Z budynku Centralnego Biura Antykorupcyjnego wychodziła pod pozorem zjedzenia obiadu. Z gotówką w kieszeniach lub reklamówkach. Przez trzy lata kasjerka miała ukraść z kasy CBA niemal 10 milionów złotych, czyli dwukrotnie więcej niż dotychczas sądzono – wynika z informacji tvn24.pl.
Informację, że kasjerka CBA miała wynieść blisko 10 milionów złotych z kasy służby antykorupcyjnej potwierdziliśmy w dwóch, niezależnych od siebie, źródłach. Zapytaliśmy o to także służby prasowe CBA. – Śledztwo prowadzone w tej sprawie ma charakter niejawny, to wszystko, co możemy przekazać – brzmi lakoniczna odpowiedź.
Postępowanie dotyczące największej afery w piętnastoletniej historii CBA prowadzą prokuratorzy z Prokuratury Regionalnej w Warszawie. Jednak oni również oficjalnie żadnych szczegółów nie przekazują, poza samym potwierdzeniem wszczęcia śledztwa i faktem zatrzymania i aresztowania kobiety oraz jej partnera. Zarzuty im postawione dotyczą przywłaszczenia mienia o znacznej wartości. Grozi za to od roku do 10 lat więzienia.
Pokusa
Udało nam się ustalić, że kasjerka miała zacząć wynosić gotówkę w 2016 roku. Była wtedy sama w kasie, gdyż jej dotychczasowa współpracownica została funkcjonariuszem CBA i rozpoczęła służbę w pionie dochodzeniowo-śledczym. - Odtąd nikt jej już nie patrzył na ręce. Zaczęła od drobnych kwot, tak przynajmniej dziś zeznaje – mówi nam osoba znająca postępy śledztwa.
To pozostawienie jednej pracownicy w kasie krytykuje były szef CBA Paweł Wojtunik. - To koszmarna głupota, by wystawić jedną osobę na takie pokusy. Świadczy to o dyletanctwie w zakresie zarządzania. Ale pojawia się szereg innych pytań: jak weryfikowano raporty kasowe, dlaczego nie było żadnej kontroli przez trzy kolejne lata, w końcu - co robił pion bezpieczeństwa wewnętrznego – wylicza.
Jak znaczącą sumę kobieta miała wynieść, świadczy fakt, że od powstania służby w 2006 roku do 2016 roku jej roczny budżet wynosił nieco ponad 100 milionów złotych. Dopiero gdy po wygraniu wyborów parlamentarnych przez PiS w 2015 roku ministrem koordynatorem specsłużb został Mariusz Kamiński, budżet niemal się podwoił – do sumy około 180 milionów złotych.
W reklamówce i w kieszeniach
Kasjerka nie wymyśliła żadnej przebiegłej metody na kradzież tak wielkich pieniędzy. Kolejne pliki banknotów wynosiła w sklepowych reklamówkach lub włożone po prostu do kieszeni. Z budynku wychodziła niekontrolowana przez nikogo, np. pod pretekstem zjedzenia obiadu na mieście. Inaczej niż zaczynając i kończąc pracę, nie przechodziła w takiej sytuacji przez domek wartowniczy, ale korzystała z wyjścia przez szlaban na parkingu, znajdującego się od strony Alej Ujazdowskich. Pion ochrony CBA tolerował takie wyjścia funkcjonariuszy i pracowników cywilnych służby.
Z informacji, które potwierdziła prokuratura wiadomo, że kobieta pieniądze przeznaczała, wraz ze swoim partnerem, na hazard w firmach bukmacherskich, m.in. na obstawianie meczów piłkarskich. Kwota została zajęta przez prokuraturę na kontach bukmacherów oraz na osobistym majątku kasjerki i jej partnera.
To właśnie ze względu na to zajęcie od momentu, gdy opisaliśmy jako pierwsi, że doszło do afery w CBA, pion prasowy służby powtarza komunikat: "Podkreślamy, że nie jest prawdą, jakoby Centralne Biuro Antykorupcyjne utraciło jakiekolwiek środki finansowe".
Dziennikarze tvn24.pl rozmawiali z pracownikami firm bukmacherskich, u których prokuratura zabezpieczyła pieniądze. - To oczywiste, że nie są to (zajęte przez prokuraturę kwoty - red.) te środki, które wpłacał nasz gracz. Prędzej czy później sprawa decyzji prokuratury trafi do sądu, wtedy powalczymy o zwrot – mówi nasz rozmówca.
Wszystko tajne
Jak wcześniej informowaliśmy na łamach tvn24.pl, działalność kobiety wyszła na jaw dopiero zimą 2019 roku. W połowie stycznia 2020 roku ówczesny szef CBA Ernest Bejda odwołał dwóch dyrektorów z centrali służby: finansów i pionu bezpieczeństwa wewnętrznego. Jak informował Onet, miało to związek ze sprawą kasjerki.
Dyrektor Biura Finansów pracował w służbie od pierwszego dnia jej istnienia właśnie w tej roli – zatrudniał go Mariusz Kamiński, jeszcze w 2006 roku. Podobnie do najbardziej zaufanego kręgu należał dyrektor pionu bezpieczeństwa wewnętrznego. Chcieliśmy sprawdzić, czy wobec obydwojga dyrektorów były szef służby Ernest Bejda bądź jego następca Andrzej Stróżny wszczęli postępowania dyscyplinarne za brak nadzoru nad funkcjonowaniem kasy i dopuszczenie do powstania gigantycznego manka. Postępowanie tego typu jest niezależne od działań prokuratury.
Nie udzielamy informacji na temat szczegółów postępowań wewnętrznych CBA
Z CBA do PZU
Według źródeł tvn24.pl w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, ta sprawa kosztowała Ernesta Bejdę utratę szans na pełnienie funkcji szefa CBA w kolejnej kadencji. Zgodnie z ustawą, poprzednia kończyła się w lutym i premier Mateusz Morawiecki zdecydował się powierzyć to stanowisko byłemu policjantowi i funkcjonariuszowi Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego z Katowic Andrzejowi Stróżnemu. Nie ma on związków z Mariuszem Kamińskim i wicekoordynatorem służb specjalnych Maciejem Wąsikiem. A dotąd wszystkie wysokie funkcje w służbach obejmowali ludzie z ich wąskiego kręgu polityczno-towarzyskiego.
4 maja Ernest Bejda rozpoczął pracę w PZU SA. O powierzeniu mu funkcji członka zarządu największego polskiego ubezpieczyciela poinformowała w komunikacie Rada Nadzorcza spółki. "Powołanie następuje na okres wspólnej kadencji, obejmującej trzy pełne lata obrotowe 2020-2023 ze skutkiem od 4 maja 2020 roku" - brzmi fragment komunikatu.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: CBA