We wrześniu przygotowywałem materiał o wielkiej kampanii promocyjnej, jaką szykują polskie siły zbrojne. Miało być z przytupem i po amerykańsku. Bohaterowie, weterani, najnowszy sprzęt i opowieści z dreszczykiem miały przyciągnąć ochotników do armii. Wczoraj kampania się zaczęła. Spodziewałem się Rambo, a wyszli Czterej Pancerni. Pies się schował.
Rynek w średniej wielkości mieście powiatowym, na rynku zaparkowany Hummer albo Rosomak i lotna delegacja lokalnej jednostki rozdająca ulotki. Zainteresowani głównie mali chłopcy albo starsi panowie wspominający swoje doświadczenia ze służby w wojsku. Delikatnie mówiąc, jak na batalię marketingową, to wyciągnięto raczej niewielkie rusznice zamiast prawdziwych reklamowych armat. Trochę się czepiam - ale z drugiej strony, to pierwsza taka akcja. Być może po zaplanowanym do 11 listopada rozpoznaniu walką, żołnierze przemyślą taktykę, wezwą do sztabu specjalistów od reklamy i rozpoczną nową ofensywę. Jak twierdzi MON, do 2013 roku armia musi zatrudnić 60 tysięcy zawodowców. Jest się o co bić, ale na razie nie za bardzo jest czym - jak to zwykle w historii polskiego oręża. Skoro jednak cel jest ambitny, pomysł z grubsza trafny, to życzę powodzenia. Warto tylko, aby wojskowi przypomnieli sobie, że bitwy wygrywa się zwykle manewrami zaskakującymi. Czy Państwo widzieli może taką lotną ekipę zbrojną słowem i ulotką w akcji?