Miało być rockowo, ambitnie i lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Tymczasem Post Malone zaserwował nam kolejny zestaw przyjemnych i nijakich piosenek, w których gitarowe brzmienie jest zaledwie ozdobą. "Austin" potwierdza, niestety, że wszechstronnie utalentowany wokalista na dobre popadł w popowy marazm. Choć i tak wyszło znacznie lepiej niż rok wcześniej.
Wydane w 2022 roku "Twelve Carat Toothache" jest zdecydowanie najgorszą płytą w dorobku Teksańczyka. To żadne kontrowersyjne stwierdzenie. O ile poprzedni krążek, "Hollywood's Bleeding" sprzed czterech lat, wywołał mieszane reakcje, o tyle odbiór zeszłorocznego albumu był jednoznaczny. Miażdżyli go recenzenci, nosem kręcili fani. "Posty" zapowiadał rehabilitację na kolejnej płycie, zawierającej w tytule jego prawdziwe imię "Austin" (Austin Richard Post - red.). - To jedna z najbardziej wymagających, a jednocześnie najbardziej satysfakcjonujących rzeczy, jakie stworzyłem - zapowiadał dwa miesiące temu sam artysta, podkreślając, że we wszystkich utworach będzie słychać jego gitarę.
A jak wyszło? Średnio, na trójkę z plusem. No, może cztery minus.
"Don't Understand" i "Laugh It Off" mocnymi punktami
Zaczyna się całkiem obiecująco. Otwierające płytę "Don't Understand" to jeden z najlepszych popisów wokalnych Malone'a na przestrzeni całej jego dyskografii. Do utrzymanego w balladowym stylu gitarowego podkładu też trudno się przyczepić. "Something Real" odbija już w stronę znanego z poprzednich płyt "Posty'ego" przewidywalnego popu, ale energiczny, nieco gospelowy refren trzeba zaliczyć do jasnych punktów albumu. A na pewno takich, o których nie zapomnimy pięć minut po jej przesłuchaniu.
Tego nie można niestety powiedzieć o kilku następnych utworach. Wypuszczone jeszcze przed premierą krążka "Chemical" i "Mourning" to kawałki do bólu nijakie. Pal już sześć ich popowość, przecież "Posty" wiele razy dawał nam pop naprawdę wysokiej jakości, wpadający w ucho, balansujący między gatunkami, w efekcie zapętlany przez radia i podbijający festiwale. Tutaj jest tempo, ale brakuje charyzmy, czegoś ekstra. To samo tyczy się paru kolejnych piosenek. "Novacandy", "Speedometer", "Socialite" czy "Too Cool To Die" zlewają się w jedną całość i aż wołają o przewinięcie.
Skrojone pod barowe sesje gitarowe "Hold My Breath" na tym tle wypada naprawdę nieźle, ale jako reprezentująca "Austin" ballada przegrywa w pojedynku ze swoimi odpowiednikami z wcześniejszych płyt. Choćby z "Feeling Whitney" z pierwszego albumu i "Stay" z drugiego.
Post Malone - hity
Mainstreamowych hitów na miarę "Better Now" czy "Rockstar" tym razem Post Malone raczej nie dostarczył, największy potencjał radiowy czuć chyba w "Enough is Enough". Magazyn "Rolling Stone" doszukuje się w tej piosence stylu zespołu Toto, tego od ponadczasowego "Africa", ale zestawienie to, choć nie całkowicie bezpodstawne, jest trochę na wyrost. Celniejszą obserwację rzucił użytkownik Twittera, który w zamykającym płytę "Laught It Off" odnalazł inspirację twórczością Oasis. To po prostu udany utwór.
Zresztą cała końcówka tracklisty - odświeżające "Texas Tea" czy melancholijne "Green Thumb" - wyciąga album z mielizny, na której ten osiada w swojej środkowej części. Nie tak wysoko, by można z czystym sumieniem nazwać go udanym, czy bez dwóch zdań spełniającym oczekiwania. Ale na tyle, że mieszanie go z błotem byłoby zwyczajnie niesprawiedliwe.
"Austin", Post Malone - album przyzwoity
No właśnie, bo tak narzekam i narzekam, a przecież "Austin" to krążek co najmniej przyzwoity - wspomniana czwórka minus nie jest w końcu złą oceną. "Posty" po raz kolejny potwierdza, że jest jednym z najbardziej utalentowanych wokalistów swojego pokolenia. Ba, jeśli chodzi o samą formę wokalną, na nowej płycie ociera się o życiówkę. Lekkie rozczarowanie po odsłuchu "Austina" bierze się stąd, że miał to być album zupełnie inny niż poprzednie. I fakt, inspiracje muzyką pokolenia jego rodziców są wyczuwalne, ale czytając szumne zapowiedzi, można było liczyć na jeszcze więcej. Zwłaszcza że Post Malone nigdy nie ukrywał swojej fascynacji Nirvaną, Bobem Dylanem czy Ozzym Osbourne'em, którego zaprosił nawet na jedną ze swoich płyt.
A skoro "Posty" nie poszedł na całość z dominacją gitary i wokalem w stylu "Don't Understand", mógł wprowadzić przełamanie w postaci ze dwóch kawałków rapowych. Klasycznym raperem 28-latek nigdy nie był ani być nie próbował, ale zawsze trzymał się blisko tego gatunku. Teraz odpuścił go sobie całkowicie. Szkoda.
Siłą poprzednich płyt "Posty'ego" bywali też goście, których teraz zabrakło. Było to oczywiście zamierzone. "Austin" od początku reklamowano jako najbardziej intymną z płyt 28-latka. Zrezygnowano więc z featów, żeby całą przestrzeń zostawić głównemu bohaterowi.
Na lato, nie na lata
Tekstowo Post Malone idzie ścieżką, na którą wkroczył już na swojej drugiej płycie. Śpiewa o udręce, jaką przynosi sława, mającej wiele twarzy tęsknocie i samotności pośród tłumów. "I don't understand why you like me so much/'Cause I don't like myself" (pol. Nie rozumiem, czemu tak mnie lubisz/Bo ja nie lubię samego siebie) - przyznaje wprost. Jest gotowy na poświęcenia i wyrzeczenia ("I'd do anything to be cool to you" - pol. Zrobiłbym cokolwiek, żebyś uznała mnie za fajnego), rozpaczliwie woła o pomoc ("Give me somethin', somethin' real (…)/Give me something I can feel" - pol. Daj mi coś prawdziwego, daj mi coś, co mogę poczuć). W tle przewijają się używki, zwłaszcza morze alkoholu. W "Mourning" znajdujemy wersy o trzydziestu drinkach wypitych na jednej imprezie i niechęci do trzeźwienia.
Może faktycznie emocjonalne to i szczere, ale przede wszystkim, tak jak ogólny obraz wielu piosenek, okropnie przebrzmiałe. Takie teksty słyszeliśmy już setki razy, również u samego Posta. O to jednak nie ma co się przesadnie czepiać. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kogo ulubiony gwiazdor nie wskakuje czasem na takie fale. Zresztą ból i tęsknota współgrają z gitarą lepiej niż hedonistyczna trapowa przewózka.
Zakończyć można oklepanym już sloganem: "Austin" to płyta co najwyżej na lato, a nie na lata. Choć, prawdę mówiąc, miana letniaka na miarę choćby ubiegłorocznego Harry'ego Stylesa też jej nie wróżę.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Ben Houdijk/Shutterstock