Po potrąceniu kobiety w ciąży i jej trzyletniej córki kierowca - lekarz - zbierał części od swojego samochodu. Według obrony świadczy to o zaburzeniu świadomości oskarżonego. Według oskarżenia - dodatkowo go obciąża, bo nie udzielił pomocy pokrzywdzonym. Matka zmarła na miejscu, dziecko - w szpitalu. Mąż kobiety wychowuje ich młodszą córkę. Domaga się dla sprawcy wypadku najsurowszej kary. Proces apelacyjny rozpoczął się przed sądem w Bielsku-Białej.
Sąd Okręgowy w Bielsku-Białej rozpatrywał we wtorek apelacje od wyroku dla kierowcy, który w Gilowicach na Żywiecczyźnie potrącił śmiertelnie 36-letnią Małgorzatę w drugim miesiącu ciąży i jej trzyletnią córkę Laurę.
- Byłem na miejscu tego wypadku. Wiem, jak to wyglądało. Ten człowiek zabił, bo chciał ratować własny samochód, to dla niego było najważniejsze. Nie interesowała go kobieta w ciąży, małe dziecko, chciał wyjechać [z rowu - red.] - mówił, szlochając, Andrzej Rodak, mąż Małgorzaty, który wraz z ich młodszą córką Ritą jestą oskarżycielem posiłkowym. - Nie udzielił pomocy, nie dzwonił na pogotowie, zostawił nas na pastwę losu - dodał. Żąda maksymalnego wymiaru kary, to jest ośmiu lat więzienia.
Wyrok w pierwszej instancji i apelacje
Wyrok w pierwszej instancji zapadł 4 kwietnia w sądzie w Żywcu. Krzysztof S. został skazany na dwa i pół roku więzienia. Dostał też zakaz prowadzenia wszelkich pojazdów przez sześć lat i nakaz zapłaty oskarżycielom posiłkowym po 30 tysięcy złotych nawiązki. Sąd, zgadzając się z aktem oskarżenia, uznał, że kierowca umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym. W terenie zabudowanym, gdzie obowiązuje prędkość do 50 kilometrów na godzinę, miał na liczniku o 17 kilometrów na godzinę więcej i nie obserwował należycie przedpola jazdy.
Obie strony procesu złożyły apelacje od wyroku pierwszej instancji. Nie zgłosiły nowych wniosków dowodowych. Nie zgadzają się głównie z wymiarem kary.
Oskarżony twierdzi, że nie pamięta, był "pozbawiony świadomości"
- Stała się rzecz straszna, ubolewam - mówił we wtorek oskarżony Krzysztof S. - Ja dokładnie nie wiem, jak to się stało, nie pamiętam momentu, kiedy wjechałem w to miejsce. Gdybym był w pełni władz umysłowych, hamowałbym. Byłem pozbawiony świadomości. Raz jeszcze serdecznie przepraszam poszkodowanych - kontynuował.
Powiedział, że jego życie też uległo zmianie: choroby nasiliły się, ma problemy ze snem, "ten wypadek śni mi się w nocy", a część znajomych i rodziny z tego powodu nie chce z nim rozmawiać. - Przy życiu trzyma mnie praca zawodowa. To jest to, co pozwala mi jeszcze żyć. Dlatego jeśli byłaby możliwość wyroku, w którym nadal byłbym czynny zawodowo, gorąco o to proszę - zwrócił się do sądu. Krzysztof S. jest lekarzem.
Obrońca kierowcy Jakub Staszkiewicz zarzucił żywieckiemu sądowi szereg uchybień, wchodzenie w rolę biegłych, rozstrzyganie wątpliwości na niekorzyść oskarżonego, skupianie się na rozmiarze tragedii. - Znamy skutek wypadku, nie znamy przyczyny - mówił Staszkiewicz we wtorek w bielskim sądzie. - Rozstrzygamy sprawę człowieka w słusznym wieku, o nieposzlakowanej opinii, który być może popełnił nieznaczny błąd - przekonywał.
Złożył wniosek o uniewinnienie lub karę pozbawienia wolności, którą jego klient mógłby odbywać w domu.
Mecenas: gdyby oskarżony jechał z dozwoloną prędkością...
Prokurator żywiecki Jacek Folta zażądał 6 lat pozbawienia wolności. Pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego Krzysztof Kowalski, tak jak jego klient - 8 lat więzienia.
- Gdyby oskarżony jechał z prędkością administracyjnie dozwoloną, to dzisiaj dwie ofiary wypadku byłyby wśród żywych - mówił pełnomocnik, powołując się na słowa biegłego. Przypomniał, że kierowca był trzeźwy i nie uciekł z miejsca wypadku, ale zamiast wzywać pogotowie, dzwonił do pracy (że nie przyjdzie) i do syna (po lawetę). Pytał skład sędziowski, kiedy sięgać po najwyższy wymiar kary, jaki przewiduje Kodeks karny, jeśli nie w tej sprawie. Kowalski oczekuje także utraty prawa jazdy dla kierowcy na 15 lat oraz zadośćuczynienia dla Andrzeja i Rity Rodaków po trzy miliony złotych.
Po wysłuchaniu stron sędzia Piotr Wójciga z uwagi na zawiłość sprawy odroczył orzeczenie wyroku do 29 listopada.
Od jezdni dzieliło ich 2,5 metra trawiastego pobocza z głębokim rowem
Do wypadku doszło 22 października 2020 roku na ulicy Zakopiańskiej w Gilowicach - tranzytowej drodze wojewódzkiej między Suchą Beskidzką a Żywcem. Nie ma tam chodnika. Andrzej i Małgorzata z córką Laurą byli niedaleko swojego domu. Od drogi dzieliło ich 2,5 metra trawiastego pobocza z głębokim rowem. Stali na mostku przed bramą do posesji sąsiadki. Jak ustalono w trakcie śledztwa, Krzysztof S. zjechał na prawe pobocze, wjechał do rowu, przejechał kilkanaście metrów, uderzył w mostek i przeleciał nad nim, porywając w górę Małgorzatę i Laurę. Kobieta, przygnieciona kołem auta, zmarła na miejscu wskutek uduszenia. Laura zmarła cztery dni później w szpitalu wskutek ciężkiego urazu czaszkowo-mózgowego.
Andrzej miał żonę i córkę na wyciągnięcie ręki. Nie słyszał ryku silnika ani pisku opon. Gdy zobaczył nadjeżdżającego rowem hyundaia, nie zdążył nic zrobić. Jemu nic się nie stało, bo stał za drzewem.
Krzysztof S. dotąd był niekarany. Był trzeźwy w chwili wypadku. Jego auto było sprawne. Jest emerytowanym lekarzem, jechał z jednej przychodni do drugiej. Nie oddalił się z miejsca wypadku i zdaniem sądu wyraził skruchę. Cierpi na cukrzycę typu drugiego, co stało się podstawą jego linii obrony w procesie.
Pies czy inne zwierzę? A może utrata świadomości?
Sędzia Sądu Rejonowego w Żywcu Ewa Oleszek wykazała oskarżonemu, że jego wyjaśnienia były sprzeczne. - Oskarżony (...) początkowo nie kwestionował zasadności przedstawionego mu zarzutu, następnie opisał rozbudowaną wersję przebiegu zdarzenia, zapoczątkowaną wtargnięciem na drogę psa, którego wygląd opisał, wskazując szczegółowo podjęte manewry obronne i sposób poruszania się pojazdu w czasie zdarzenia. Dopiero w kolejnych wyjaśnieniach wskazał na fakt chwilowej utraty świadomości, mogącej jego zdaniem stanowić następstwo obniżenia poziomu cukru. Po czym w postępowaniu sądowym, odnosząc się do wcześniejszych wyjaśnień, oświadczył, że część podanych przez niego danych wynikała jedynie z przypuszczeń i stanowiła przejaw podejmowanej próby udzielenia odpowiedzi na zadawane mu pytania, a przy tym ponownie wskazał na fakt chwilowej utraty świadomości, zaznaczając, że nie jest jednocześnie pewny, czy przed jego samochód wtargnął pies czy inne zwierzę - opisała sędzia w uzasadnieniu wyroku.
Oparła się między innymi na zeznaniach 10 świadków oraz opiniach biegłych z zakresu ruchu drogowego i rekonstrukcji wypadków drogowych oraz z zakresu medycyny. Biegły od wypadków stwierdził, że gdyby Krzysztof S. jechał z przepisową prędkością, nie doszłoby do potrącenia. Stwierdził także, że ślady opon w rowie wskazują, że auto wykonało manewr skrętu w lewo, co oznaczałoby, że kierowca próbował wrócić na jezdnię. Gdyby nie skręcał, według biegłego uderzyłby w najbliższy płot, a nie w mostek, na którym stały piesze.
Biegły lekarz internista miał rozstrzygnąć, czy oskarżony mógł nagle stracić przytomność za kierownicą z powodu spadku poziomu cukru we krwi. Stwierdził, że zdarza się to bardzo rzadko.
Czytaj też: Małgorzata zmarła od razu, Laura cztery dni później, w szpitalu. Krzysztof S. nie pamięta, jak je zabił
Sędzia odrzuciła wersję oskarżonego dotyczącą psa. Powołując się na biegłego, wskazała, że większość kierowców hamuje przed nagłą przeszkodą, a na jezdni w Gilowicach nie było żadnych śladów hamowania. Zjechanie do głębokiego rowu to - powtórzyła za biegłym - reakcja nieadekwatna i nieracjonalna. Nie przyjęła także wersji z utratą świadomości. - Za logiczne uznać należy, że w sytuacji utraty świadomości oskarżony już na miejscu zdarzenia, a następnie odnosząc się do treści przedstawionego zarzutu, wskazywałby na stan zdrowia i fakt utraty świadomości w czasie zdarzenia i nie uzupełniałby podawanej wersji o okolicznościach, których nie pamiętał, wyłącznie w celu udzielania odpowiedzi na zadawane mu pytania - uzasadniła sędzia.
"Nie jechał brawurowo, przekroczył prędkość nieznacznie, każdemu może się zdarzyć"
Obrona nie kwestionowała wysokości nawiązki, uznając ją za "jedyny sposób, w jaki oskarżony może zrekompensować ból i cierpienie rodziny potrąconych osób". Co do sześcioletniego zakazu prowadzenia pojazdów Jakub Staszkiewicz zauważył, że przecież oskarżony sam zapewniał w procesie, iż już nigdy nie wsiądzie za kierownicę. - Mój klient ma 70 lat. Za sześć lat nie będzie miał lepszego refleksu, dlatego sam wnioskował o maksymalny okres zakazu - wyjaśnił.
Według obrony okoliczności wypadku, fakt, że kierowca zjeżdżając na pobocze i do rowu nie wykonuje żadnych manewrów obronnych i jego zachowanie po wypadku wskazują na jakieś zaburzenie świadomości. - Sąd nie wyjaśnia, dlaczego oskarżony nie troszczy się o pokrzywdzonych, tylko zajmuje się tak błahymi sprawami, jak zbieranie części samochodowych. Doświadczony lekarz, pracownik pogotowia tak się nie zachowuje - mówił Staszkiewicz. Jego zdaniem "sąd wszedł w kompetencje biegłego" i wątpliwości co do stanu zdrowia oskarżonego rozstrzygnął na jego niekorzyść. - Biegły nie wykluczył spadku cukru, bodaj sześć razy powtórzył, że jest to możliwe - wyliczył obrońca.
Zwrócił też uwagę, że biegły nie jest diabetologiem i w tak ważnej dla opinii publicznej sprawie przedstawił swoją opinię wyłącznie ustnie. - W praktyce jest tak, że opinia sporządzana jest pisemnie, strony mają czas się z nią zapoznać i w trakcie przesłuchania biegłego zadawać pytania - mówił Staszkiewicz.
Uważa, że historię chorobową oskarżonego, prócz specjalisty z diabetologii, o co wnioskował też pełnomocnik pokrzywdzonego, powinien prześledzić także kardiolog, bo powołany biegły sam, niepytany przez strony na rozprawie, podkreślił w wynikach badań Krzysztofa S. "granicznie niski poziom potasu", co mogło spowodować arytmię serca i zaburzenia świadomości. Obrona wnioskowała w apelacji także o opinię neurologa, ponieważ Krzysztof S. przechorował COVID-19, na co ma wskazywać oznaczenie przeciwciał.
Surowa - zdaniem obrony - kara nie jest potrzebna ani dla prewencji ogólnej, ani dla indywidualnej, ponieważ Krzysztof S. przed wypadkiem w Gilowicach nie popełnił żadnego wykroczenia drogowego i nie chce więcej jeździć. Nie musi więc być motywowany do przestrzegania porządku prawnego.
"Wyszedł z samochodu i zachowywał się tak, jakby nic się nie stało"
Zdaniem pełnomocnika oskarżycieli posiłkowych, 2,5 roku więzienia to kara "rażąco niewspółmiernie łagodna, nieadekwatna i nieproporcjonalna" w stosunku do ujemnych następstw, spowodowanych działaniem oskarżonego. Krzysztof Kowalski przypomniał w swojej apelacji, że zmarła Małgorzata była w drugim miesiącu ciąży.
"Sąd nie uwzględnił należycie zachowania się oskarżonego po popełnieniu przestępstwa, przejawiającego się w braku podejmowania jakichkolwiek działań zmierzających do udzielenia pomocy pokrzywdzonym, jakiegokolwiek zadośćuczynienia pokrzywdzonym" - zauważył mecenas.
Zwątpił w szczerą skruchę Krzysztofa S., bo jego zdaniem nie przyznał się do wszystkich okoliczności wypadku. Analiza zeznań kierowcy zdaniem mecenasa Kowalskiego pokazuje, "jak zmiennie, niekonsekwentnie wyjaśniał oskarżony, w sposób oczywisty starając się w ten sposób znaleźć usprawiedliwienie swojego zachowania, a w konsekwencji starając się uniknąć odpowiedzialności karnej".
Przypomniał, że oskarżony zaprzeczał, iż przekroczył prędkość i że przyznał się do nieudzielenia pomocy potrąconemu dziecku, ale podane przez niego powody takiego zachowania nie potwierdziły się w zeznaniach świadków. "Nie było takiej sytuacji, aby Andrzej Rodak szarżował na oskarżonego ani też, aby krzyczał do niego: morderco” - zaznaczył pełnomocnik.
Pełnomocnik uważa, że brak podjęcia czynności ratujących życie wobec pokrzywdzonych, co sąd przyjął za fakt, powinien być okolicznością ocenianą na niekorzyść Krzysztofa S.
"Z zeznań Andrzeja Rodaka, który był naocznym świadkiem samego zdarzenia jak i zachowań oskarżonego już po jego zaistnieniu wynika, że oskarżony wyszedł z samochodu i zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, nie pomagał wyciągać pokrzywdzonej Małgorzaty Rodak, nie było z jego strony żadnej reakcji, nie podchodził do pokrzywdzonych - ani do żony, ani do dziecka Andrzeja Rodaka, zajmował się zbieraniem części z uszkodzonego pojazdu. Z dalszych ustaleń i zeznań świadków, w tym syna oskarżonego oraz wyjaśnień oskarżonego wynika, że Krzysztof S. nie wzywał służb ratowniczych na miejsce, a wyłącznie kontaktował się telefonicznie z asystentką, aby powiadomić ją, że nie dojedzie tego dnia do pracy, z kolei syna prosił o zorganizowanie lawety na samochód" - podkreśla w apelacji pełnomocnik męża i ojca zmarłych.
I dodaje: "Zaznaczenia wymaga, że po wypadku oskarżony był pełni świadomy, nie potrzebował żadnej pomocy medycznej, żadna tego rodzaju pomoc nie była mu z tego powodu udzielana. Powyższe pokazuje więc, że zachowanie oskarżonego po zdarzeniu ocenić należy jednoznacznie negatywnie. Bardziej był bowiem skupiony na uszkodzonym pojeździe, zapewnieniu transportu do jego zholowania, niż na działaniach mogących nieść pomoc osobom pokrzywdzonym".
Pełnomocnik uważa, że stopień szkodliwości społecznej czynu nie był znaczny, jak orzekł sąd, ale bardzo wysoki, ponieważ "prędkość, z jaką prowadził pojazd oskarżony, nie dość, że niedozwolona administracyjnie, także nadmierna i niedostosowana do istniejących warunków drogowych, miała wpływ na możliwość uniknięcia wypadku".
Wreszcie wskazał na skutki wypadku: "całkowite zrujnowanie życia rodzinnego męża i ojca pokrzywdzonych" i jego drugiej córki Rity. "Oskarżyciel posiłkowy Andrzej Rodak przeżył niewyobrażalną traumę, widząc tragiczne zdarzenie a następnie śmierć żony i obrażenia córki na własne oczy. Był naocznym świadkiem niewyobrażalnych cierpień żony i malutkiego dziecka. Obraz ten będzie mu towarzyszył przez całe życie" - podkreślił.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl