Jeżeli opiekun przychodzi na basen z grupą, to on nie odpowiada za życie tych ludzi. Te dzieci są powierzone ratownikowi - wyjaśnił instruktor WOPR Jerzy Burski w programie "Wstajesz i wiesz" w TVN24. Odniósł się w ten sposób do słów zarządcy basenu w Wiśle, na którym we wtorek utonął 12-letni chłopiec. Zarządca obiektu stwierdził, że to opiekunowie powinni byli odpowiadać za dzieci.
We wtorek po południu na basenie w Wiśle (woj. śląskie) w ośrodku sportowym przy ul. Olimpijskiej utonął 12-latek, który był tam na zimowisku z grupą 18 innych uczniów i dwoma opiekunami. Jego rówieśnik, który w pewnej chwili też znalazł się pod wodą, został uratowany, ale w ciężkim stanie przebywa w szpitalu. Został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej.
Ze wstępnych ustaleń policji wynika, że w chwili, gdy 12-letni Rafał zaczął tonąć, w pobliżu basenu nie było ratownika, tylko jego asystent. Opiekunowie sami wyciągnęli chłopców z wody. 12-latka nie udało się uratować.
Zarządca basenu twierdzi, że to właśnie opiekunowie powinni odpowiadać za dzieci. Sprawę bada policja i prokuratura.
"Asystent jest nikim"
W programie "Wstajesz i wiesz" w TVN24, instruktor Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego Jerzy Burski mówił, jak powinna wyglądać praca na basenie, odnosząc się do tych tragicznych wydarzeniach. Jak wyjaśniał, nigdy nie może dochodzić do sytuacji, w której na obiekcie pracuje jeden ratownik. Dodał też, że, jego zdaniem, "asystent ratownika jest nikim".
- Osoba, która bierze odpowiedzialność za życie drugiego człowieka, pracując na basenie, musi mieć ten certyfikat, który go uprawnia do ratowania życia - mówił. - Asystent tego nie ma. Jest to osoba, która nie ma prawa udzielać pomocy, ponieważ prawdopodobnie tego nie umie robić. Gdyby umiał to robić, to mógłby zrobić taki certyfikat i być ratownikiem na tym basenie - tłumaczył Burski.
Podkreślał, że dla grupy, która przychodzi i nie umie pływać, oddziela się część basenu, która jest bezpieczna. - Ewentualnie wpuszcza się je do części rekreacyjnej, gdzie jest płytko - dodał.
"Zwalanie winy na kogoś"
Instruktor odniósł się także do stanowiska właścicieli obiektu w Wiśle, którzy mówią, że wszystko odbywało się zgodnie z ich przepisami i wskazują na to, że byli tam opiekunowie wycieczki.
- To jest zwalanie winy na kogoś, opiekun może nie umieć pływać. Jeżeli przychodzi on na basen z grupą, to on nie odpowiada za życie tych ludzi, tylko te dzieci są powierzone ratownikowi - wyjaśnił.
- Ratownik powinien zdawać sobie sprawę z tego, co ma na głowie - zaznaczył. Jak powiedział, dzieci w wodzie to jest żywioł. - Tak jak żywiołem dla tych dzieci jest woda, tak dzieci są żywiołem dla ratownika - powiedział Jerzy Burski.
Jak podkreślił, "spuszczenie dzieci w wodzie z oka jest olbrzymim ryzykiem".
"Trzeba znaleźć winnego"
Obecnie tragedię w Wiśle bada policja i prokuratura. Burski ocenił, że takie sprawy z reguły się ciągną. - Ratownik będzie się bronił wszelkimi możliwymi sposobami, żeby uniknąć kary. Prokurator musi tego winnego znaleźć - wyjaśniał.
Pytany, czy przepisy mówią, ilu ratowników powinno się znaleźć na danym obiekcie, odpowiedział, że przepisy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji w jasny sposób to określają.
- W zależności od wielkości obiektu i od charakteru tego obiektu, wyznacza się odpowiednią ilość ratowników - wyjaśnił. - Sam zarządzający obiektem ma obowiązek dostosować się do istniejących przepisów - dodał.
Jak tłumaczył, z reguły ratowników angażuje się więcej po to, żeby mieli rodzaj komfortu w pracy. - Musi być ta "wyręka" w postaci tak samo uprawnionego ratownika do wykonywania tej funkcji, nie może to być asystent - stwierdził Burski.
Zobacz całą rozmowę z Jerzym Burskim w programie "Wstajesz i wiesz" w TVN24
Autor: KB/adso / Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24