Jeżeli jesienią przyjdą tak potężne rachunki do zapłacenia, nie będziemy w stanie prowadzić dalej tego biznesu - tak Justyna Czekaj-Grochowska, która z mężem prowadzi restaurację Portobello w Woli Justowskiej w Krakowie, opowiada o efekcie wzrostu cen prądu i gazu. Tak jak wiele innych lokali gastronomicznych, również ten boryka się z coraz wyższymi rachunkami. Właściciele Portobello mówią o czterokrotnym wzroście ceny gazu od początku roku.
Rosnące ceny prądu i gazu oznaczają dla sektora gastronomii walkę o przetrwanie. Właściciele restauracji, z którymi rozmawiał reporter TVN24 Mateusz Półchłopek, wprost przyznają, że nie wiedzą, czy uda im się przetrwać nadchodzącą jesień.
Czterokrotna podwyżka rachunku za gaz
Jak poinformował naszego reportera współwłaściciel lokalu Paweł Grochowski, "koszty prowadzenia działalności, porównując rok do roku, są znaczące". - Jeżeli mówimy o prądzie, za podobny okres mieliśmy wzrost z 13 tysięcy do 21 tysięcy złotych w tym roku, więc o jakieś 60 procent. Natomiast wydarzyła się taka sytuacja, że firma, która nam dostarczała energię do tej pory, wypowiedziała z nami umowę, z uwagi na to, że nie była w stanie realizować dotychczasowej stawki 66 groszy. Wpadamy teraz w stawkę sprzedawcy, który jest na rynku lokalnym i wynosi ona w tym momencie 2,18, więc mamy wzrost o ponad 300 procent. Przy rachunku na poziomie 21 tysięcy wzrost trzykrotny to znacząca różnica - podkreśla.
Współwłaściciel Portobello przyznaje, że taka sytuacja znacząco utrudnia funkcjonowanie restauracji. Tym bardziej, że zdrożała nie tylko energia elektryczna. - Od stycznia tego roku borykamy się ze zmianą stawki za gaz, która w zeszłym roku wynosiła 1500-1800 złotych za dwa miesiące, a w tym roku mamy stawkę w wysokości ponad siedmiu tysięcy złotych. A więc od stycznia mamy wzrost ceny gazu o ponad 400 procent - zaznacza Grochowski.
"Stracimy pracę i zostaniemy z długami"
Co takie podwyżki oznaczają w praktyce dla przedsiębiorców? - To oznacza, że jeżeli jesienią przyjdą tak potężne rachunki do zapłacenia, nie będziemy w stanie prowadzić dalej tego biznesu. 20 osób, które mają wpływ na utrzymanie swojej rodziny, stracą to utrzymanie, my stracimy pracę i zostaniemy z długami - odpowiada Justyna Czekaj-Grochowska.
Historii takich jak małżeństwa restauratorów z Krakowa jest więcej. Upadku biznesu obawia się między innymi pan Ryszard, właściciel piekarni w Gdańsku. Jak powiedział reporterce TVN24, chociaż prowadzi swój interes od 1973 roku, nie pamięta tak trudnych i niepewnych czasów. Zagrożenie odczuwają również pracownicy nowohuckich barów mlecznych, w których z powodu oszczędności zaczyna brakować rąk do pracy.
- Ja już nie wiem, na czym mam oszczędzać. Doszliśmy do takiej paranoi, że mamy zainstalowane nad stolikami światła i uruchamiamy je, kiedy do stolika siada klient - powiedział nam z kolei pan Krzysztof Chądzyński, właściciel restauracji Naleśnikowo w Gdańsku.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24