- Ta sprawa nie jest o jednym czynie, a o systematycznej przemocy, która trwała dwa lata. Jest o kobiecie, której nikt nie zdążył i nie chciał pomóc, bo przecież zachowywała się niegodnie. O dzieciach, które żyły w domu, gdzie awantura była codziennością, ale były za małe, żeby powiedzieć dorosłym, co je spotyka. I o niemowlęciu, które nie dożyło ranka - powiedziała prokurator Ewa Antonowicz w dniu zakończenia procesu w sprawie zabójstwa siedmiomiesięcznego Wojtusia ze Świebodzina.
Do tragedii doszło 7 marca 2024 roku. To wtedy do jednego z domów w Świebodzinie wezwano na numer alarmowy 112 pomoc. Zwróciła się o nią babcia kilkumiesięcznego chłopca. Na miejsce pojechały służby ratunkowe, niestety dziecko już nie żyło. Jak informowali wstępnie śledczy, "miało obrażenia na ciele".
Policja zatrzymała Roberta P. - ojca dziecka. Jak ustalono, nocą był w domu sam z siedmiomiesięcznym Wojtusiem i dwuletnią Różą. Spali w jednym łóżku. Matki dzieci nie było w domu. Została zatrzymana przez policję w środę, 6 marca, za kradzież. I to pod jej nieobecność doszło do zabójstwa. Jak informowała Ewa Antonowicz, Robert P. "stwierdził wprost, że zadał dziecku ciosy w głowę, ponieważ był zirytowany tym, że go obudziło".
Akt oskarżenia trafił do Sądu Okręgowego w Zielonej Górze w lutym 2025 roku. 26-latek został oskarżony o zabójstwo z zamiarem ewentualnym. W środę (8 października) strony wygłosiły mowy końcowe.
"Wiedzieli, ale nic nie zrobili"
Pierwsza głos zabrała prokurator Ewa Antonowicz, która zaczęła od charakterystyki domu, w którym wychowywali się siedmiomiesięczny Wojtuś i jego dwuletnia siostra Róża.
- Alkohol, narkotyki i osoby wielokrotnie karane. Matka, której już odbierano dzieci, ojciec porywczy i uzależniony od substancji psychoaktywnych. I oni, dwójka małych dzieci. Do tego niemal wszyscy, którzy byli obojętni na ich los. Dziadkowie, którzy usprawiedliwiali sprawcę. Instytucje, które miały chronić, a zabrakło im woli. Sąsiedzi, którzy słyszeli i milczeli. Policja, która przyjeżdżała i nie zatrzymywała. Nawet tutaj przed sądem każda z tych osób stara się, choć trochę, usprawiedliwić oskarżonego. Dobrze wiemy, że to próba oczyszczenia własnego sumienia, bo wiedzieli, ale nic nie zrobili - mówiła prokurator Antonowicz.
Przypomniała, że Robert P. przyznał się do zabójstwa i tłumaczył, że nie panował nad sobą.
- Brak panowania nad sobą nie jest chorobą. To impuls, który przychodzi znikąd, to wybór. To decyzja, by nie zatrzymać pięści, to moment, w którym człowiek pozwala, by gniew był silniejszy niż rozum - mówiła.
- To nie był pojedynczy cios. To były kolejne uderzenia w głowę kilkumiesięcznego dziecka, a każde z nich to decyzja: nie obchodzi mnie, co się stanie. I dlatego tu, przed sądem, musimy jasno powiedzieć, że Robert P. godził się na to, że z kolejnym uderzeniem pięści, bezpośrednio w główkę swojego dziecka, może je zabić - wyliczała prokuratorka.
"Zło zaczyna się od krzyku, od uderzenia, od strachu, a kończy się ciszą"
Antonowicz wskazała również, że biegli nie mieli w tej sprawie wątpliwości. Psychiatra jasno określił, że oskarżony jest osobą zdrową, poczytalną, która wie, co robi. Biegli mieli też pewność, że siła, z jaką ojciec uderzał Wojtusia, była duża, a "śmiertelne skutki nieuniknione". Prokuratorka wytknęła również, że Robert P. przyjął bardzo wygodną linię obrony, w której winę za wszystko, co się stało, ponoszą jego bliscy, w tym partnerka, a nie on sam.
Prokuratorka wnioskowała o uznanie P. za winnego zabójstwa Wojciecha S., znęcania się nad chłopcem, jego siostrą i matką - a tym samym o wymierzenie oskarżonemu kary dożywocia oraz pozbawienia go praw publicznych na pięć lat. Wniesiono również o 14-letni zakaz kontaktowania się z Różą S.
- Ten wyrok musi być wyraźnym przesłaniem, że gniew, frustracja, niepanowanie nad sobą, nie mogą usprawiedliwiać przemocy. Zło zaczyna się od krzyku, od uderzenia, od strachu, który staje się codziennością, a kończy się ciszą taką, jaka zapadła tamtej nocy (7 marca 2024 - przyp. red.). - zakończyła Antonowicz.
"Opis czynu jest bulwersujący, bo chodzi o śmierć dziecka"
Obrońca oskarżonego adwokat Sylwester Babicz zaczął od tego, że niezaprzeczalnym faktem jest to, iż oskarżony doprowadził do śmierci swojego syna. Stwierdził również, że wersja przedstawiana przez prokuraturę, jakoby w domu dochodziło do znęcania, ma "pewne słabości".
- To była rodzina, która miała stały kontakt z pracownikami socjalnymi i policjantami. Rozumiem, że pani prokurator tych ocen nie podziela, które w ramach zeznań zostały przekazane. Trzeba jednak też powiedzieć, że to, co na bieżąco twierdziła Alicja S., w ogóle nie potwierdzało faktu, że mamy do czynienia ze znęcaniem. Zgodzę się jednak z panią prokurator, że sytuacja, w której małoletnie dzieci słuchają krzyków i kłótni, jest bulwersująca - mówił Sylwester Babicz.
Obrońca przypomniał również, że Robert P. w przeciwieństwie do swojej partnerki Alicji S. nie był dotychczas karany. I jak stwierdził, "to matka jest związana ze środowiskiem, po którego stronie można szukać demoralizacji".
- W tej rodzinie był problem bytowy, wychowawczy, natomiast nie było wprost problemu związanego z przemocą. Dlatego zainteresowanie, jeśli chodzi o pomoc społeczną, czy interwencje policji, która była wzywana, nie pokazywały czegoś, co dzisiaj można nazwać znęcaniem. (...) Opis czynu jest bulwersujący, bo chodzi o zgon dziecka. Natomiast jest w akcie oskarżenia sformułowanie "z zamiarem ewentualnym" i ono w tej prawniczej nomenklaturze oznacza, że oskarżony wcale nie chciał, by do tego doszło - przekonywał Babicz.
Ocenił również, ze jego mandant od lat tkwił w nieudanym związku, który dużo go kosztował. W swojej mowie końcowej Babicz wskazał, że oskarżony poniósł już karę i widać, że przeżywa to, co się stało. Adwokat Babicz zawnioskował o łagodny wymiar kary.
"Czasu nie cofnę, choć bardzo bym chciał"
Na sam koniec głos zabrał oskarżony. Przez kilka minut opowiadał o tym, jak wyglądało jego życie z Alicją S.
- Żałuję tego, co się stało. Ale nie padło to, że partnerka często wybywała na całe noce. Nie padło to, że miałem dwie roboty jednocześnie. Wróciłem z drugiej pracy, a ona nawet nie wiedziała, gdzie ma córkę. Tak się napiła, że nie pamiętała, gdzie jest Róża, a ona była u jej siostry. Nie padło to, że kilka razy by nam chatę spaliła, bo pijana z dzieckiem w domu zasnęła. To było całe życie, ciągle w nerwówce - wyliczał.
Robert P. nazwał swoją partnerkę "złą matką". Wskazał, że brała narkotyki i nadużywała alkoholu. Twierdził, że nie interesowała się dziećmi, a utrzymanie domu było tylko na jego głowie. Zaznaczył, że wsparcie miał tylko od swojej rodziny. - Moja rodzina reagowała. Nie raz robiła opłaty za mieszkanie, jak partnerka przewaliła wszystko w kasynie. Jak nie miałam za co opłacić, zawsze mama przychodziła. Dzieciom robiła zakupy, więc mi nie mówcie, że ona nic nie reagowała. Sąsiedzi też reagowali tak jak mogli, ale strach im nie pozwolił, jak co chwilę ktoś przychodził z przestępstwa kryminalnego do domu - mówił oskarżony.
Ojciec Wojtusia i Róży odniósł się również do tego, co działo się przed zabójstwem. Jak mówił, prosił swoją partnerkę, by została w domu. Kobieta nie posłuchała i "pojechała na włam".
- Tamtego dnia cieszyłem się, że zostałem sam z dziećmi. Pierwszy raz widziałem, jak się Wojtek cieszy, że go na rękach trzymam, bo nie byłem nerwowy za dnia. Róża tak samo, biegała dookoła, cały czas się bawiła. (…) Cały czas płakała, gdy mnie traciła z oczu. Tamtej nocy nie zamierzałem skrzywdzić Wojtka. Tego wieczoru wypiłem, żeby zapomnieć o wszystkich problemach, o tym, że kolejny raz partnerka coś odwaliła, a ja muszę zostać sam z dziećmi i jednocześnie pracę ciągnąć. A miałem już serdecznie dosyć zrywania się i noszenia telefonu wiecznie przy sobie, bo nie wiadomo, co się odwali - relacjonował P.
26-latek wyraził też skruchę. - Czasu nie cofnę, choć bardzo bym chciał. Wolałbym ja leżeć w grobie zamiast mojego własnego syna. I mam nadzieję, że kuratorium będzie miało teraz większe pole manewru, żeby dzieci zabierać z takich rodzin - powiedział 26-latek. - Jakbym miał sam gdzie zabrać te dzieci, tobym to zrobił i się od niej uwolnił, a tak czekałem, aż zrobi to kurator - dodał.
Wyrok zostanie ogłoszony 13 października.
Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc. W sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia zadzwoń na numer 997 lub 112.
Autorka/Autor: Aleksandra Arendt-Czekała
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24