazdy z pomnika na Cytadeli - wspomina były dziennikarz Wielkopolskiej Telewizji Kablowej.
Przy okazji realizacji materiału umówił się z konsulem Władimirem Kuzniecowem na rozmowę. - Zaprosił mnie do siebie, do konsulatu - mówi.
Wandtke zapamiętał, że gdy otwierano im bramę do konsulatu, ta skrzypiała.
Gdy weszli z operatorem do budynku, minęli szklane drzwi. - Za nimi siedziało kilku facetów wpatrzonych w monitory. Przywitali nas z szerokimi uśmiechami, a jeden z nich zaprowadził nas do gabinetu konsula, który znajdował się już nie na parterze, a na piętrze, po drugiej stronie willi - opowiada.
Wygląd konsulatu go zaskoczył. - Nie było żadnych luksusów, wnętrza urządzone raczej niedbale. Wszystko było jakieś takie zgrzebne. Czułem, jakbym się przeniósł do lat 70. - wspomina.
Sam gabinet konsula nie odróżniał się od reszty. - Był skromny, nie było w nim ani nowoczesnych mebli, ani antycznych. Konsul usiadł na tle tapety, która miała pewnie ze 40 lat i miejscami już odklejała się od ściany. Od razu pomyślałem, że przydałby się tu remont - mówi Wandtke.
Podobne wrażenia z wizyty w konsulacie miała dr Joanna Kałużna z Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. - W 2010 roku dostałam zaproszenie ze strony uniwersytetu w Moskwie i potrzebowałam wizy. Z takim zaproszeniem to formalność - wyjaśnia. Mimo to - jak podkreśla - cała otoczka powodowała, że człowiek zastanawiał się, czy dobrze zrobił, przekraczając tę bramę i czy na pewno stąd wyjdzie.
- W środku miało się wrażenie, jakbyśmy przenieśli się do lat 80. Wizy odbierało się w bardzo klaustrofobicznym pomieszczeniu. Należało podejść do okienka, gdzie przekazywało się dokumenty, żeby uzyskać pozwolenie na wjazd do Rosji. Otwierała się tam tylko taka szczelina jak w banku czy na poczcie, ale nikogo nie można było po drugiej stronie dostrzec, bo było tam lustro weneckie. Widziało się więc tylko zestresowanego siebie w lustrze i uzbrojonego funkcjonariusza, który w milczeniu towarzyszył człowiekowi od wejścia do budynku. Przez całą wizytę nikt nie powiedział do mnie ani jednego słowa - opowiada.
Zamach na konsulat
17 września 1973 roku w konsulacie doszło do wydarzenia, które postawiło na nogi poznańską Służbę Bezpieczeństwa. Próżno jednak szukać o tym wzmianki w prasie. Historię ujawnił dopiero po ponad 30 latach Błażej Wandtke w programie "Tajemnice Poznania". - Od pracowników Instytutu Pamięci Narodowej usłyszałem o tym, co się stało na początku lat 70. Okazało się, że akta Służby Bezpieczeństwa skrywały pasjonującą historię - wspomina.
Przed północą nieznany sprawca przeciął siatkę między konsulatem a boiskami ogródka jordanowskiego i wszedł na teren placówki. Miał ze sobą butelkę z benzyną i szmatkę. Odkręcił korek, w szyjkę butelki wcisnął szmatkę, podpalił ją, po czym rzucił w okno znajdujące się w gabinecie konsula i uciekł. Nie wiedział, że jego plan spełzł na niczym - stłukł szybę, ale benzyna się nie zapaliła. Butelka zahaczyła o firanę i nie rozbiła się, lecz stoczyła po fotelu na podłogę.
Hałas obudził pracowników konsulatu. Wyszli na zewnątrz i obeszli budynek, ale nic niepokojącego nie spostrzegli. Dopiero nad ranem w gabinecie konsula zauważono wybitą szybę oraz leżącą butelkę z benzyną. Za bandażem, którym owinięto butelkę, znajdowała się metalowa tabliczka z napisem "17 IX 1939" i wyryte trzy krzyże.
Ruszyło śledztwo SB. Akcji nadano kryptonim "Wrzesień". Skontrolowano pracowników konsulatu, ogródka jordanowskiego i znajdującego się obok Wojskowego Klubu Sportowego.
Na butelce nie znaleziono żadnych śladów linii papilarnych.
Podejrzanego wytypowano na podstawie dostępności blachy z duraluminium. Był to mieszkaniec ulicy Świerczewskiego (jak wówczas nazywała się Bukowska), pracownik Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Poznaniu, który regularnie spacerował obok konsulatu. Okazało się, że podczas wojny pracował w brytyjskim lotnictwie. Został zatrzymany, po czym zwolniono go i poddano kontroli operacyjnej. Ta niczego nie wykazała. - To nie była jednak zwykła obserwacja. Esbecy posuwali się do prowokacji. Fałszowali listy na jego temat, podrabiali jego podpis - wspomina zawartość akt SB Błażej Wandtke.
Bezpieka wykorzystała do sprawy księdza, będącego jej tajnym współpracownikiem. Jednak i jemu mężczyzna zaprzeczył, by miał próbować podpalić konsulat.
Szukano dalej. Pod lupę wzięto kryminalistów oraz… homoseksualistów i hipisów. Sprawdzano, czy ktoś z nich nie ma tatuażu z trzema krzyżami.
Śledztwo umorzono po 2,5 roku. Sprawców nie wykryto.
- Co ciekawe, nawet w latach dwutysięcznych, kiedy przygotowywałem reportaż na ten temat i próbowaliśmy nagrywać moje wypowiedzi pod płotem konsulatu, ni stąd, ni zowąd pojawiali się różni ludzie, którzy próbowali nam tego zabronić. Raz jakiś cywil na terenie klubu sportowego mówił, że "tu nie wolno z kamerą", raz pracownik sąsiedniego placu zabaw chciał nas usunąć - wspomina Wandtke.
Radziecka wolnoamerykanka
Poznański konsulat ZSRR uruchomiono w marcu 1946 roku. Osiem miesięcy wcześniej, 6 lipca 1945 roku, władze radzieckie uznały go za niezbędny, podobne jak placówki w Gdańsku i Krakowie. Pierwszą siedzibą była willa przy ulicy Marynarskiej 3 (dzisiaj ulica Iłłakowiczówny).
Placówka zatrudniała sześć osób: konsula, wicekonsula oraz czterech urzędników. Ponadto zamieszkały tu trzy osoby z rodzin pracowników. Konsulat objął województwo poznańskie i nadodrzańską część Dolnego Śląska. Jego podstawowym zadaniem była
obrona interesów obywateli Związku Radzieckiego przebywających na tym obszarze.
Ci i bez tego czuli się bezkarnie. Najważniejsze decyzje w Poznaniu w 1945 roku podejmował najpierw pułkownik Nikołaj Smirnow, sowiecki komendant wojenny, a potem kilku kolejnych oficerów sowieckich. Radzieccy żołnierze po wywiezieniu wagonami kolejowymi do ZSRR wszystkiego co cenne z polskich fabryk i domów, panoszyli się po mieście. Pili na umór, kradli spirytus; plagą były wypadki spowodowane przez pijanych radzieckich żołnierzy. Tylko między 11 a 20 maja w wypadkach z udziałem pojazdów wojsk ZSRR zginęło 13 osób. Gwałtów nie da się zliczyć, bo w większości ofiary - zarówno dziewczynki, jak i starsze panie - nawet ich nie zgłaszały. Jeden z żołnierzy w maju 1945 roku zabił milicjanta, który usiłował uniemożliwić mu rabunek. W czerwcu 1945 roku 37 na 39 odnotowanych napadów rabunkowych było "dziełem" czerwonoarmistów. W 1946 roku ten trend się utrzymywał.
Ale przedstawiciele radzieckiej dyplomacji zdawali się tego nie widzieć. Na łamach prasy przed otwarciem placówki zapowiadali:
Pan Konsul przewiduje urządzanie w Poznaniu seansów, na których wyświetlane będą najlepsze specjalne filmy radzieckie, zorganizowanie odczytów i wystaw oraz występów gościnnych radzieckich artystów.
Konsulat działał do października 1948 roku. Potem jego obowiązki przejęła placówka w Szczecinie.
- Konsulat w Szczecinie miał być zapewne silnym podkreśleniem polskości miasta. Kształt zachodniej granicy Polski władze Niemieckiej Republiki Demokratycznej - zależnej przecież od Moskwy - uznały dopiero w 1950 roku - przypuszcza dr Joanna Kałużna.
Rosyjscy dyplomaci nie opuścili Poznania. Od 1951 roku zajmowali willę przy ulicy Fredry 8. Co ciekawe, wcześniej znajdował się w niej… konsulat USA. Ten utworzono dwa miesiące wcześniej niż radziecki, w styczniu 1946 roku. Rok później (na dwa lata) obniżono jego rangę do wicekonsulatu. Zamknięto go w sierpniu 1951 roku i natychmiast zajęli go Rosjanie.
- Miałem okazję rozmawiać z dozorcą, który w tamtym czasie opiekował się budynkiem. Twierdził, że Rosjanie po prostu postanowili zabrać go Amerykanom. Willa była dla nich niezwykle atrakcyjna - jest położona w środku miasta, a podczas II wojny światowej została tylko nieznacznie uszkodzona. Alergicznie na towarzyszy miały też działać kolejki, które codziennie tworzyły się pod konsulatem USA. Ustawieni w nich ludzie mieli utrudniać przejazd tramwajów - mówi Marek Daroszewski z Wydawnictwa Poznańskiego, którego siedziba mieści się obecnie w tej willi.
O przywróceniu konsulatu ZSRR ambasador mówił już w 1954 roku. Ostatecznie placówka wznowiła działalność w grudniu 1960. Znów wyprzedzili ich Amerykanie, którzy w 1959 roku reaktywowali konsulat przy ulicy Chopina 4. Działał do roku 1995.
- Myślę, że o powrocie konsulatu ZSRR do Poznania przesądziły względy stricte geograficzne, wzmacniane faktem, że w mieście odbywały się Międzynarodowe Targi Poznańskie. Poznań leży w połowie drogi między Berlinem a Warszawą, ale ważniejsze było prawdopodobnie ulokowanie względem ambasady i pozostałych konsulatów. Ambasada znajdowała się w Warszawie, a pozostałe konsulaty w Krakowie - drugim największym mieście i Gdańsku - najważniejszym porcie na północy kraju. Gdybyśmy wytyczyli linie między Gdańskiem i Krakowem oraz Poznaniem i Warszawą, podzieliłyby one Polskę na cztery równe ćwiartki - mówi dr Joanna Kałużna z Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM.
Przypuszcza też, że alternatywną lokalizacją mógł być Wrocław. - Ludzie radzieccy mieli jednak powody, by nie do końca ufać wrocławianom. Jego elita i inteligencja po II wojnie światowej opierała się na ludziach z Kresów. To były na przykład osoby z Uniwersytetu Stefana Batorego z Wilna. To nie byli ludzie sowieccy, raczej wręcz przeciwnie. Symbolizowali to wszystko, co utraciliśmy w ramach Kresów Wschodnich - tłumaczy dr Kałużna.
Zimna wojna w Poznaniu
Konsulat ZSRR zajął budynek przy ulicy Świerczewskiego 53A (dzisiaj ulica Bukowska). Przed II wojną światową stały tu dwa 58-metrowe maszty i radiostacja, dzięki którym mogło nadawać Radio Poznań.
Kiedy otwierano radziecki konsulat, na drugim końcu ul. Świerczewskiego, gdzie mieszczą się Międzynarodowe Targi Poznańskie, toczyła się już pełną parą zimnowojenna rywalizacja. Związek Radziecki na targach zawsze otrzymywał największy i najlepiej eksponowany pawilon.
W 1957 roku po raz pierwszy pojawili się Amerykanie. Oni nic nie dostali - sami wszystko musieli zbudować. Zrobili to z przytupem, stawiając nowatorski pawilon i szokując tym, co prezentowali w środku, włącznie z coca-colą, którą można było spróbować po raz pierwszy w Polsce, 15 lat przed tym, jak trafiła do regularnej sprzedaży.
ZSRR w 1958 roku odpowiedział Amerykanom, przywożąc do Poznania repliki Sputnika 1 i Sputnika 2, którym na orbitę dotarł pies Łajka.
Rok później to znów Amerykanie zrobili wielkie wrażenie. Uruchomili na targach linię produkcyjną papierosów. Paczki z amerykańskim godłem z jednej strony, Statuą Wolności z drugiej i białymi gwiazdami na niebieskim tle po boku można było dostać w wybudowanym w 1958 roku stałym już pawilonie USA.
Kiedy w 1961 roku na MTP otwarto imponujący pawilon z podwieszanym dachem, zaanektowali go Rosjanie. Zimnowojenna rywalizacja przeniosła się na inny poziom, bo dwa wielkie mocarstwa znalazły się tuż obok siebie. O tym, jak była istotna propagandowo, świadczy fakt, że w 1961 i 1962 roku odezwę do zwiedzających amerykański pawilon pisał sam prezydent John Fitzgerald Kennedy.
W zimnowojennej rywalizacji Poznań odgrywał ważną rolę jeszcze z innych powodów - przez miasto przebiegał kabel telefoniczny łączący Berlin z Moskwą i główny ciąg komunikacyjny między tymi stolicami. Odtajnione plany amerykańskiej armii na wypadek wybuchu światowego konfliktu nie pozostawiają złudzeń. Gdyby wybuchła wojna, Poznań byłby jednym z celów wojsk NATO. W planach z 1959 roku był jedynym obok Warszawy polskim miastem, na które miały spaść pociski nuklearne. Cele? Trzy lotniska: Krzesiny, Ławica i podpoznańskie Bednary.
Strach
W kwietniu 1971 roku radziecka placówka zyskała na znaczeniu - została przekształcona w konsulat generalny.
- To był punkt wrogości dla młodych ludzi, ale był on usilnie strzeżony - wspomina Krzysztof Stasiewski, który w latach 80. malował na ścianach hasła antykomunistyczne. - Tutaj każda próba zrobienia jakiejś akcji typu namalowanie czegoś groziła natychmiastowym aresztowaniem. Ze względów bezpieczeństwa odpuściliśmy.
Pierwsze jawne protesty pod konsulatem rozpoczęły się dopiero podczas wielkich przemian społeczno-politycznych na przełomie lat 80. i 90.
- Z Maciejem Frankiewiczem [późniejszym wiceprezydentem Poznania - red.] postawiliśmy przy konsulacie zdezelowany rower z rosyjskim napisem "Sowieci do domu". Policja ograniczyła się tylko do zwrócenia nam uwagi, abyśmy nie przedzierali się na teren konsulatu - wspomina Stasiewski.
Kolejny protest zorganizowano w ramach solidarności z walczącymi o niepodległość Litwinami. Odbył się krótko po szturmie radzieckich czołgów na wieżę telewizyjną w Wilnie, w którym zginęło 14 osób.
Na terenie konsulatu rozbito wtedy i podpalono kilka butelek benzyny. Na elewacji domu budynku napisano: "Sowieci do domu” Sierp i młot przyrównano do swastyki. Portret Gorbaczowa przemalowano tak, że przypominał Hitlera - na jednym oku dorysowano gwiazdę, na drugim swastykę. (…) Ktoś spalił flagę radziecką. Maciej Frankiewicz wniósł na teren konsulatu flagę litewską - czytamy w relacji prasowej z procesu osób, które wdarły się wówczas na teren placówski.
Pod koniec 1991 roku Związek Radziecki przeszedł do historii. Jego prawnym kontynuatorem została Rosja i to ona zachowała budynek konsulatu. W ramach przekształceń konsulat zwolnił zajmowaną częstotliwość telewizyjną. 6 czerwca 1992 roku nadawać na niej zaczęła lokalna telewizja TV-ES.
Inny głośny protest zorganizowała w 2000 roku, po wybuchu II wojny czeczeńskiej, organizacja Komitet Wolny Kaukaz. Siedem osób wdarło się wówczas na teren konsulatu. Zerwali rosyjską flagę i ją podeptali. W zamian zawiesili flagę Czeczenii. Na elewacji namalowali antyrosyjskie hasła i swastykę. Wybuchł skandal dyplomatyczny.
W 2010 roku pod konsulatem pojawiło się kilkanaście osób w strojach Dziadka Mroza. Przyniosły ze sobą m.in. portret ówczesnego prezydenta Federacji Rosyjskiej Dmitrija Miedwiediewa, który obrzuciły śnieżkami.
Po zabójstwie czołowego rosyjskiego opozycjonisty Borysa Niemcowa w 2015 roku pod konsulatem Rosji w Poznaniu znowu zebrało się kilkunastu protestujących, którzy zapalili znicze.
Po pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę w 2022 roku protesty odbywały się już seryjnie. - Chcieliśmy, aby konsulat był zlikwidowany albo żeby teren przed konsulatem nazwać na cześć obrońców Ukrainy - mówi ich organizator Marcin Staniewski.
Postulat zlikwidowania placówki zgłaszał też wtedy Grzegorz Ganowicz. - Stałem na stanowisku, żeby tego konsulatu tu nie było. Po wkroczeniu Rosjan do Ukrainy pojawiły się też pomysły, aby zmienić nazwę ulicy Bukowskiej, przy której znajduje się konsulat. Jest to jednak ulica mieszkalna i zmiana nazwy powodowałaby zmianę adresów, co byłoby dużym kłopotem dla mieszkańców - mówi przewodniczący rady miasta.
Ostatni protest przed Konsulatem Generalnym Federacji Rosyjskiej w Poznaniu zaplanowano na piątek 29 listopada na godzinę 18.
Konsulat Ukrainy? "Z największą sympatią"
W 2022 roku jeden z radnych PO proponował, żeby Rosjan usunąć z budynku i zorganizować tam konsulat Ukrainy. Teraz ten pomysł wraca.
- Dzisiejsza sieć konsulatów ukraińskich, biorąc pod uwagę bezprecedensowy wzrost ilości obywateli ukraińskich w Polsce, nie odzwierciedla potrzeb konsularnych. Konsulaty załatwiają praktyczne rzeczy, to są różnego rodzaju akty prawne - dzieci się rodzą, ludzie umierają. Na taką prośbę strony ukraińskiej z pewnością spojrzelibyśmy z najwyższą sympatią - powiedział 16 listopada minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.
Zdaniem Oksany Hamerskiej, pochodzącej z Ukrainy aktorki Teatru Muzycznego w Poznaniu, taka placówka byłaby bardzo cenna. - Konsulat to taka pierwsza instancja, gdzie można szukać pomocy. A Ukraińców w Poznaniu jest dużo więcej niż wcześniej - mówi.
Ilu konkretnie? Urząd Miasta Poznania podaje, że pod koniec 2022 roku mieszkało ich około 70 tysięcy - o połowę więcej niż przed konfliktem zbrojnym w Ukrainie.
Zdaniem Grzegorza Ganowicza pomysł zorganizowania konsulatu Ukrainy jest jednak mało realny. - Pewnie byłoby to dobre rozwiązanie, bo bardzo dużo ludzi z Ukrainy mieszka w Poznaniu i okolicach. Skoro jednak działa konsulat we Wrocławiu, to trudno się spodziewać, aby w tak bliskiej odległości powstał drugi - ocenia.
Żeby ten budynek służył wszystkim
Pojawiło się już kilka pomysłów, jak zagospodarować budynek. - Mógłby powstać tam ośrodek integracji międzykulturowej, aby odczarować to miejsce. Konsulat jest położony pomiędzy terenami zielonymi - jest tam orlik, ogródek jordanowski, korty tenisowe. Można sobie wyobrazić, że teren konsulatu mógłby posłużyć powiększeniu terenów rekreacyjnych dla tej części miasta - wymienia Ganowicz.
Oksanę Hamerską bardzo by ucieszyło przekształcenie budynku w placówkę kulturalną dedykowaną Ukraińcom. - Jest bardzo dużo ludzi ze świata kultury, którzy przebywają w Poznaniu i wokół niego, i szukają pracy. Często ktoś pisze do mnie, wiedząc, że pracuję w teatrze, z prośbą właśnie o pomoc w znalezieniu pracy. To osoby, które wcześniej pracowały w Ukrainie w obszarze kultury, i musiały podjąć jakąś inną pracę, by sobie radzić w nowej rzeczywistości. Mogąc pracować znów w zawodzie, byłyby spełnione - mówi.
Budynek konsulatu i teren wokół niego należy do Skarbu Państwa. - Umowę najmu gruntu podpisywało z Federacją Rosyjską polskie MSZ i to polskie MSZ będzie tę umowę wypowiadać. Reprezentantem Skarbu Państwa w tej sprawie jest Prezydent Miasta Poznania - wyjaśniała tvn24.pl Joanna Żabierek, rzecznik prasowy Urzędu Miasta Poznania.
To prawdopodobnie od prezydenta Poznania Jacka Jaśkowiaka będzie zależało, co stanie się z terenem po konsulacie. - Zakładam, że grunt i nieruchomości zostaną przekazane miastu. Wtedy będę chciał z poznaniakami uzgodnić, co by tam mogło powstać - zaznacza Jacek Jaśkowiak.
A ci pomysły mają różne:
- Może jakaś szkoła, żłobek, przedszkole? Może centrum kultury?
- Powinniśmy budować mosty, a nie kłócić się i wszczynać jakieś niesnaski. Może powinno powstać tu coś, co połączy Rosję i Polskę? Jakieś muzeum, miejsce pamięci czy miejsce wspierające kulturę rosyjską?
- Myślę, że coś dla rekreacji, do ogólnego użytku.
- Mogliby powiększyć ten teren dla dzieci, bo tutaj nie mają dzieciaki gdzie się bawić.
- Może jakiś przyjemny park czy skwerek?
Prezydent Jaśkowiak dodaje, że czeka też na propozycje ze strony rady osiedla. - Zobaczymy, jakie będą koszty tego, co zostanie zaproponowane - zastrzega.
Pytamy więc Marcina Szajka, przewodniczącego Rady Osiedla Ogrody. - Jako rada osiedla jeszcze nie rozmawialiśmy na ten temat. Prawdopodobnie będziemy się nim zajmować na początku grudnia - mówi. On sam jest zwolennikiem powiększenia ogródka jordanowskiego o teren konsulatu. - W tej chwili na terenie ogródka jest bardzo mała świetlica dla mieszkańców, która jest użytkowana dość intensywnie. Jeżeli byłaby możliwość jej poszerzenia i przekazania na rzecz na przykład Centrum Inicjatyw Lokalnych, to moim zdaniem byłoby to bardzo dobre rozwiązanie - dodaje.
Wszyscy zgadzają się w jednym: teren trzeba odczarować i przywrócić mieszkańcom. - Chciałbym, żeby ten budynek służył wszystkim - podkreśla prezydent Jaśkowiak.
Post scriptum
Kilka godzin po naszej publikacji, w środę 27 listopada, Ukraina zwróciła się do Polski o przekazanie jej dotychczasowej siedziby Konsulatu Generalnego Rosji w Poznaniu - poinformował w środę szef MSZ w Kijowie Andrij Sybiha. - Ukraina jest zainteresowana wykorzystaniem pomieszczeń byłego Konsulatu Generalnego Rosji w Poznaniu. Jestem wdzięczny mojemu polskiemu koledze za tę sugestię. Wysłaliśmy już do strony polskiej oficjalną notę z odpowiednim wnioskiem i czekamy na szczegóły - zaznaczył Sybiha w rozmowie z państwową agencją informacyjną Ukrinform. Jak dodał, w województwie wielkopolskim mieszka wielu obywateli Ukrainy, dlatego uważa Poznań "za jedną z możliwych lokalizacji dla rozszerzenia obecności konsularnej w Polsce".
Korzystaliśmy z publikacji Mirosława Golona (UMK w Toruniu) "Radzieckie służby dyplomatyczne i konsularne w Polsce w latach 1944-1961", książki Krzysztofa Stryjkowskiego "Poznań ’45. Ostatni rok wojny i pierwszy rok odbudowy", archiwum prasowego Komitetu Wolny Kaukaz oraz odcinka programu "Tajemnice Poznania" Błażeja Wandtkego dla telewizji WTK.
Dyplomaci z Rosji do końca listopada muszą opuścić willę przy ulicy Bukowskiej 53A w Poznaniu - Konsulat Generalny swojego kraju.
22 października zgodę na jego funkcjonowanie wycofał szef polskiego MSZ Radosław Sikorski.
- Cała otoczka powodowała, że człowiek zastanawiał się, czy dobrze zrobił, przekraczając tę bramę i czy na pewno stąd wyjdzie - wspomina politolożka dr Joanna Kałużna z UAM, która do konsulatu poszła jedynie po wizę.
Co przez kilkadziesiąt lat działo się w tym miejscu? I jaka czeka je przyszłość? Czy powstanie tu Konsulat Ukrainy, czy raczej dedykowany Ukraińcom dom kultury? A może coś jeszcze innego?
Autorka/Autor: Filip Czekała, Paweł Łabęda / a
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP