Krzysztof S. przekroczył prędkość o 17 kilometrów na godzinę. Według biegłego, gdyby miał na liczniku dozwolone 50 km/h, Małgorzata, która była w drugim miesiącu ciąży, i trzyletnia Laura byłyby wśród żywych. Andrzej stał na poboczu obok nich, żona umierała mu na rękach, córka - w szpitalu. S., który jest lekarzem, nie udzielał im pomocy. Dzwonił po lawetę i zbierał części samochodu. W sądzie w Bielsku-Białej zapadł we wtorek, 29 listopada, prawomocny wyrok.
Dwa lata temu w Gilowicach na Żywieczczyźnie w wypadku drogowym zginęły 36-letnia Malgorzata i jej trzyletnia córka Laura. Zostały potrącone przez samochód. Sąd w Żywcu skazał kierowcę, 70-letniego Krzysztofa S., na dwa i pół roku więzienia.
Nikt nie zgodził się z tym wyrokiem, apelacje złożyli obrońca, prokurator i pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych.
Pierwsza rozprawa apelacyjna w Sądzie Okręgowym w Bielsku-Białej odbyła się 15 listopada. Po wysłuchaniu stron sędzia Piotr Wójciga z uwagi na zawiłość sprawy odroczył orzeczenie wyroku na dwa tygodnie.
We wtorek, 29 listopada, Sąd Okręgowy w Bielsku Białej podtrzymał w całości wyrok pierwszej instancji.
Krzysztof S. jest już prawomocnie skazany na dwa lata i sześć miesięcy pozbawienia wolności.
Czytaj też: Małgorzata zmarła od razu, Laura cztery dni później, w szpitalu. Krzysztof S. nie pamięta, jak je zabił
Wyrok pierwszej instancji: 2,5 roku więzienia
Wyrok pierwszej instancji zapadł 4 kwietnia 2022 roku w Sądzie Rejonowym w Żywcu. Krzysztof S. został skazany na dwa lata i sześć miesięcy pozbawienia wolności. Dostał też zakaz prowadzenia wszelkich pojazdów na sześć lat i nakaz zapłaty oskarżycielom posiłkowym - Andrzejowi Rodakowi i jego córce Ricie - po 30 tysięcy złotych nawiązki.
Sąd, zgadzając się z aktem oskarżenia, uznał, że kierowca umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym. W terenie zabudowanym, gdzie obowiązuje prędkość do 50 kilometrów na godzinę, miał na liczniku o 17 kilometrów na godzinę więcej i nie obserwował należycie przedpola jazdy.
"Kara wyważona i sprawiedliwa"
- Wyrok pierwszej instancji nie jest ani rażąco niski, ani rażąco wysoki - mówił sędzia, odwołując się w długim uzasadnieniu swojego wyroku do apelacji obu stron, które wskazywały rażącą niewspółmierność kary, ale w skrajnie przeciwnych celach. Obrona chciała uniewinnienia, oskarżenie posiłkowe zaś - maksymalnej kary przewidzianej przez Kodeks karny.
Sędzia odrzucił linię obrony kierowcy, że stracił chwilowo przytomność z powodu niedocukrzenia. Powołał się na wcześniejsze zeznania Krzysztofa S., składane w śledztwie, kiedy kierowca szczegółowo opisywał, co się działo na drodze chwilę przed wypadkiem. S. mówił, że na drogę wybiegł mu pies, dlatego skręcił w prawo, a potem, gdy był już w rowie na poboczu, próbował się wydostać się z tego rowu, hamując i skręcając w lewo. Mówił też - jak przywoływał sędzia - że nie widział przed sobą żadnych pieszych. Argumentem za przytomnością umysłu kierowcy były dla sądu również wykonane przez oskarżonego połączenia telefoniczne. Tuż przed wypadkiem S. dzwonił do matki, a tuż po wypadku - do miejsca pracy i do syna - co zostało wykazane w procesie.
Z drugiej strony sędzia wziął pod uwagę nieposzlakowaną dotąd opinię S. Zgodził się z obroną, że oskarżony nie jechał brawurowo. Dał też wiarę wyrażanej przez niego skrusze.
Uwzględniając jednak wyjątkowo tragiczny skutek wypadku, sędzia doszedł do wniosku, że kara nie może być wykonywana w warunkach zawieszenia czy domowych (dozór elektroniczny), jak chciała obrona.
Co do uznania wysokości nawiązek, sędzia stwierdził, że wymaga to skomplikowanego dowodzenia i również w tym przypadku podtrzymał wyrok pierwszej instancji. Nie zmienił również brzmienia wyroku w kwestii zakazu prowadzenia pojazdów.
- Nie ma podstaw do uwzględnienia apelacji. Kara wymierzona przez sąd pierwszej instancji jest sprawiedliwa i wyważona. Wyrok jest prawomocny - podsumował sędzia Piotr Wójciga.
"Co ja jej powiem? Że znowu zawiodłem?"
- Przyszedłem tu nie dla zemsty, ale po sprawiedliwość. Ta kara to nic, zero. Moja córka Laura miała 3 lata i 4 miesiące - mówił dziennikarzom po ogłoszeniu wyroku Andrzej Rodak, oskarżyciel posiłkowy. Wracał do domu do młodszej córki, Rity, która teraz ma trzy lata. - Co ja jej powiem? Że znowu zawiodłem? - mówił. - On za dwa i pół roku wyjdzie na wolność. My nadal będziemy żyć, ja - bez żony, Rita - bez mamy.
Nie wyklucza złożenia kasacji od wyroku.
Oskarżony, który dotąd zawsze był na sali rozpraw, nie stawił się na ogłoszenie wyroku.
Wypadek: miał żonę i córkę na wyciągnięcie ręki, nie mógł nic zrobić
Do wypadku doszło 22 października 2020 roku na ulicy Zakopiańskiej w Gilowicach - tranzytowej drodze wojewódzkiej między Suchą Beskidzką a Żywcem. Nie ma tam chodnika. Andrzej i Małgorzata z córką Laurą byli niedaleko swojego domu. Od drogi dzieliło ich 2,5 metra trawiastego pobocza z głębokim rowem. Stali na mostku przed bramą do posesji sąsiadki. Jak ustalono w trakcie śledztwa, Krzysztof S. zjechał na prawe pobocze, wjechał do rowu, przejechał kilkanaście metrów, uderzył w mostek i przeleciał nad nim, porywając w górę Małgorzatę i Laurę. Kobieta, przygnieciona kołem auta, zmarła na miejscu wskutek uduszenia. Laura zmarła cztery dni później w szpitalu wskutek ciężkiego urazu czaszkowo-mózgowego.
Andrzej miał żonę i córkę na wyciągnięcie ręki. Nie słyszał ryku silnika ani pisku opon. Gdy zobaczył nadjeżdżającego rowem hyundaia, nie mógł nic zrobić. Jemu nic się nie stało, bo stał za drzewem.
Krzysztof S. dotąd był niekarany. Był trzeźwy w chwili wypadku. Jego auto było sprawne. Jest emerytowanym lekarzem, jechał z jednej przychodni do drugiej. Nie oddalił się z miejsca wypadku i zdaniem sądu wyraził skruchę. Cierpi na cukrzycę typu drugiego, co stało się podstawą jego linii obrony w procesie.
Nikt nie zgodził się z wyrokiem
Apelacje od wyroku pierwszej instancji wnieśli obrońca oskarżonego, żywiecka prokuratura i pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych: Andrzeja Rodaka i jego córki Rity. Wszystkie strony wskazywały na skrajnie rażącą niewspółmierność kary do czynu.
- Byłem na miejscu tego wypadku. Wiem, jak to wyglądało. Ten człowiek zabił, bo chciał ratować własny samochód, to dla niego było najważniejsze. Nie interesowała go kobieta w ciąży, małe dziecko, chciał wyjechać [z rowu - red.] - mówił dwa tygodnie temu na pierwszej rozprawie apelacyjnej Andrzej Rodak, mąż Małgorzaty. - Nie udzielił pomocy, nie dzwonił na pogotowie, zostawił nas na pastwę losu - dodał. Żądał maksymalnego wymiaru kary, to jest ośmiu lat więzienia.
- Stała się rzecz straszna, ubolewam - mówił na rozprawie apelacyjnej oskarżony Krzysztof S. - Ja dokładnie nie wiem, jak to się stało, nie pamiętam momentu, kiedy wjechałem w to miejsce. Gdybym był w pełni władz umysłowych, hamowałbym. Byłem pozbawiony świadomości. Raz jeszcze serdecznie przepraszam poszkodowanych - kontynuował.
Powiedział, że jego życie też uległo zmianie: choroby nasiliły się, ma problemy ze snem, "ten wypadek śni mi się w nocy", a część znajomych i rodziny z tego powodu nie chce z nim rozmawiać. - Przy życiu trzyma mnie praca zawodowa. To jest to, co pozwala mi jeszcze żyć. Dlatego jeśli byłaby możliwość wyroku, w którym nadal byłbym czynny zawodowo, gorąco o to proszę - zwrócił się do sądu. Krzysztof S. jest lekarzem.
Obrońca wniósł o uniewinnienie, a w dalszej kolejności, gdyby wniosek nie został uwzględniony, o karę warunkowego pozbawienia wolności lub dającą się odbyć w systemie dozoru elektronicznego.
Żywiecki prokurator wniósł o sześć lat pozbawienia wolności. To więcej, niż wnosił w mowie końcowej w procesie pierwszej instancji (wtedy chciał 3,5 roku). Pytaliśmy prokuraturę w Żywcu, skąd taka zmiana stanowiska, nie otrzymaliśmy wyjaśnienia.
Pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych żądał ośmiu lat pozbawienia wolności, zakazu prowadzenia wszelkich pojazdów mechanicznych na maksymalny okres 15 lat, zadośćuczynienia na rzecz Andrzeja i Rity po trzy miliony złotych, a gdyby zasądzenie takich kwot okazało się niemożliwe, nawiązek po 200 tysięcy złotych.
Apelacja obrony: to był nieznaczny błąd
- Upłynęło ponad dwa lata od wypadku. Znany jest jego skutek, natomiast nieznane są przyczyny - mówił podczas pierwszej rozprawy apelacyjnej Jakub Staszkiewicz, obrońca oskarżonego, zarzucając sądowi w Żywcu szereg uchybień.
W procesie obrona próbowała dowieść, że Krzysztof S. na chwilę stracił przytomność z powodu niedocukrzenia i dlatego doszło do wypadku. W sądzie pierwszej instancji dowiodła, że kierowca choruje na cukrzycę typu drugiego, jednak powołany na biegłego lekarz internista nie potwierdził jednoznacznie, że mogło to być przyczyną omdlenia.
Staszkiewicz mówił w sądzie apelacyjnym, że sąd pierwszej instancji wszedł w rolę biegłego i rozstrzygnął wątpliwości co do stanu zdrowia oskarżonego na jego niekorzyść. Stwierdził, że sąd skupił się wyłącznie na rozmiarze krzywdy.
- Clou całej sprawy jest takie, że oskarżony jedynie w nieznacznym stopniu - gdyby przyjąć, że obejmował to swoją świadomością - naruszył zasady ruchu drogowego - mówił, odwołując się do ustalenia biegłego do spraw rekonstrukcji wypadków drogowych, że dozwolona prędkośc została przekroczona o 17 kilometrów na godzinę.
- Oczywiście skutek jest tragiczny, niemniej jednak jego [oskarżonego - red.] zachowanie przed wypadkiem, w jego trakcie, a także po, absolutnie nie uzasadnia skazania go na karę izolacyjną i to taką, której nie będzie można odbywać w warunkach systemu dozoru elektronicznego - kontynuował obrońca.
Twierdził, że uzasadnienie takiej kary prewencją indywidualną było błędne. - Oskarżony nie będzie już nigdy kierował samochodami, tamten dzień był jego ostatni za kółkiem - mówił obrońca, przypominając, że oskarżony sam prosił sąd w Żywcu o maksymalny zakaz prowadzenia pojazdów. - Przeżywszy 70 lat, nie dopuścił się czynu zabronionego, nie przekraczał prędkości, nie jeździł brawurowo.
Nie zgodził się także z opinią, że kara więzienia w tym przypadku służy prewencji ogólnej. - Kto rozsądny, mając świadomość takiej praktyki orzeczniczej, zdecyduje się kierować pojazdem mechanicznym, kiedy nawet niewielkie, drobne uchybienie zasadom ruchu drogowego może spowodować wieloletnią karę pozbawienia wolności - perorował.
- Rozpoznajemy sprawę człowieka w słusznym wieku, o nieposzlakowanej opinii, o pięknej historii zarówno zawodowej, jak i społecznej. Osobę, która całe życie poświęciła temu, by ratować życie i zdrowie ludzi, która być może popełniła błąd - nieznaczny, raz jeszcze podkreślę - mówił Staszkiewicz. Na koniec wysunął ostatni argument. Dodał, że Krzysztof S. "jest ciągle aktywny zawodowo i pozbawienie pacjentów opieki zdrowotnej jest bardzo poważnym błędem".
Apelacje oskarżenia: był trzeźwy, nie uciekł, ale nie udzielił pomocy
Strony oskarżenia zgodziły się z ustaleniami sądu pierwszej instancji. Prokurator Jacek Folta przypomniał to, co ponad wszelką wątpliwość ustalił biegły: pokrzywdzone w wypadku w żaden sposób się do niego nie przyczyniły. Droga, na której zginęły, nie ma chodnika, a one stały na poboczu, 2,5 metra od jezdni.
Pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych Krzysztof Kowalski przypomniał, że to oskarżyciel posiłkowy wnioskował w śledztwie i potem w procesie o powołanie biegłego diabetologa, "by nie pozostawić żadnego marginesu do dywagacji na temat tego, co się przyczyniło do wypadku".
Jego zdaniem, biegły internista wykluczył "incydent cukrzycowy".
Przypomniał też, że w śledztwie oskarżony mówił o innej przyczynie. - Nie ma nic o niedocukrzeniu, o utracie przytomności, tylko jest psiak, który wbiegł na ulicę i który spowodował zjechanie oskarżonego na prawą stronę jezdni - mówił Kowalski. - Jak wykazało postępowanie sądowe, żadnego psa nie było - dodał.
Przypomniał, co wykluczył biegły z zakresu wypadków drogowych - że zawiniły mechanizmy w samochodzie. - Nie ma możliwości, żeby pojazd, który jechał w prawo, sam wyjechał w lewo - mówił mecenas, odnosząc się do toru jazdy Krzysztofa S., który po zjechaniu na prawą stronę drogi w rowie na poboczu skręcił w lewo i przejechawszy kilkanaście metrów, uderzył w przepust, na którym stała rodzina Rodaków.
- Biegły mówi wprost i ta okoliczność nie została podważona: gdyby oskarżony prowadził pojazd z prędkością bezpieczną, dozwoloną, to do tego zdarzenia by nie doszło i dzisiaj dwie ofiary wypadku byłyby wśród żywych - mówił Kowalski.
Według niego, kara 2,5 roku pozbawienia wolności jest niewspółmiernie niska w stosunku do tego, jak kierowca zachował się po wypadku. - Nie zajmował się udzielaniem pomocy ofiarom wypadku, mimo że wskazywał na początku, że tak było. Później sam się z tego wycofał, powiedział, że nie podejmował się udzielania pomocy, ponieważ ktoś na niego biegł, krzycząc "morderca" - postępowanie wykazało, że tak nie było. Po wyjściu z pojazdu dzwonił do pracy, mówiąc, że dzisiaj nie przyjedzie, zadzwonił do syna, żeby ściągnął lawetę, zbierał części z rozbitego samochodu, nie skupiał się na udzielaniu pomocy ofiarom tej tragedii - opisywał Kowalski.
Fakty te, ustalone w śledztwie i w procesie w pierwszej instancji, nie były podważane przez obronę. Sąd w Żywcu odtwarzał nagrania pięciu osób, które tragicznego dnia wzywały pomoc do Gilowic. Nie było wśród nich oskarżonego.
Kowalski podkreślił, że młoda kobieta była w ciąży, że umierała na rękach młodego męża, który stracił też małe dziecko. - Giną trzy osoby, cóż może być bardziej tragicznego? - pytał. Jego zdaniem wobec takich skutków "karta życia" oskarżonego nie ma znaczenia, tak jak i to, że nie był pod wpływem alkoholu i nie uciekł z miejsca zdarzenia. - Kiedy skorzystać z tych górnych widełek kary, które dopuszcza Kodeks karny, jeśli nie w tej sprawie? - pytał, zaznaczając, że nie wierzy w skruchę oskarżonego.
Uznał, że żadna kwota nie wynagrodzi Andrzejowi i Ricie krzywdy, ale 30 tysięcy złotych nawiązki dla każdego z pokrzywdzonych to rażąco niska kwota. - Życie oskarżyciela posiłkowego rozsypało się. Był młodym mężem, niedawno pojawiła się dwójka dzieci, trzecie było w drodze, zaczynali nowe życie, wrócili do miejsca swojego pochodzenia, tu chcieli żyć i spotkała ich śmierć.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl