Kobieta, która niedawno zarzuciła publicznie Mateuszowi Morawieckiemu kłamstwo, dziś chce, żeby premier zeznawał przed sądem. - Pan Morawiecki jest moralnie odpowiedzialny za śmierć mojego męża i za to, że od dziewięciu lat, jako żona samobójcy, walczę z BZ WBK i spłacam kredyt denominowany we frankach szwajcarskich – mówi Barbara Husiew w "Czarno na Białym".
- Pomoc przede wszystkim powinna pójść dla rodzin, których nie stać na obsługę długu, które wpadły w tarapaty - tak dwa lata temu, jeszcze jako minister finansów, mówił Mateusz Morawiecki.
- Pozorowana troska. Mówić można wiele, ale nie liczą się słowa, tylko czyny - powiedziała Barbara Husiew, zadłużona we frankach szwajcarskich, w rozmowie z reporterem "Czarno na Białym".
- Najbardziej mnie irytuje to, że kłamie, głównie, jeśli chodzi o sprawy kredytów BZ WBK – odpowiedziała zapytana, co najbardziej ją dziś bulwersuje w zachowaniu premiera Morawieckiego.
"Mateusz Morawiecki jest kłamcą"
20 sierpnia pani Barbara wystąpiła na antenie TVP Info w programie "Studio Polska", gdzie powiedziała, że "Mateusz Morawiecki jest kłamcą". - Pan Morawiecki jest moralnie odpowiedzialny za śmierć mojego męża i za to, że od dziewięciu lat, jako żona samobójcy, walczę z BZ WBK i spłacam kredyt denominowany we frankach szwajcarskich – mówiła.
Dziś podtrzymuje te słowa. Nie uważa ich za zbyt ostre.
- Jestem bardzo emocjonalnym człowiekiem i jeśli w coś bardzo wierzę, i jestem przekonana, wiem, że mam rację i mówię prawdę, to tej prawdy i swoich słów zawsze będę broniła. I jeżeli je wypowiadam, to mam świadomość ich ciężaru i powagi – powiedziała TVN24.
Pani Barbara mieszka w Piastowie pod Warszawą. Swój dom nazywa frankowym pałacem – to tam spotkała się z dziennikarzami "Czarno na Białym". W dwupokojowym mieszkaniu z ogródkiem, które za kredyt hipoteczny kupiła z mężem w 2008 roku. Kredyt był we frankach szwajcarskich, które bank przeliczył na złotówki i wypłacił.
Pożyczyła 262 tysiące. Po 10 latach spłacania kredytu musi jeszcze oddać bankowi 397 tysięcy.
Gdy wraz z mężem brali kredyt, mieli środki na tzw. wkład własny. I to nie mały, bo 170 tysięcy złotych. Wtedy, tak przynajmniej twierdzi Barbara Husiew, ubiegali się o kredyt w złotówkach i jak mówi, przedstawiciele banku taki obiecywali.
- Musiałam jeszcze donieść m.in. umowę przedwstępną kupna sprzedaży do placówki – wspominała podczas spotkania z dziennikarzami.
"Wybrani do ogolenia"
Pani Barbara od dawna śledzi wypowiedzi obecnego szefa rządu związane z problemem frankowych kredytów hipotecznych. Tak Mateusz Morawiecki mówił w programie "Jeden na jeden" na antenie TVN24 we wrześniu 2017 roku, gdy przy okazji rozmowy o upadających kasach SKOK postanowił uderzyć w banki: - Banki, zwłaszcza te, które w przeszłości udzielały w latach 2002-2008 kredytów we frankach szwajcarskich tak szczodrze i budowały wielkie portfele w tych kredytach, powinny się uderzyć we własne piersi. Widzą źdźbło w oku swojego brata, a nie widza belki w swoim oku.
- Nie da się tego słuchać – stwierdziła pani Barbara, która kredyt we frankach dostała w 2008 roku w banku, którego prezesem był Mateusz Morawiecki.
Powinien więc - jej zdaniem - bić się we własne, a nie cudze piersi. A najgorsze, jak mówi pani Barbara, że to nie jedyny przykład, gdy obecny premier, jak gdyby zapomniał, że sam kierował bankiem, który też udzielał kredytów we frankach.
- W Davos [podczas szczytu ekonomicznego w styczniu 2018 roku - red.] powiedział, że BZ WBK był jednym z nielicznych banków, który tych kredytów nie udzielał – przypominała kobieta.
Szef rządu potrzebował siedmiu miesięcy, by sprostować tę swoją wypowiedź. Stało się to dopiero po tym, gdy głośno i publicznie o kłamstwo oskarżyła go Barbara Husiew.
W wywiadzie telewizyjnym Morawiecki przyznał, że bank, którym kierował, udzielał kredytów we frankach, ale tylko niewielkich kwot i tylko wybranym klientom.
- Wybranym do ogolenia. Jeśli pan premier miał to na myśli, to tak – dodała z ironią pani Barbara.
Rodzinny dramat
Sprawia wrażenie bardzo pogodnej osoby. Uśmiech znika z jej twarzy, gdy zaczyna opowiadać, jak niedługo po tym, gdy z mężem zaciągnęli kredyt, frank zaczął wędrówkę w górę i rata kredytu skoczyła o kilkaset złotych.
- Kiedy raty zaczęły rosnąć, a saldo nie malało, w zasadzie mijaliśmy się z mężem w domu. Mąż, żeby zarobić na ratę kredytu, pracował 400 godzin miesięcznie – opowiada.
Pojawiły się nieporozumienia, kłótnie i wzajemne obarczanie winą za sytuację, która zaczęła ich przerastać.
- Ja wtedy zarabiałam 1700 złotych, więc ktoś musiał zarobić więcej, żeby na to wszystko starczyło i niestety stało się, jak się stało, mąż nie wytrzymał – wspominała. Popełnił samobójstwo.
- Mężowi tak naprawdę to, co zrobił, wybaczyłam w tym roku. Przez dziewięć lat nie byłam ani razu przy jego grobie. Zawoziłam dziecko, syn chodził i chodzi do dziś. Ja nie miałam odwagi, bo tak bardzo hodowałam w sobie żal za to, co zrobił i za to, co później działo się z moją rodziną – wyjawiła dziennikarzom TVN24.
Syn, dziś 22 latek, został osierocony przez ojca, gdy miał 13 lat. Pani Barbara niedługo po śmierci męża zdecydowała się na kolejny związek, ale ówczesny partner zostawił ją jeszcze w ciąży. Córka ma dzisiaj siedem lat. Brakowało na życie, a raty kredytu trzeba było płacić.
- To był dramat. Wyprzedałam się ze wszystkich wartościowych rzeczy. Wyprzedałam całą biżuterię jaką od męża dostałam, łącznie z obrączką. Szłam do jubilera i sprzedawałam to jako złom – mówiła.
W najtrudniejszych chwilach po śmierci męża Barbarze Husiew towarzyszyła pani Renata, sąsiadka i przyjaciółka.
- Basia była załamana. Ciężko jej było. Bardzo. Nawet ciężko jest mi o tym mówić. Przechodziła swoje. Miała chwile załamania, potem podnosiła się i próbowała – relacjonowała pani Renata.
Pomoc frankowiczom
Trzy lata temu pani Barbara zaangażowała się w działalność stowarzyszenia, które wspomaga tzw. frankowiczów. Dziś jest jego wiceprezesem.
- Jeszcze nie spotkałem się z tym, żeby Basia o kimś powiedziała źle, albo odmówiła pomocy. Potrafi pojechać na drugi koniec Polski, żeby nie stała się krzywda - przekonywał Robert Wajgiel, wiceprezes stowarzyszenia STOP Bankowemu Bezprawiu
Na co dzień pani Barbara pracuje w biurze reklamacji jednej z sieci marketów ze sprzętem elektronicznym. W kwietniu tego roku przestała płacić raty kredytu.
- Zrobiłam to z pełną świadomością. Po pierwsze sytuacja finansowa, w jakiej jestem, zmusiła mnie do tego, a poza tym fakt, że procesuję się z bankiem i uznałam, że dopóki nie będzie prawomocnego wyroku, bank nie dostanie ani grosza więcej – wyjaśniła.
Premier jako świadek?
Na razie odbyły się dwie rozprawy. Barbara Husiew żąda w sądzie m.in. unieważnienia umowy kredytowej, bo twierdzi, że bank wbrew prawu bankowemu nie określił w umowie konkretnej kwoty w polskich złotych, jaką miało dostać małżeństwo Husiew po uruchomieniu kredytu. Bank, z którym sądzi się frankowiczka, nie chce komentować sprawy, powołując się na tajemnicę bankową. Natomiast ona, na jednej z kolejnych rozpraw chciałaby, żeby sąd przesłuchał w charakterze świadka premiera Mateusza Morawieckiego.
- Może też tak symbolicznie, żeby pokazać innym ludziom, że wezwanie prezesa banku na swoją rozprawę jest możliwe. Żeby ludzie się tego nie bali - tłumaczyła kobieta.
Ten były prezes jest dzisiaj premierem.
- No, tak sobie wybrał, albo tak mu wybrano. Ale jest obywatelem Polski i obowiązuje go takie samo prawo jak mnie, pana i każdego z nas – stwierdziła pani Barbara.
Autor: momo//plw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24