|

Zabił autem, nie podszedł do ofiar. Nadal może być lekarzem? Jest decyzja

Małgorzata i i jej córka Laura zginęły w październiku 2020 roku
Małgorzata i i jej córka Laura zginęły w październiku 2020 roku
Źródło: archiwum rodzinne
Jechał za szybko, potrącił kobietę ciężarną i jej trzyletnią córkę. Izba lekarska w ogóle nie chciała się tym zająć, bo w wyroku karnym przemilczano, jak ten kierowca lekarz zachowywał się po wypadku. Nie sprawdził, czy ta kobieta i dziewczynka żyją. Po naciskach męża i ojca ofiar sąd lekarski orzekł dotkliwą karę.Artykuł dostępny w subskrypcji
Kluczowe fakty:
  • Lekarz potrącił ciężarną Małgorzatę i jej trzyletnią córkę Laurę. Obie zmarły. Został za to skazany na dwa i pół roku więzienia
  • Po uprawomocnieniu, wyrok nie był wykonywany przez kolejne dziewięć miesięcy, a potem warunkowo skrócony do roku i czterech miesięcy
  • Po wypadku kierowca nie udzielił pomocy ofiarom. Dostał za to karę, ale tylko w sądzie lekarskim, po kilkukrotnej interwencji Andrzeja Rodaka, męża i ojca ofiar

- Lekarz został zawieszony w prawie wykonywania zawodu na rok i sześć miesięcy – mówi Piotr Winciunias, rzecznik Naczelnego Sądu Lekarskiego.

Chodzi o Krzysztofa S., który nie udzielił pomocy ofiarom wypadku, który spowodował w Gilowicach na Żywiecczyźnie, bo jechał za szybko.

Wyrok w NSL zapadł 5 czerwca i jest prawomocny, po apelacji obu stron kończy postępowanie lekarskie. Oznacza to, że S. od 5 czerwca nie ma prawa leczyć, przyjmować pacjentów, diagnozować, udzielać porad, wypisywać recepty w żadnym gabinecie, tak samo publicznym, jak i prywatnym. Jeśli do czasu tej decyzji był gdzieś zatrudniony jako lekarz, umowa musi być natychmiast zerwana - w przeciwnym razie popełnione zostanie przestępstwo karne.

Strony mogą jeszcze wystąpić o kasację wyroku do Sądu Najwyższego, wnioskując równocześnie, by na czas rozpatrzenia kasacji przywrócić prawo do wykonywania zawodu. Ale, jak mówi Winciunias, to się rzadko zdarza.

- Nie robiłem tego dla zemsty, tylko dla sprawiedliwości. Ta decyzja jest w jakiś sposób satysfakcjonująca – mówi Andrzej Rodak, mąż Małgorzaty, ojciec Laury, które zginęły pod kołami samochodu Krzysztofa S.

Walczy o tę sprawiedliwość prawie od pięciu lat. Gdyby nie on, izba lekarska w ogóle nie zajęłaby się sprawą. Gdyby odpuścił, S. mógłby dzisiaj leczyć. Sprawca wypadku długo po wyroku był na wolności, a potem nie odsiedział całej zasądzonej w sądzie powszechnym kary.

Andrzej Rodak
Andrzej Rodak
Źródło: TVN24

Śmierć i wyrok

Gilowice to wieś przy drodze tranzytowej. Teren zabudowany, domy stoją gęsto po obu stronach drogi, ale kierowcy, zmierzający do Żywca albo w drugim kierunku - do Suchej Beskidzkiej, nie lubią zwalniać.

22 października 2020 roku, gdy Andrzej Rodak stracił na tej drodze ciężarną żonę i trzyletnią córkę, nie było nawet chodnika. Zresztą ten nowy chodnik ich by nie ocalił. Położyli go po przeciwnej stronie ich domu, z którego feralnego dnia wyszli na kawę do sąsiadki. Przeszli kilkaset kroków trawiastym poboczem, przy płocie, za drzewami, od ulicy dzielił ich rów, stali przed bramą sąsiadki, już im otwierała, gdy auto Krzysztofa S. zmiotło sprzed oczu Rodaka żonę i dziecko. Przeżył, bo stał pół metra od nich za drzewem. Przeżył i wszystko widział.

Wypadek w Gilowicach, zginęli dziecko i matka
Wypadek w Gilowicach, zginęli dziecko i matka
Źródło: Żywiec112

Było słoneczne popołudnie. S., lekarz, w wieku emerytalnym, jechał z pracy do pracy, z jednej przychodni do drugiej. Przekroczył prędkość o 17 kilometrów na godzinę. Miał sprawne, nowocześnie wyposażone auto, które powinno samo wyhamować po napotkaniu przeszkody, na przykład po tym, gdy wjedzie do rowu. Na łuku drogi S. zjechał do rowu i pojechał tym rowem dalej prosto, aż do mostku, na którym stali Rodakowie, uderzył w ten mostek, wzbił się w powietrze, porywając ze sobą Laurę i Małgorzatę. Kobieta zmarła na miejscu na skutek uduszenia. Dziewczynka – w szpitalu, na skutek rozległych obrażeń głowy.

Małgorzata i jej córka Laura zginęły w październiku 2020 roku
Małgorzata i jej córka Laura zginęły w październiku 2020 roku
Źródło: archiwum rodzinne

Za to S. został skazany na dwa i poł roku więzienia, najpierw w Sądzie Rejonowym w Żywcu, potem, po odwołaniu obu stron, w Sądzie Okręgowym w Bielsku-Białej. Za spowodowanie śmiertelnego wypadku. Ale nie za to, jak zachował się po tym wypadku.

Andrzej Rodak, w procesie oskarżyciel posiłkowy, chciał dla kierowcy ośmiu lat więzienia, czyli maksymalnej sankcji przewidzianej za wypadek drogowy przez Kodeks karny. Chciał też, by S. nigdy więcej nie mógł leczyć, bo nie podszedł do jego córki, leżącej dwa metry za autem, ani do jego żony, której brzuch znajdował się pod kołem. To babcia, która przybiegła z domu, położyła Laurę na boku, żeby wnuczka nie zakrztusiła się krwią. To przypadkowi mężczyźni pomagali Rodakowi podnieść samochód, żeby wydostać Małgorzatę. Pięć osób dzwoniło po pogotowie. Nie było wśród nich S. - lekarza. On dzwonił do swojej przychodni, że nie będzie go w pracy, i do syna, żeby załatwił lawetę. Gdy postronne osoby ratowały ofiary wypadku, sprawca wypadku, lekarz, zbierał części swojego uszkodzonego samochodu.

Świadkowie opowiadali o tym w prokuraturze i w sądzie, a kierowca lekarz nie zaprzeczał, tylko tłumaczył się stanem zdrowia. Zeznania zostały zaprotokołowane i schowane do teczek z aktami. Wątek ten nie zaistniał ani w zarzutach żywieckiej prokuratury rejonowej ani w wyrokach sądów w Żywcu i Bielsku-Białej. W procesie karnym S. nie został skazany za nieudzielenie pomocy, sędziowie nie wspomnieli o tym nawet w uzasadnieniach wyroku.

To zaważyło na postępowaniu izby lekarskiej.

Lekarze sądzą lekarza

W regionie zaraz po wypadku było wiadomo, że za kierownicą samochodu siedział lekarz. Pisaliśmy o tym na portalu tvn24.pl, inne media także podawały taką informację, a izba lekarska reaguje na doniesienia medialne. Dlatego okręgowy rzecznik odpowiedzialności zawodowej (OROZ), działający przy Okręgowej Izbie Lekarskiej w Bielsku-Białej, po prawomocnym skazaniu S. w listopadzie 2022 roku wystąpił do sądu o odpis wyroku.

Tu trzeba wtrącić, że w postępowaniu izby lekarskiej liczy się czas. Każda sprawa przedawnia się po pięciu latach, licząc od zdarzenia. Tymczasem od wypadku do prawomocnego wyroku minęły już dwa lata i miesiąc.

Beskidzki OROZ stwierdził, że nie ma tematu dla izby, bo w wyroku nie ma słowa o nieudzieleniu pomocy. Do akt sprawy, gdzie mówią o tym świadkowie, nie zajrzał.

Andrzej Rodak nawet o tym nie wiedział. Z początku mąż i ojciec ofiar nie był dla izby stroną, o niczym nie był informowany. W maju 2023 roku upomniał się więc w bielskiej izbie o ukaranie lekarza. Najpierw odmówili, bo przecież już się tym zajmowali. Dopiero jak w kolejnym zawiadomieniu przytoczył zeznania świadków o zachowaniu lekarza po wypadku i równocześnie zawiadomił Naczelną Izbę Lekarską - OROZ wszczął postępowanie.

Był sierpień 2023 roku. Licznik bił. Jeszcze dwa miesiące i będą trzy lata od wypadku. A tu wakacje. Wszyscy na urlopach. Jak tu przesłuchać obie strony, gdy na dodatek strona oskarżona w więzieniu?

To znaczy powinna być w więzieniu.

Tu niespodzianka – Krzysztof S. w sierpniu 2023 nie siedział. Pisaliśmy o tym kilka razy, że minęło dziewięć miesięcy od prawomocnego wyroku, a skazany pracuje jako lekarz w szpitalu. Bo wnioskował do sądu o odroczenie wykonania kary i było to akceptowane.

Tego Rodak także pilnował - pisał do prokuratur, pisał do sądów, a w sądzie w Bielsku-Białej obecny był na rozprawie wydziału penitencjarnego, który zajmuje się wykonaniem wyroku, żeby sprawca wypadku w końcu zapłacił za śmierć jego żony i córki przynajmniej to, co mu zasądzono.

Izba mogła przesłuchać lekarza. Był jeszcze na wolności. Ale tego nie zrobiła. We wrześniu, dzięki interwencji Rodaka, S. został w końcu osadzony w więzieniu i sprawa się skomplikowała, bo teraz trzeba było wysyłać pytania za kraty i czekać na odpowiedź.

Transient global amnesia

I nastał lipiec 2024. Do przedawnienia – rok z okładem. Krzysztof S. dostał od OROZ zarzut naruszenia Kodeksu Etyki Lekarza, który nakazuje lekarzowi ratować życie. Zawsze. Udzielać pomocy. Dlatego niektórzy lekarze wożą w bagażniku prywatnego samochodu sprzęt do ratowania życia po to, by pomóc, gdyby byli świadkami wypadku drogowego.

A Krzysztof S. nie sprawdził pulsu ofiar wypadku, który spowodował.

Znowu okres urlopowy, znowu trzeba było przebijać się z korespondencją przez mury więzienia, wysyłać zarzut, oczekiwać na odpowiedź.

Wreszcie po pięciu miesiącach, w grudniu 2024, odbyła się rozprawa w okręgowym sądzie lekarskim w Bielsku-Białej. Był tam Andrzej Rodak, był obrońca lekarza i my też byliśmy.

OROZ, "lekarski prokurator", lekarz Wojciech Brachaczek odczytał swój "akt oskarżenia". Opisał jeszcze raz zachowanie S. po wypadku: - Wyszedł z samochodu, nie podjął jakichkolwiek działań mających na celu ustalenie stanu osób poszkodowanych w wypadku, nie podjął jakichkolwiek działań ratunkowych, nie powiadomił służb ratunkowych, medycznych ani policji. Wykonał wówczas telefon do syna, aby zajął się zabezpieczeniem samochodu, który został uszkodzony w wypadku oraz zadzwonił do pracownicy placówki medycznej, do której jechał tego dnia, z informacją, że ze względu na wypadek nie będzie go dzisiaj w pracy. Zbierał także części z uszkodzonego pojazdu.

Dlaczego lekarz tak się zachował? Bo był w złym stanie zdrowia? Ma cukrzycę. Miał hipoglikemię? Spadek potasu? Covid? Chwilowo stracił przytomność i dodatkowo w czasie wypadku uszkodził sobie kręgosłup? Obrońca S. przytaczał takie argumenty w sądzie powszechnym i – w oparciu o opinię biegłego lekarza – wszystkie zostały tam odrzucone.

