"Jedna była pożoga, nie dało się dostąpić"

- Chcieliśmy ich ratować, ale wszystko zajęły płomienie. Nic nie mogliśmy zrobić - opowiada ciocia dwójki dzieci, które zginęły dziś w pożarze w Białym Dunajcu. Płomienie w domku jednorodzinnym gasiło 12 zastępów.

W momencie pożaru w domku spała czwórka dzieci w wieku od 6 do 19 lat. Według strażaków, ogień odciął drogę ucieczki z pięter. Dwójce starszych dzieci udało się wyskoczyć z drugiego piętra. Od razu pobiegli do cioci, która mieszka obok. - Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Przez przypadek zamiast do straży zadzwoniłam na policję. Mówiłam: ludzie, ratujcie, bo na piętrze są jeszcze dzieci - opowiadała TVN24 ciotka. Na pomoc było jednak zbyt późno. - Jedna pożoga była, nie dało już się dostąpić, bo schody były zajęte, a my nie mieliśmy drabiny - dodała kobieta.

6-letnia dziewczynka i 15-letni chłopiec zginęli w ogniu. Według świadków chłopiec nie spał - próbował ratować małą siostrzyczkę.

Policja i prokuratura badają przyczyny powstania ognia. Jak ustalono, w czasie pożaru matka dzieci przebywała w pracy. W akcji ratunkowo-gaśniczej uczestniczyło około sześćdziesięciu strażaków.

To kolejny tragiczny pożar w ostatnich dniach. Od początku grudnia śmierć w płomieniach poniosło 80 osób. To o ponad 30 więcej niż przed rokiem. W samym okresie świąt ofiar było ponad 20.

Czytaj także: