Wanda Traczyk-Stawska i Anna Przedpełska-Trzeciakowska przemawiały w niedzielę w czasie prounijnej manifestacji na placu Zamkowym w stolicy. Uczestniczki Powstania Warszawskiego mówiły w "Faktach po Faktach", dlaczego wzięły w niej udział. Traczyk-Stawska oznajmiła, że pojawiła się, żeby "przypomnieć, jaką cenę trzeba płacić za utratę wolności". - To, że chcą nas wyprowadzić z Unii Europejskiej, jest dla mnie największą groźbą - dodała. Przedpełska-Trzeciakowska przyznała, iż miała "poczucie, że to jest moment krytyczny". - Ja musiałam dać świadectwo - powiedziała.
W reakcji na ubiegłotygodniowy wyrok Trybunału Konstytucyjnego, o niezgodności z konstytucją niektórych przepisów Traktatu o Unii Europejskiej, w niedzielę w wielu miastach w Polsce odbyły się prounijne manifestacje. W Warszawie zgromadzono się na placu Zamkowym. Podczas manifestacji w stolicy głos zabrały między innymi uczestniczki Powstania Warszawskiego Wanda Traczyk-Stawska i Anna Przedpełska-Trzeciakowska. Później pojawiły się głosy, że zostały one wykorzystane politycznie lub zmuszone do wygłoszenia przemówień.
Przedpełska-Trzeciakowska: na litość boską, ludzie, ratujmy się, stoimy przed przepaścią
We wtorek w "Faktach po Faktach" w TVN24 zaprzeczyły tym informacjom. - Jakby mnie nie wpuścili, tobym też przyszła, pewnie przez jakiś płot (przeszła - red.) i przyszła, bo mam coś do powiedzenia. Mam do powiedzenia całej Polsce wiadomość, że musimy w tej chwili być czujni, bo nie możemy dać się wyprowadzić z Unii w żadnym razie - oświadczyła Traczyk-Stawska.
Według niej takie niebezpieczeństwo "jest realne w tej chwili". - Ponieważ zawarliśmy umowę z Unią, w której mamy być podporządkowani prawu, które obowiązuje w Unii. A nasi, w tej chwili, władcy uważają, że to oni mają prawo być tym państwem jednym albo wyjątkowym, któremu się należą specjalne względy i ma być nasze prawo wyższe niż prawo Unii - mówiła.
Przedpełska-Trzeciakowska mówiła natomiast, że "została zmuszona" do pojawienia się na manifestacji "takim wewnętrznym głosem: na litość boską, ludzie, ratujmy się, przecież my stoimy przed przepaścią". - Wyjście z Unii to jest przepaść. Jako osoba, która ma 94 lata, więc trochę przeżyła, mam prawo to twierdzić na podstawie moich własnych życiowych doświadczeń - wskazywała.
Traczyk-Stawska: przyszłam, żeby przypomnieć, jaką cenę trzeba płacić za utratę wolności
Wanda Traczyk-Stawska oznajmiła, że przyszła na manifestację, żeby "przypomnieć, jaką cenę trzeba płacić za utratę wolności".
- To, że chcą nas wyprowadzić z Unii, jest dla mnie największą groźbą. Bo my jesteśmy "mucha na słonia". (Władimir - red.) Putin ma tak doskonale wyszkolone wojsko, tak świetnie zaopatrzone, tak mające ogromne doświadczenie w walkach na wielu różnych kontynentach, że my tu jesteśmy - jako państwo polskie, gdzie jest tylko 38 milionów ludzi - właściwie do połknięcia - oceniła.
Jak mówiła, rosyjski przywódca "już na oczach całego świata połyka po kawałeczku Ukrainę". - Ale Ukraina niestety nie jest jeszcze w Unii, a my jesteśmy. I my chcielibyśmy popełnić samobójstwo jako naród i dać szansę na to, że wychodzimy z Unii, oni nas połykają i nikt nie ma mieć prawa do tego, żeby nas bronić, bo my się zgodziliśmy na to - wyjaśniała.
Anna Przedpełska-Trzeciakowska mówiąc o swojej motywacji do udziału w manifestacji, przekazała, iż miała "poczucie, że to jest moment krytyczny". - To znaczy bardzo ostrą świadomość tego, że jesteśmy w jakimś momencie, gdzie się można chybnąć - wyjaśniała.
Jak wskazywała uczestniczka Powstania Warszawskiego, chodziło o to, by "dać świadectwo". - Dać świadectwo temu, że my jesteśmy przeciw. My, duchy moje, moich kolegów, moich przyjaciół, tych, którzy umierali, tych, którzy przeżyli - kontynuowała.
- Jeszcze jedno: ja mam wnuki. Na litość boską, jeślibyśmy wyszli z Unii, to te wnuki wracają do tego, cośmy mieli. Im do głowy nie przychodzi, ile mogą stracić - dodała Przedpełska-Trzeciakowska. - Ja musiałam dać świadectwo - uznała.
Czy Wanda Traczyk-Stawska przyjęłaby zaproszenie na spotkanie od Roberta Bąkiewicza?
Traczyk-Stawska przyznała też, że zdenerwowała się, kiedy grupa narodowców, której przewodził Robert Bąkiewicz zakłócała prounijną manifestację i wystąpienie. W pewnym momencie weteranka powiedziała ze sceny do kontrmanifestantów: - Milcz głupi chłopie, milcz, milcz, chamie skończony. Pamiętam, jak krew się lała, jak moi koledzy ginęli. Po to tutaj jestem, żeby wołać w ich imieniu.
Później Bąkiewicz napisał na Twitterze, że bardzo chętnie spotka się z Traczyk-Stawską i z nią porozmawia.
Uczestniczka powstania powiedziała w "Faktach po Faktach", że zgodziłaby się na takie spotkanie. - Ja bym mu powiedziała tak: że owszem, czemu nie, z każdym mogę rozmawiać, kto czuje się patriotą. On się też czuje. Tylko zapytałabym go po pierwsze, jaką ma armię, ile ma wojska, jak wyposażoną - mówiła.
Przekazała, że zachowanie narodowców z Bąkiewiczem na czele nie uraziło jej, a wywołało "wściekłość". - Mnie to nie obraża, bo mnie nic nie może obrazić, ponieważ ja nie reprezentuję wyłącznie siebie, tylko moich kolegów, moich przyjaciół, tych, którzy polegli i zapłacili za tę wolność najwyższą cenę. Ja mam obowiązek mówić o tym z każdym, kto próbuje tak postępować, że naraża nasz kraj na niebezpieczeństwo - wyjaśniała.
Na uwagę, że środowiska narodowe deklarują, że to oni są patriotami, Traczyk-Stawska oceniła, że "ich patriotyzm jest wypaczony, nie ma racji bytu, ponieważ patriotyzm polega nie na tym, że się gada i że się pokazuje, że ma się bicepsy".
Przedpełska-Trzeciakowska: wybrali sobie miejsce bardzo osobliwe
Zdaniem Przedpełskiej-Trzeciakowskiej związana z narodowcami sytuacja z placu Zamkowego "była jakby drwiną". - Bo ci panowie wybrali sobie miejsce do ustawienia głośników, które było miejscem bardzo osobliwym. Mianowicie to były tyły kościoła świętego Marcina i klasztoru sióstr franciszkanek, w których przez cały okres stanu wojennego był i funkcjonował komitet opieki nad uwięzionymi i skąd przygotowaliśmy paczki dla siedzących w Barczewie członków KPN-u - mówiła weteranka.
- Chciałam w jakiś sposób przekazać panu Bąkiewiczowi, że jak już wyjdziemy z tej Unii, jak nas wyrzucą i jak on może pójdzie na przykład do więzienia, bo się mogą zmienić okoliczności, to ja też pojadę do niego z paczką, ponieważ takie przyjęliśmy kiedyś zasady - dodała.
Traczyk-Stawska: bardzo byłam zmartwiona, że przedobrzyłam, że się tak zezłościłam
Uczestniczki powstania spotkały się we wtorek z byłym polskim premierem, obecnie pełniącym obowiązki przewodniczącego Platformy Obywatelskiej Donaldem Tuskiem.
Jak mówiła Przedpełska-Trzeciakowska, podczas rozmowy było "szalenie sympatycznie, szalenie miło". - Przyniósł nam piękne kwiaty - dodała.
- Ja to bardzo byłam zmartwiona, że przedobrzyłam, że się tak zezłościłam - powiedziała Traczyk-Stawska. - Nie miałam zgody na takie wystąpienie, bo z nikim nie uzgadniałam, nic nikomu nie mówiłam o tym, co powiem, bo sama nie przewidywałam, że będę miała do czynienia z takim chamstwem - dodała.
Oceniła, że jeżeli narodowcy "uważają, że mają prawo nosić nasze wszystkie symbole, to niechże się zachowują tak jak my, a jak nie, to precz, to oddać nam to". - Nikt nie ma prawa (nosić symboli Polski Walczącej - red.), póki nie umie się zachować tak jak moi koledzy i moje koleżanki - dodała.
Obie weteranki powstania zapowiedziały, że dalej będą walczyły, by Polska pozostała w UE.
Traczyk-Stawska: wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że dzieci nie mają nic wspólnego z wojną
Traczyk-Stawska powiedziała również, że jej zdaniem każdy uczeń, który ukończył piątą klasę, powinien wiedzieć, że Polska jest krajem, którego granice są jednocześnie granicami Unii Europejskiej.
- Dlatego mam taki wielki żal, że zostawili, właśnie Unia, która ma najwięcej możliwości, bezbronne dzieci - mówiła. Przekonywała, że "granicę można chronić różnie". - Niezależnie od tego, że stoi wojsko, że pilnuje, że stawia się zaporę, ale dziecko trzeba stamtąd wyjąć - dodała.
- Ja się nie znam na polityce, ale wiem jedno, że jestem człowiekiem i mnie obowiązuje opieka nad każdym dzieckiem - podkreśliła uczestniczka Powstania Warszawskiego. Opowiedziała także historię z czasów okupacji.
Jak wspominała, ulicą "szły dwie małe dziewczynki". - Mówiły po niemiecku, ale dla mnie głosik dziecka w każdym języku brzmi tak samo. Nagle skręciły pod tramwaj i ja złapałam obie te dziewczynki, postawiłam na chodniku, a tu biegł ich ojciec, jakiś esesman, drąc się w niebogłosy. Jak podbiegł do mnie i chciał mi podać rękę, ja go popchnęłam, to spadła mu czapka - mówiła.
- Po tym pobiegłam do kościoła (…) i modliłam się: Panie Boże wróć mi rozum, bo zupełnie zidiociałam, tu oni zabijają, a ja tu ratuję dzieci - dodała. Jak mówiła, poszła później na spotkanie, na którym ciągle płakała. Jej kolega stracił cierpliwość i zapytał o powód. - A ja mu mówię: bo muszę się z konspiracji wypisać. A on mówi: z konspiracji nie można się wypisać, coś ty takiego zrobiła? Ja mu mówię, a on: stuknij się w głowę, jesteś człowiekiem, czy nie jesteś? - wspominała rozmowę sprzed lat Traczyk-Stawska.
- Ja te dzieci niemieckie pamiętam do dziś i pamiętam przerażoną twarz tego esesmana. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że dzieci nie mają nic wspólnego z wojną - dodała.
Przedpełska-Trzeciakowska pytana, czy zdajemy egzamin z człowieczeństwa na granicy, odparła, że nie wie. - Zwróciłyśmy się w kilka osób, byłych uczestników powstania, do Kościoła. Ja myślę bardzo poważnie o tym, że w tej chwili kościoły mają dużo pustego miejsca - powiedziała, dodając, że "czekamy teraz na gest Kościoła".
Stan wyjątkowy przy granicy z Białorusią
Od 2 września na pasie przygranicznym obowiązuje stan wyjątkowy. Początkowo wprowadzony na 30 dni został 1 października przedłużony o kolejne 60. Nie mają tam wstępu między innymi dziennikarze i aktywiści z organizacji pozarządowych. Wszystkie dostępne informacje pochodzą od Straży Granicznej i przedstawicieli władzy.
Według rządzących kryzys migracyjny na granicy jest spowodowany przez reżim Alaksandra Łukaszenki. Działania Białorusi nazywają "wojną hybrydową wobec Polski".
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24