Trwa prokuratorskie śledztwo w sprawie mężczyzny, który miał pastwić się nad 11-miesięczną dziewczynką z Łodzi. Prokuratorzy chcą wiedzieć, dlaczego o obrażeniach dziecka nie alarmowali lekarze, którzy powinni zobaczyć niepokojące ślady. Jeszcze raz przejrzana ma być dokumentacja lekarska 5-miesięcznej dziewczynki, która zmarła w tej rodzinie dwa lata temu.
O tragedii niemowlęcia informowaliśmy na tvn24.pl w zeszłym tygodniu. Według prokuratorów 11-miesięczna dziewczynka była katowana przez 26-letniego partnera matki. Sąd aresztował go na trzy miesiące. Gdy niemowlę trafiło do szpitala, miało złamaną lewą rączkę i naderwane ucho. Na całym ciele miało też siniaki i ślady po przypalaniu. Mogło być bite od dłuższego czasu.
Prokuratorzy ustalili, że dziecko było w szpitalu jeszcze zanim jej dramat ujrzał światło dzienne.
- Na uwagę zasługuje fakt, że dziecko było poddane badaniom na początku marca. Dotychczasowe ustalenia wskazują, że już wtedy na jej ciele były widoczne ślady wskazujące o tym, że dziecko mogło być ofiarą przemocy - tłumaczy tvn24.pl Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Lekarze jednak nikogo nie zaalarmowali. Dlaczego? To wyjaśnić chcą prokuratorzy.
- Będziemy przeglądać dokumentację medyczną. Staramy się poznać odpowiedź na pytanie czy medycy mogli już wcześniej wiedzieć o dramacie dziecka; a jeżeli tak, to dlaczego nie było z ich strony odpowiedniej reakcji - dodaje prokurator.
Straciła siostrzyczkę
Śledczy raz jeszcze będą przyglądać się okolicznościom śmierci 5-miesięcznego dziecka, do którego doszło 2 marca 2014 roku.
- Przeprowadzona wtedy sekcja zwłok wykazała, że do zgonu doprowadziła ostra niewydolność oddechowo-krążeniową o nieustalonym podłożu - informuje Kopania.
Na tej podstawie lekarze stwierdzili wtedy, że dziewczynka mogła umrzeć na skutek tzw. śmierci łóżeczkowej.
- Raz jeszcze zbadamy dokumentację medyczną w tej sprawie - podkreśla rozmówca tvn24.pl.
"Weź mu to wyp...!"
Prokuratorzy informują, że 11-miesięczna dziewczynka była bita przez partnera jej matki. Jak wynika z ustaleń, 26-latek szarpał dziewczynkę, popychał, bił, uderzał po głowie, ciągnął za uszy. Jak słyszymy, na ciele dziecka znaleziono też ślady oparzenia pochodzą najprawdopodobniej od płomienia zapalniczki lub palącego się papierosa.
- W czwartek mężczyzna usłyszał zarzuty dotyczące fizycznego znęcania się nad dzieckiem. Grozi mu kara pozbawienia wolności do 10 lat - dodaje prokurator.
Podejrzany podczas przesłuchania nie przyznał się do stawianych mu zarzutów. W piątek łódzki sąd przychylił się do prokuratorskiego wniosku o trzymiesięczny areszt.
26-latek podczas przeprowadzania przez sądowe korytarze był agresywny. Zdenerwowała go obecność dziennikarzy. - Weź mu to wyp....! - krzyczał do swoich rodziców, prosząc ich o wytrącenie sprzętu fotografom i operatorom kamer.
Jak się dowiedzieliśmy, mężczyzna był już wcześniej notowany za konflikty z prawem.
Łódzki koszmar
Podejrzany mężczyzna był w związku z matką 11-miesięcznego dziecka od lipca minionego roku. Na co dzień pracował w Wielkiej Brytanii, gdzie mieszka jego żona i dziecko.
26-latek starał się regularnie przyjeżdżać do nieformalnej partnerki. Jak ustalili śledczy, w kraju był kilka razy w miesiącu. Czasami też spotykał się z matką poszkodowanej dziewczynki za granicą.
Matka 11-miesięcznego niemowlęcia ma też dwie starsze córki - w wieku 5 i 4 lat. Śledczy chcą sprawdzić, czy one również mogły być ofiarami przemocy.
Niemowlę znajduje się obecnie w Domu Małego Dziecka w Łodzi. Jej starsze siostry trafiły do pogotowia opiekuńczego.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl
Autor: bż/sk / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź