Na polsko-białoruskiej granicy trwa kryzys migracyjny. W jednej z grup, której zarówno pogranicznicy z Polski, jak i Białorusi uniemożliwiają dalsze przemieszczanie się, mają znajdować się rodzice Syryjczyka, który w 2015 roku otrzymał azyl w Austrii. - Tam są ludzie, którym potrzebny jest lekarz, natychmiastowa pomoc. Dziś jest jedenasty dzień, kiedy tkwią na granicy. Żadnego jedzenia, picia, leków - mówił mężczyzna, który przybył do Polski, by podjąć próbę spotkania się z rodzicami.
Od kilku miesięcy na granicy Białorusi z Litwą, Łotwą i Polską gwałtownie wzrosła liczba prób jej nielegalnego przekroczenia przez migrantów z krajów Bliskiego Wschodu, Afryki i innych regionów, sprowadzanych na Białoruś przez tamtejsze władze. Unia Europejska i państwa członkowskie uważają, że jest to efekt celowych działań Mińska w odpowiedzi na sankcje. Władze białoruskie odrzucają oskarżenia. Od 2 września w związku z presją migracyjną w przygranicznym pasie z Białorusią - w 183 miejscowościach województwa podlaskiego i lubelskiego - obowiązuje stan wyjątkowy.
W jednej z grup, która od 11 dni przebywa na polsko-białoruskiej granicy mają znajdować się rodzice syryjskiego Kurda, który w 2015 roku otrzymał azyl w Austrii. Z mężczyzną, który chciał spotkać się z rodzicami, w Siemiatyczach (województwo podlaskie) rozmawiał reporter TVN24 Maciej Warsiński.
Rodzice Syryjczyka mieli utknąć na granicy: są w bardzo trudnej sytuacji
Pytany o to, czy jego rodzice zamierzali dostać się na przejście graniczne, Syryjczyk odpowiedział, że "nie ma takiej możliwości". - Oni im to uniemożliwiają. Polscy wojskowi nie pozwalają im się ruszyć, białoruscy siłą trzymają ich w tym samym miejscu. Siedzą dokładnie na granicy. Nie mogą się ruszać i są naprawdę w bardzo trudnej sytuacji – mówił.
- Tam są ludzie, którym potrzebny jest lekarz, natychmiastowa pomoc. Tam są starsze osoby, które muszą regularnie przyjmować leki, a od 10 dni nie przyjmują żadnych. Starsze osoby przyjmują choćby leki na nadciśnienie, które trzeba zażywać regularnie. Tak samo diabetycy. Dziś jest jedenasty dzień, kiedy tkwią na granicy. Żadnego jedzenia, picia, leków. I żadnej pomocy, ani lekarzy, ani Czerwonego Krzyża, nikogo - zauważył.
Mężczyzna przyznał, że kilkukrotnie starał się samodzielnie pójść na granicę, by dostarczyć rodzicom potrzebne rzeczy. - Straż Graniczna nie dała takiej możliwości - dodał.
Dopytywany o to, czy w grupie, w której mają znajdować się jego rodzice, doszło do przypadków śmierci, Syryjczyk zaznaczył, że choć nie ma zbyt wielu informacji, to z relacji rodziców wie, że "nie żyje od 3 do 5 osób". - Leżą między drzewami - powiedział.
"Ja chcę tylko pięciu minut, żeby im zanieść jedzenie"
Pytany o to, co zrobi on i jego rodzice, jeżeli nie uda się im przedostać do Polski, mężczyzna zaznaczył, że "pozostanie na Białorusi to niezbyt dobre rozwiązanie, ale chcieliśmy być znowu razem". - Niestety wygląda na to, że gdybyśmy zostali w ojczyźnie, w Syrii, gdzie jest wojna, to nawet to byłoby lepsze od obecnej sytuacji tutaj. Tam wiadomo, jest wojna, przylatuje rakieta, godzisz się ze swoim wojennym losem, giniesz i wiesz dlaczego. Problem jest tutaj, na europejskiej granicy, gdzie obowiązywać powinno europejskie prawo, gdzie powinni być lekarze i Czerwony Krzyż. Wszyscy to widzą, ale udają, że tego nie ma. I nie mogę się z tym pogodzić – mówił.
- Chcę tylko pójść do swoich rodziców, do tych ludzi. Nie obchodzi mnie, co mówią. Choćby to, że oni tam przyszli z własnej woli. Nieprawda. Nikt by nie wybrał bycia w takiej sytuacji samodzielnie. Ja chcę tylko dojść do granicy z lekarzem, żeby udzielić tym ludziom co najmniej pierwszej pomocy. Chcę im zanieść lekarstwa. Tylko tyle - przekonywał.
- Wiesz, co mi moja matka powiedziała dziś? - pytał reportera. - Synu, nie musisz się martwić, dziś jakiś Polak rzucił nam pudełko batonów czekoladowych. I dlatego mam się nie martwić. Ale ja wiem, że mama kłamie. Ja to wiem - powiedział.
Mężczyzna, nie kryjąc poruszenia, pytał dziennikarza, czy wie, "jakie to trudne, gdy twoja mama ci mówi przez telefon, że nie jadła od ośmiu dni?" - Wiesz, jakie to ciężkie? To jest twoja matka. (…) Między nami jest 10 kilometrów i nie można nic zrobić. Co my takiego zrobiliśmy? Nie chcemy pomocy od nikogo. Możemy za wszystko zapłacić. Za mieszkanie, jedzenie, za opiekę zdrowotną, za wszystko. Oni szukają tylko bezpiecznego miejsca. Oni się bali tu przyjeżdżać, ale bardzo tęsknili. Dlatego załatwiliśmy wizy turystyczne - tłumaczył.
- Ja chcę tylko pięciu minut, żeby im zanieść jedzenie - podkreślił.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24