Z pochodami. Potrzeba zmiany pokoleniowej (a może nawet kilku), aby 1 maja zaczął kojarzyć się z czymś innym. Ja wiem, że marzec jeszcze, ale dzisiaj tak pierwszy raz majem zapachniało mi w powietrzu... Taką świeżością, takim życiem nowym... Nawet Wisła pachniała - nie żart.
Wychowałem się na Mazurach. Kocham wodę. Dla mnie 1 maja to początek sezonu szczupakowego (szczupak to taka duża jiba z zębami:). W podstawówce, po sprawdzeniu obecności urywaliśmy się z kolegami z pochodu i jeździliśmy na szczupaki. To był pierwszy dzień, gdy wolno było je łowić (bo tarło się skończyło itd. - kto nie wie co to tarło niech sprawdzi w Wikipedii:). Potem dłuuuga przerwa i po latach znowu powrót do pierwszomajowej tradycji. Gdy mój synek podrósł pływaliśmy na ryby z dziadkiem (jego dziadkiem, moim ojcem:). Ta absolutna cisza o świcie... to życie o którego istnieniu większość mieszczuchów (jakim sam teraz jestem:) nie ma bladego pojęcia... sarna przepływająca przesmykiem między jeziorem Mamry i Święcajty, te ptaszory wszystkie, te bobry, których teraz zatrzęsienie (a na pewno więcej niż szczupaków). Z ojcem - jak to miedzy ojcami i synami bywa - bywało różnie. Ale od czasu narodzin Mikołajka udało nam się złapać kontakt, o jakim przez lata ... jakiego przez lata nie miałem - pozostańmy przy tej wersji:). I te majowe szczupakowe wypady nad wodę stały się naszą tradycją (to nic, że czasem 1 maja wypadał 20-go:). Staliśmy się zgraną załogą - sternik, kotwicowy i kapitan, role wymienne... Więc pomyślałem dziś, że łódeczkę trzeba zwodować (starowinka, dożywa swoich dni), silnik dać do przeglądu po zimie, itd.