Zaufany współpracownik Zyty Gilowskiej jest podejrzewany o udział w defraudacji funduszy PO - pisze "Newsweek".
Mowa o Marku Hajbosie, dyrektorze gabinetu pani wicepremier. Hajbos to szara eminencja resortu finansów, ma większe wpływy nawet od wiceministrów. "To jedna z nielicznych osób, która w każdej chwili ma dostęp do Gilowskiej i ma na nią duży wpływ" - mówi tygodnikowi były członek kierownictwa resortu. Pani wicepremier mu ufa, bo współpracują od wielu lat. Kiedy Gilowska była prominentną działaczką PO, Hajbos był jej asystentem. Zastrzeżenia wobec Hajbosa dotyczą właśnie czasów jego działalności w Platformie. Według informacji "Newsweeka" prokuratura podejrzewa go o malwersacje finansowe podczas kampanii wyborczych PO w 2005 r. "Tak, potwierdzam. Nazwisko pana Hajbosa pojawia się w tym śledztwie" - przyznaje rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Maciej Kujawski. I odmawia dalszych informacji. Hajbos twierdzi, że jest zaskoczony tymi podejrzeniami. "Ktoś szyje mi buty!" - denerwuje się. "Nie mam nic wspólnego z tą sprawą, nie byłem nawet przesłuchany. Mogę być co najwyżej świadkiem, tak jak Donald Tusk" - dodaje. Prokuratura zajęła się malwersacjami finansowymi przy kampaniach wyborczych Platformy po publikacji "Newsweeka" z czerwca ubiegłego roku. Tygodnik ujawnił wówczas, że młodzi działacze tej partii wyłudzali pieniądze z kasy PO. Opisano proceder zorganizowany przez dwóch 27-latków - Marcina Rosoła oraz Piotra Wawrzynowicza. Mechanizm był prosty i często stosowany w przestępczości gospodarczej - chodzi o tak zwane słupy, czyli osoby podstawione do przeprowadzania fikcyjnych transakcji. Najpierw ci figuranci podpisywali umowy na wykonanie zmyślonych zadań dla Platformy. Potem sztab wyborczy przelewał na ich konta pieniądze - zwykle po 3-5 tysięcy, ale bywało też, że powyżej 10 tys. zł. Następnie "słupy" oddawały większość tych sum Marcinowi Rosołowi, sobie zostawiając niewielkie kieszonkowe.
Źródło: "Newsweek"