- Można wobec tego przyjąć - mówił OROZ w sądzie lekarskim - że lekarz próbował w ten sposób usprawiedliwić swoje zachowanie dotyczące przyczyny powstania wypadku drogowego, ale także późniejsze, opisane wyżej, polegające na tym, że nie udzielił pomocy którejkolwiek z ofiar wypadku, nie podjął działań zmierzających do wezwania służb ratowniczych, mimo że miał ku temu pełne obiektywne możliwości, skoro powiadomił o zdarzeniu syna i pracownicę.

- Z akt sprawy wynika jednoznacznie - kontynuował "lekarski prokurator" - że krytycznego dnia nie wymagał pomocy medycznej. Jego działanie było racjonalne, ukierunkowane wyłącznie na zabezpieczenie swojego auta i kwestie związane z zaplanowanymi na ten dzień czynnościami zawodowymi.

OROZ stwierdził, że S. dopuścił się przewinienia polegającego na naruszeniu artykułu 1 ustęp 3 Kodeksu Etyki Lekarskiej. Przepisy te, jak wskazał, "wynikają z ogólnych norm etycznych i zobowiązują one lekarza do przestrzegania praw człowieka i dbania o godność zawodu lekarskiego".

- Każde postępowanie lekarza, które podważa zaufanie do zawodu, jest naruszaniem godności tego zawodu. Mając na uwadze ustalone okoliczności, stwierdzić należy, że w tej konkretnej sytuacji Krzysztof S. dopuścił się naruszenia godności zawodu, czym wypełnił znamiona przewinienia zawodowego - stwierdził OROZ.

Następnie głos zabrał obrońca oskarżonego, który znowu mówił o złym stanie zdrowia S. przed, w trakcie i po wypadku. - Zdarzyło się coś nieuchwytnego - mówił, bo "niewątpliwe okoliczności zdarzenia były dziwne". 70-letni lekarz, z ogromnym doświadczeniem zawodowym, zachowuje się w ten sposób, "zamiast instynktownie pomóc".

Przytaczał te same argumenty, co w procesie karnym. Poza jednym. Wskazał, że ani prokurator, ani sądy powszechne nie ścigały jego klienta za nieudzielenie pomocy.

Beskidzki OROZ zawnioskował o zawieszenie S. w prawie wykonywania zawodu na dwa lata.

- Uznaję obwinionego winnym zarzucanego czynu - ogłosił przewodniczący składu orzekającego lekarz Jan Franczyk. I wymierzył S. karę nagany.

Ten czyn to - przypomnijmy - brak podjęcia działań bezpośrednich i pośrednich, by ratować pokrzywdzonych w wypadku. Franczyk jednak bardziej skupił się na samym wypadku. Przyznał, że nie miał czasu dokładnie przeczytać akt. I wypytywał Rodaka, jaka była wtedy pogoda, która to była godzina, czy to było na prostej drodze i jaka była nawierzchnia.

- Jeśli ktoś przekracza szybkość, musi mieć świadomość, a tym bardziej lekarz, że skutki mogą być nieprzewidywalne - uzasadniał sędzia karę nagany, chociaż w sądzie lekarskim nie chodziło o spowodowanie wypadku.

- Rzeczywiście, panu Krzysztofowi S. w sądzie karnym nigdzie nie wskazano problemu nieudzielenia pomocy. A sąd karny, jeśli ma do tego podstawy, może orzekać zatrzymanie prawa wykonywania zawodu - zauważył Franczyk.

- Taka kara ma czemuś służyć - wyjaśniał, podając przykład ginekologa, który dokonał nielegalnej aborcji. Odebranie prawa wykonywania zawodu takiemu lekarzowi ma spowodować, by tych aborcji więcej nie robił. - Tutaj nie było działania lekarskiego, którym lekarz mógłby zaszkodzić, jeśli to prawo zostanie utrzymane - dodał o nieudzieleniu pomocy przez S.

Według lekarza sędziego, przewinienie lekarza kierowcy, czyli nieudzielenie pomocy, nie miało związku z wykonywaniem zawodu.

- To zachowanie na miejscu zdarzenia było dziwne - przyznał Franczyk i wspomniał o rzadkiej chorobie, z którą się zetknął. - Transient global amnesia - powiedział. Czyli przejściowa całkowita utrata pamięci. - Zupełnie pasująca do tego zdarzenia - mówił sędzia. - Człowiek zachowuje się jak automat i nie ma niedowładów. Może to być spowodowane stresem.

Sędziemu pasował do tej choroby opis zachowania Krzysztofa S, który przedstawił w izbie lekarskiej jego pełnomocnik. Że po zjechaniu z pobocza do rowu kierowca prawdopodobnie nacisnął pedał gazu, bo jego auto - nowoczesne, wyposażone w autonomiczny hamulec - powinno się zatrzymać, a jechało dalej, przyspieszało, aż uderzyło w podjazd, na którym stała rodzina Rodaków.

Że zmieniał zeznania. Najpierw wyjaśniał, że próbował ominąć psa, który wbiegł mu pod koła, dlatego zjechał na pobocze. Opisywał manewry, które wykonywał w rowie. A potem mówił, że nic nie pamięta.

Kara nagany dla Krzysztofa S. oznaczała dla Andrzeja Rodaka, że walka o sprawiedliwość się nie skończyła. Odwołał się do Naczelnego Sądu lekarskiego.

Przypomnijmy, to był grudzień 2024.

A 6 lutego 2025 Krzysztof S. wyszedł na wolność. Warunkowo, przed terminem. Po roku i czterech miesiącach kary zasądzonej w sądzie powszechnym, która wynosiła dwa i pół roku.

Znowu mógł pracować jako lekarz.

Krzysztof S. został skazany
Krzysztof S. został skazany
Źródło: tvn24.pl

Wolność

Odsiadywał wyrok w Wojkowicach. To zakład otwarty. Wniosek o przedterminowe zwolnienie rozpatrywał właściwy miejscowo Sąd Okręgowy w Sosnowcu.

Na posiedzeniu obecny był prokurator, który zaprotestował. Wystąpił o pisemne uzasadnienie decyzji sądu. I przekonały go argumenty, nie złożył zażalenia.

W odpowiedzi, którą otrzymaliśmy z sądu, czytamy, że w trakcie odsiadki S. "był zatrudniony nieodpłatnie przy wykonywaniu pracy fizycznej" i "ze swoich obowiązków pracowniczych wywiązywał się sumiennie".

Sąd uznał, że skazany odbył już połowę kary, co jest warunkiem formalnym do ubiegania się o warunkowe zwolnienie, a ponadto: dotychczas nie był karany, pierwszy raz był w więzieniu i zachowywał się "pozytywnie".

"Skazany był dwukrotnie nagradzany regulaminowo, jeden raz odstąpiono od wymierzenia mu kary dyscyplinarnej; z zaangażowaniem ukończył program readaptacyjny dla skazanych starszych wiekiem; był zatrudniony poza terenem zakładu karnego w systemie bez konwoju; karę odbywał w systemie programowanego oddziaływania i z nałożonych zadań wywiązywał się w miarę możliwości; skazany pochodzi ze środowiska bez cech patologii i cieszy się pozytywną opinią środowiskową; uregulował zasądzone na rzecz pokrzywdzonych nawiązki".

Chodzi o 35 tysięcy złotych, które Andrzej Rodak i jego młodsza córka Rita otrzymali od S.

"Mając na uwadze trwałe przemiany w osobowości skazanego, na które wskazywała prognoza penitencjarna i oparta na niej prognoza kryminologiczna, Sąd Okręgowy w Sosnowcu doszedł do przekonania, iż w momencie wydawania postanowienia (...) proces readaptacji społecznej skazanego efektywniejszy będzie poprzez oddziaływania resocjalizacyjne prowadzone względem skazanego w warunkach wolnościowych podczas wyznaczonego okresu 2 lat próby".

W tym czasie S. będzie pod nadzorem kuratora sądowego. Jak wyjaśnił nam rzecznik Prokuratury Okręgowej w Sosnowcu Bartosz Kilian, każde naruszenie jakiegokolwiek przepisu, choćby przejście przez pasy na czerwonym, może spowodować, że S. wróci do więzienia spędzić tam pozostałe rok i dwa miesiące.

Czytaj także: