Po wypadku, w którym zginęły dwie osoby, sam wyszedł z auta i rozpoczął marsz wzdłuż drogi. Ranny policjant z wieluńskiej komendy pokonał 20 kilometrów, zanim został znaleziony przez przypadkowych przechodniów. Przełożeni chcieli go wyrzucić ze służby. Prokuratura jednak stwierdziła, że funkcjonariusz nie ma niczego na sumieniu, a za jego dziwne zachowanie po wypadku mogą odpowiadać obrażenia głowy. Ta decyzja nie podoba się rodzinie ofiar wypadku.
O tragedii, do której doszło w 1 września 2019 roku w miejscowości Kamionka pod Wieluniem, informowaliśmy na tvn24.pl wielokrotnie. Ciemne audi, w którym podróżował 40-letni funkcjonariusz prewencji z Wielunia, jechało drogą z pierwszeństwem przejazdu.
Z prokuratorskich ustaleń wynika, że z podporządkowanej drogi wyjechał mu zielony matiz, w którym jechał 55-letni mężczyzna i jego 79-letnia matka. Oboje zginęli.
Po wyjściu z rozbitego auta policjant odszedł z miejsca zdarzenia - szedł na południe, w kierunku domu. Przeszedł 20 kilometrów wzdłuż drogi i upadł; przypadkowi przechodnie znaleźli go późnym wieczorem - blisko 10 godzin po wypadku.
Miał obrażenia głowy i klatki piersiowej. Badanie wykazało, że jest trzeźwy.
Kwestia wypadku
Prokuratorzy przez kilka miesięcy sprawdzali, co się stało w Kamionce. Chcieli dowiedzieć się, kto doprowadził do tragedii i dlaczego policjant oddalił się z miejsca zdarzenia bez udzielenia pierwszej pomocy.
Teraz, po zebraniu całego materiału dowodowego, zdecydowali się umorzyć sprawę bez przedstawiania komukolwiek zarzutów. Dlaczego?
Po pierwsze dlatego, że do zderzenia doszło - jak wynika z opinii przekazanej prokuraturze przez biegłych - z winy 55-letniego kierowcy matiza.
- Główną przyczyną było nieustąpienie pierwszeństwa przejazdu poruszającemu się drogą główną samochodowi marki Audi, pomimo że zobowiązywał do tego znak B-20 "stop" umieszczony przed skrzyżowaniem - informuje tvn24.pl prokurator Jolanta Szkilnik z sieradzkiej prokuratury okręgowej.
Dodaje przy tym, że 40-latkowi nie udowodniono naruszenia zasad ruchu drogowego.
Kwestia zniknięcia
Dlaczego jednak policjant oddalił się z miejsca zdarzenia? Według prokuratorskich ustaleń - z powodu poważnych obrażeń głowy.
- Stan zdrowia mężczyzny oceniał powołany przez prokuraturę biegły. Stwierdził on, że obrażenia głowy, których kierowca audi doznał w czasie wypadku, mogły doprowadzić do utraty pamięci. Obejmować ona może moment zdarzenia oraz to, co działo się bezpośrednio przed nim - informuje prokurator Jolanta Szkilnik.
Dlatego też śledczy informują, że nie ma podstaw do zarzucenia 40-latkowi przestępstwa polegającego na nieudzieleniu pomocy.
- Wobec niewyczerpania znamion czynu zabronionego postępowanie zostało umorzone - informuje Szkilnik.
Sprzeciw
Od decyzji prokuratury o zakończeniu śledztwa bez stawiania zarzutów i bez kierowania jej do sądu odwołali się członkowie rodziny zmarłego w wypadku pana Henryka i jego matki. Sąd w Wieluniu nad ich zażaleniem ma pochylić się na początku czerwca.
Na decyzje sędziego czeka z uwagą policja. Przełożeni 40-letniego funkcjonariusza niedługo po wypadku mieli bardzo poważne wątpliwości co do tego, czy jego zachowanie można było jakoś wytłumaczyć. W październiku ubiegłego roku komendant powiatowy policji w Wieluniu złożył wniosek o wszczęcie postępowania administracyjnego w sprawie zwolnienia 40-latka ze służby.
- Wniosek został przekazany do komendanta wojewódzkiego policji w Łodzi. Postępowanie jest w toku - potwierdza młodsza inspektor Joanna Kącka z łódzkiej policji.
Dodaje, że podstawą do wszczęcia postępowania była ustawa o policji z dnia 6 kwietnia 1990 roku. A konkretnie przepis mówiący o tym, że funkcjonariusza można zwolnić, jeżeli "wymaga tego ważny interes służby". Nie wyjaśnia jednak, na czym ten ważny interes miałby polegać.
Równolegle względem 40-letniego policjanta trwa też inne, wewnętrzne postępowanie - dyscyplinarne. - Zostało wszczęte z uwagi na podejrzenie naruszenia zasad etyki zawodowej - mówi młodszy inspektor Joanna Kącka.
Dodaje, że postępowanie dyscyplinarne zostało zawieszone do czasu prawomocnego zakończenia działań śledczych. - Ustalenia prokuratorskie będą w tej sprawie kluczowe - podkreśla Joanna Kącka.
Informuje, że policjant dotąd nie wrócił do służby i jest obecnie na zwolnieniu lekarskim. W tym miesiącu - jak przekazała młodszy inspektor Kącka - złożył wniosek o przejście na policyjną emeryturę.
Na oczach całej wsi
Do tragedii doszło 1 września około godziny 11, kiedy mieszkańcy wracali do domów po mszy świętej w pobliskiej kaplicy.
55-letni Henryk miał do domu dokładnie 800 metrów, ale przyjechał samochodem, bo był ze schorowaną 79-letnią matką. Oboje wsiedli do zielonego matiza. Zginęli kilkadziesiąt sekund później, na skrzyżowaniu z drogą krajową nr 43.
- My przez to skrzyżowanie przejechaliśmy kilkanaście sekund wcześniej. Zaparkowałem na podwórku i wysiadłem z auta. Usłyszałem potężny huk - mówi Henryk Rosiak, mieszkający na rogu "krajówki" i ulicy, przy której stoją domy. Po chwili był drugi huk. Przez drewniane ogrodzenie domu przebiło się ciemne audi.
- Zatrzymało się może dwa i pół metra ode mnie. Za kierownicą siedział mężczyzna, który szybko wysiadł z auta - opowiada rozmówca tvn24.pl. To był - jak się później okazało - 40-letni dziś funkcjonariusz prewencji z komendy policji w Wieluniu.
- Miał zakrwawioną twarz, ale powtarzał, że nic mu nie jest. Ja mu na to, żeby usiadł, bo może mieć obrażenia wewnętrzne. Był wyraźnie pobudzony, ale nie czułem od niego alkoholu - opowiada Henryk Rosiak, który pobiegł do domu po telefon. Jak wyszedł, rannego mężczyzny już nie było. Wszyscy miejscowi skupili się na zielonym matizie, z którego wyciągnięto nieżyjącego już mężczyznę. W aucie zakleszczona była kobieta, która zmarła w drodze do szpitala.
"Nie to, że bełkotał. Po prostu nie miało to sensu"
Co działo się z policjantem? Mijały go kolejne osoby, które biegły nieść pomoc. - Moja wnuczka go widziała. Coś do niej mówił o wypadku, ale ona nic nie zrozumiała. Nie to, że bełkotał. Po prostu nie miało to sensu - opowiadała nam jedna z mieszkanek Kamionki.
Potem - jak mówi nasza rozmówczyni - skupiła się na innych poszkodowanych. Policjant odszedł - nie niepokojony przez nikogo. Ruszył wzdłuż drogi na południe. A od strony Wielunia - na północ od Kamionki - jechały radiowozy, karetki i wozy strażackie. Policjant przeszedł 20 kilometrów i upadł.
Został odnaleziony blisko 10 godzin po wypadku.
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Policja w Wieluniu