- Nie życzę tego nikomu. Widok zszokowanej córki, której pies rozszarpał twarz, będzie ze mną na zawsze - mówi Katarzyna, mama ośmiolatki z Głowna (woj. łódzkie). Za koszmar córki - jej zdaniem - odpowiadają właściciele psa rasy Akita. A ci twierdzą: wszystko stało się przez głupie pomysły matki. Sprawę bada prokuratura.
Oliwia jest rezolutną, pewną siebie dziewczynką. Wszędzie jej pełno. Kiedy jednak widzi kamerę, chowa się za nogi matki. Wstydzi się blizn, z którymi - najpewniej - zostanie do końca życia.
- I tak lekarze dokonali cudu. Tuż po ataku miała rozerwaną całą bródkę. Gdyby nie trzymała jej kuchenną szmatką, to by odpadła. Na wypisie ze szpitala przeczytałam, że trzeba było jej założyć blisko sto szwów - mówi Katarzyna, matka ośmiolatki.
Spotykamy się przed szpitalem im. Marii Konopnickiej w Łodzi. Przed dzieckiem spotkanie z okulistą.
- Zęby psa wbiły się w powiekę. Już wiemy, że będzie musiała mieć operację oka - tłumaczy Artur, ojciec.
Na bramie domu, w którym doszło do dramatu dziecka, wisi tabliczka: "Uwaga, zły pies". Chodzi o trzyletniego, żółtego psa rasy Akita. Zwierzęta te są opisywane jako niezależne i nieufne wobec ludzi, ale W wykazie ras agresywnych ich nie ma.
To właśnie pies, przed którym ostrzega tabliczka, dotkliwie okaleczył twarz dziewczynki. Jak do tego doszło? Wersje rodziców Oliwii i właścicieli psa są różne i w wielu miejscach się wykluczają.
Wersja matki
- Od pół roku przychodziłam tam opiekować się starszą, schorowaną kobietą. To były prace pielęgnacyjne - opowiada Katarzyna.
Pies - jak mówi - był na czas jej wizyt zamykany na balkonie.
- Pojawiałam się w tamtym domu dwa razy dziennie. Rano i wieczorem - mówi Katarzyna.
W domu, oprócz schorowanej kobiety, mieszkała też jej siostra i siostrzenica z rodziną. To ona jest właścicielką psa.
- Ta kobieta ma syna, który chodzi do tej samej szkoły, co moja Oliwia. Pytał, czy córka może ze mną przychodzić, żeby dzieci mogły się bawić - relacjonuje.
Tamtego dnia przyszła o Oliwką.
- Pies był zamknięty na górze, córka poszła bawić się z dziećmi właścicieli. Oni wchodzili do basenu, ale córka nie mogła. Była przeziębiona - opowiada.
Katarzyna mówi, że zajęła się pracą. Po pewnym czasie do domu weszła córka.
- Powiedziała, że musiała się schować, bo pies miał być wypuszczony na podwórko - tłumaczy.
Sama - jak twierdzi - nie wiedziała jednak, gdzie jest zwierzę.
- W pewnym momencie złapałam śmieci, z którymi chciałam iść do kubła stojącego na podwórku. Kiedy uchyliłam drzwi, do środka wbiegł pies. Od razu pobiegł w kierunku kuchni. Oliwia krzyknęła - opowiada.
Relacjonuje, że zwierzę nawet nie przewróciło ośmiolatki
- Wyskoczył na wysokość jej głowy. To trwało sekundę. Córka stanęła bez ruchu. Patrzyła z przerażeniem, a z twarzy tryskała krew - relacjonuje.
Katarzyna pamięta, że wołała właścicielkę psa.
- Nie wiem, ile to trwało. Pies został odciągnięty, ktoś zadzwonił na pogotowie - relacjonuje pani Katarzyna.
- Wtedy bałam się, że zęby uszkodziły nerwy albo przecięły tętnice i córce stanie się coś bardzo złego. Nawet nie płakałam, po prostu byłam przerażona i czekałam na to, co będzie - wspomina.
Twierdzi, że dopiero następnego dnia wszystko sobie przemyślała.
- Przychodziłam tam do pracy. Sami prosili, żebym brała córkę. Zależało mi na tej pracy, dlatego chciałam, żeby było miło. A narażono jej życie na niebezpieczeństwo. Nie umiem im tego wybaczyć - kończy.
Wersja właścicielki
Przebieg zdarzenia zupełnie inaczej wspomina B. (zgodziła się na prezentację wizerunku, ale nie chce, żeby podawać jej dane).
- Ta pani regularnie przychodziła do pracy z dzieckiem, chociaż prosiliśmy, aby tego nie robiła. Opieka nad starszą, schorowaną osobą to nie jest coś, co nadaje się do pokazywania dziecku - tłumaczy.
Przyznaje, że Oliwka i jej syn faktycznie chodzą do tej samej szkoły.
- Mówienie jednak o tym, że prosiliśmy, żeby przychodziła z dziećmi jest niepoważne. Przecież po to ta pani opiekowała się ciocią, żebyśmy mogli przez chwilę odpocząć. A zamiast tego musieliśmy opiekować się jej dziećmi - tłumaczy.
Tamtego dnia zauważyła Oliwkę siedzącą przy basenie ogrodowym, w którym kąpały się jej dzieci.
- Poprosiłam ją, żeby weszła do domu, bo pies musi się załatwić. Dziewczynka posłuchała, odprowadziłam ją do środka. Ona zmieniła buty i poszła do kuchni, gdzie była jej mama. Ja wypuściłam psa - mówi.
Pamięta, że zdążyła wejść na górę, kiedy usłyszała głos pani Katarzyny.
- Wołała psa. Chciała, żeby córka się z nim zapoznała. Zrobiła to, chociaż wiedziała, że to niebezpieczne - relacjonuje rozmówczyni tvn24.pl.
Po kilku sekundach słychać było krzyki.
- Nie wiem, dlaczego pies zaatakował. Nigdy nie był agresywny. Sami mamy trójkę dzieci. Nie trzymalibyśmy zwierzęcia, które byłoby niebezpieczne - tłumaczy.
B. relacjonuje, że szybko zbiegła na dół. Zapytała, dlaczego Katarzyna wpuściła psa.
- Ona płakała i mówiła, że to jej wina. I że przeprasza, bo nie pomyślała, jak to się może skończyć.
Do późnych godzin wieczornych tłumaczyła policjantom, jak doszło do zdarzenia.
- Cały czas byłam w kontakcie z tamtą rodziną. Była świadoma głupoty, jaką zrobiła. Dopiero następnego dnia zmieniła front. Stwierdziła, że zrzuci na nas całą odpowiedzialność - opowiada.
Tłumaczy, że matka Oliwki kłamie, mówiąc o tym, że chciała wynieść śmieci.
- Do tragedii doszło niedługo po tym, jak przyszła do nas do domu. Nie miała niczego, co trzeba by było wynieść. Zdążyła tylko wstawić serek do wody, żeby go trochę ogrzać - opowiada.
Śledztwo
Prokuratura wszczęła śledztwo, które ma wyjaśnić, kto mówi prawdę.
- Nie ulega wątpliwości, że doszło do bardzo poważnych obrażeń u dziecka. Trzeba odtworzyć okoliczności, w jakich to się wydarzyło - mówi Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Działania są prowadzone pod kątem narażenia zdrowia lub życia dziecka.
- Na tym etapie nie chcemy przesądzać, kto może usłyszeć zarzuty - zaznacza Kopania.
Śledczy chcą powołać kynologa, który ma wypowiedzieć się na temat poziomu agresji u zwierzęcia.
- Zbadamy też mechanizm powstania obrażeń - informuje Kopania.
Mecenas Maria Wentlandt–Walkiewicz reprezentuje interesy Katarzyny i jej córki. Twierdzi, że podjęła się reprezentowania matki, bo w całej tej historii jest ofiarą.
- Niezależnie od okoliczności pełna odpowiedzialność spada na właścicieli. Byli świadomi, że na terenie posesji są osoby obce. To na opiekunach psa spoczywa odpowiedzialność za to, żeby nie doszło do nieszczęścia – tłumaczy.
Autor: bż/kv/kwoj / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź