Lato przechodzi w jesień, a Taco Hemingway odpala nocną audycję, "będącą lekiem na wielkomiejską bezsenność", w której rozmawia z samym sobą. Radiowa koncepcja, towarzysząca nam przy odsłuchu płyty, to zbędny dodatek do bardzo udanego albumu. Wracający po trzyletniej przerwie raper zadziwia tu techniką i imponuje pomysłowością. Chętnie sięga do hiphopowych korzeni, jednocześnie spoglądając na przewałkowane tematy z nowej perspektywy.
Między rokiem 2015 a 2020 było to coś znacznie pewniejszego niż słoneczne dni nad Bałtykiem - kiedy przychodziło lato, wyjść musiała nowa płyta Taco Hemingwaya. Trzy lata temu warszawski raper wypuścił nawet dwa albumy. Co prawda "Jarmark" i "Europa" stanowiły spójną całość, jednak miały status dwóch odrębnych krążków. Taki rozmach mógł dziwić, bo wcześniej Taco między wierszami zapowiadał dłuższą przerwę, a nie rekordową dawkę nowości. Obie płyty z lata 2020 roku spotkały się z niezbyt pochlebnymi recenzjami, więc muzyk uznał, że to właściwy moment na wciśnięcie pauzy.
Nie spodziewaliśmy się jednak, że przerwa potrwa aż tyle. Przez ostatnie trzy lata Filip Szcześniak (prawdziwe imię i nazwisko artysty - red.) ograniczał się do - raczej nielicznych - występów gościnnych, w tym udziału w głośnym międzypokoleniowym projekcie club2020. W ubiegły piątek 24 września w końcu ukazał się jego nowy album "1-800-OŚWIECENIE".
ZOBACZ TEŻ: "Wiem, jaką moc ma wasz głos. Wykorzystajcie go w wyborach". Fani Taylor Swift ruszyli do rejestracji
"1-800-OŚWIECENIE" - recenzja
Płytę już pod koniec sierpnia zapowiadały dwa single: melodyjnie-miałkie "Gelato" i dynamiczne, rapowe "Makarena Freestyle". Ten pierwszy - inspirowany włoskimi klimatami letniak - fani szybko uznali za utwór monotonny brzmieniowo i krążący wokół tematów już dawno wyciśniętych przez Filipa do ostatniej kropli. Drugi, będący demonstracją wyrabiającej się z płyty na płytę nawijki, brzmi po prostu lepiej, w czym niemała zasługa trapowo-gitarowego podkładu wysmażonego przez Rumaka, autora większości bitów na płycie.
To właśnie postęp techniczny, jaki zrobił Taco podczas swojej trzyletniej przerwy, jest tym, co już po pierwszym odsłuchu albumu szczególnie zwraca uwagę. Kiedy Filip kilka lat temu brał szturmem polski przemysł muzyczny, nieliczni krytycy zarzucali mu monotonne, jednostajne flow, niepozwalające im na nadanie mu tytułu najlepszego polskiego rapera. Słów z prędkością Eminema Taco nadal nie wyrzuca, ale to, jak bawi się tempem czy zmianą brzmienia, może imponować. Dopracowanie rapowego "skilla" jest częścią chętnie manifestowanego przez niego powrotu do hiphopowych korzeni, którym hołd składa w kawałku "1000 Dni Freestyle".
Nowy materiał Taco wymyka się oskarżeniu często kierowanemu w stronę raperów: że wszystkie ich kawałki są tak naprawdę o tym samym, czyli o wszystkim i o niczym jednocześnie. Że twórczość znacznej części polskiej (i nie tylko) sceny sprowadzić można do żyjącego już własnym życiem wersu autorstwa Kizo: "kiedyś nie miałem, a teraz mam". Od czasu do czasu ubranego w formę piosenki o miłości czy parodii.
U Szcześniaka na monotonię narzekać nie możemy. Najbardziej jaskrawy przykład tematycznego unikatu to "Nametag" z gościnną zwrotką Okiego. Raperzy w żartobliwy sposób opowiadają w nim o trudności, jaką sprawia im zapamiętywanie imion nowych znajomych. "Marek, Mati, Maciek, Marcin czy Kazimierz? Podawałem grabę Marii, Mai, Marcie czy Martynie" - zastanawia się Taco w refrenie. Sprzedaje też przydatny patent na wybrnięcie z takich niezręcznych sytuacji: "Kiedy mówi, że jest Karol, wtedy w bani kleję wizję, jak Linetty i Strasburger w Familiadzie grają z Frizem".
Cały kawałek interpretować można szerzej - jako manifest zmęczenia pojawiającymi się na każdym kroku nowymi znajomościami i trudności z nawiązywaniem kolejnych. Czyli problemu, o którym często mówią ludzie sławni. Sam Taco apeluje jednak, by nie winić o to sławy, bo "ma tak od dziecka".
W "Może to coś zmieni?" 33-latek zwraca uwagę, jak wiele imion ma dziś nałóg. To nie tylko szlugi, wóda i ruleta, ale również pozornie niewinna bukmacherka, a nawet obsesyjne przerzucanie ton żelaza na siłowni. "A ty, w czym szukasz szczęścia? W zmrożonych wódkach, w skrętach? Czy w zdrowych tłuszczach, w węglach? Nie jesteś sobą bez szluga w zębach?" - pyta raper. Aha, tytuł nieprzypadkowo przywodzi na myśl hit Edyty Bartosiewicz sprzed lat. Sampel z jej "Jenny" wielokrotnie przewija się w kawałku Taco. Z kolei w innym utworze, "Cichosza", Filip bezpośrednio nawiązuje do klasyka Grzegorza Turnaua o tym samym tytule.
"Całe lata", gdzie pojawia się stały kompan stołecznego hiphopowca - Dawid Podsiadło, to akurat dość przewidywalny anty-letniak. Przepełnione małolacką melancholią wspomnienia obu muzyków z czasów nastoletnich oplatają w nim dołującą myśl przewodnią: z każdą kolejną wiosną na karku, lato sprawia wrażenie coraz krótszego. Banał, ale opowiedziany bez zbędnego nadęcia. No i wyjaśniający po części, dlaczego nowy album warszawskiego Hemingwaya otrzymaliśmy nie w lipcu, co było już małą tradycją, a u progu jesieni.
Nowy obraz wielkomiejskiej elity
Taco po raz kolejny udowadnia, że tytuł czołowego kronikarza pokoleniowego wśród raperów otrzymał w pełni zasłużenie. Raz po raz rzuca celnymi obserwacjami, ubierając je w sprawne wersy. W "Mixie Sałat" (na feacie Daria Zawiałow) będącym aktualizacją "Białkoholików" z początków jego dyskografii, wyśmiewa narzucane sobie na pokaz ograniczenia. Ludzi, którzy kupują tytułową sałatkę tylko po to, aby za chwilę wylądowała w koszu. Tych, co "rzucają szlugi w poniedziałek, żeby w środę iść po nie do kiosku".
Po trzyletniej przerwie Taco wrócił ze zmienioną perspektywą pokoleniową. Niby już wcześniej obserwował licealistki z pewnego dystansu, samemu wspominający swoje czasy szkolne jako odległe, ale nigdy nie odcinał się od obecnej młodzieży tak grubą kreską jak w "Niedzieli" (gościem schafter). Tutaj nie ukrywa już, że staje się powoli panem w wieku średnim. Wspomina czasy, w których "ustawiał się z dilerem na Gadu-Gadu", zauważa, że "ciuchy jego młodości znów są modne".
Zmieniła się też opisywana przez Taco klasa średnia-wyższa z dużych ośrodków miejskich. Jako cel ciętych uwag raper upatrzył sobie ją dawno temu, właściwie na samym początku kariery, nie ukrywając jednocześnie, że często przyłapuje samego siebie na byciu jej przedstawicielem. W "Pakiecie Platinium" wyśmiewaniu konsumpcyjnej obsesji tego środowiska poświęca więcej miejsca niż kiedykolwiek wcześniej. Wznosi też jego zachcianki na wyższy finansowo poziom: lekko ocierające się o strefę premium zakupy w Almie zastąpił prawdziwy high life, steki wagyu za pół tysiąca i mahoniowe trumny.
I tu powstaje pytanie: to wilanowskie elity zaczęły wyznaczać sobie nowe standardy luksusu czy Taco, po tym, jak "zrobił sześć zer", inaczej widzi skrajne odcienie próżności? A może po prostu tym razem postanowił uderzyć w inne szczeble finansowej drabiny i stąd ta różnica?
"Radiowa" płyta Taco Hemingwaya
Jeśli do czegoś przyczepić się można w miarę otwarcie, bez używania słów typu "chyba", "może", "ewentualnie", to do radiowej koncepcji płyty. Album podany został w formule nocnej audycji radiowej, podczas której Taco-słuchacz rozmawia z Taco-prowadzącym (ze zmodulowanym, pogrubionym głosem rasowego prezentera), tworząc nostalgiczne dialogi, będące wstępem do kolejnych utworów. Wnoszą one niewiele, bez nich całość byłaby równie spójna i zrozumiała, za to bardziej płynna.
"Gadane" wstawki w polskim rapie to w ogóle temat na osobną dyskusję. W dziewięciu na dziesięć przypadków trudno oprzeć się wrażeniu, że ich jedyną funkcją jest utrudnianie odsłuchu w opcji "odtwarzaj losowo". Wybijał się na tym tle anegdotyczny hosting Dwóch Sławów na "Ezoteryce" Quebonafide i… chyba tyle.
A co do samej koncepcji radiowej - ta też Ameryki nie odkrywa. Żeby nie grzebać z dala od mainstreamu, na tym patencie jechał choćby The Weeknd w swoim ubiegłorocznym "Dawn FM". Inna sprawa, że dzięki radiowym przerywnikom Taco ucieka od zarzutu o brak - uwaga, ulubione słowo recenzentów, odpowiednik "merytorycznego" u dziennikarzy sportowych - konceptualności. "1-800-OŚWIECENIE" konceptualne jest bez dwóch zdań. Ale koncept ten sprawdza się zdecydowanie gorzej niż na przykład hotelowy storytelling z "Marmuru".
Naprawdę trudnym zadaniem jest sklasyfikowanie tego albumu w swoim osobistym rankingu najlepszych płyt 33-latka. Poprzednie krążki miały sporo punktów wspólnych, pod wieloma względami były porównywalne, a więc - jakkolwiek dziwnie zabrzmi to w przypadku jednego artysty - konkurencyjne. "1-800-OŚWIECENIE" to płyta, której nie powinno się zamykać w kategoriach "lepsza", "gorsza".
Słuchacze narzekali od jakiegoś czasu, że Taco wyczerpał tematy i popadł w muzyczną rutynę. Chcieli czegoś nowego - no to coś nowego dostali. Teraz kręcić nosem po prostu nie wypada.
Źródło: tvn24.pl