"Mickey 17" to pierwsza od "Parasite" fabuła wyreżyserowana przez Bonga Joon Ho. Na takie filmy warto cierpliwie czekać, bo "Mickey 17" to kolejny kinowy popis Koreańczyka. Reżyser tworzy absurdalną wręcz satyrę na rzeczywistość, która nie oszczędza nam absurdów. I jak nigdy wcześniej upomina się o szacunek wobec każdej żywej istoty. "Mickey 17" to również dowód na to, że takiego Roberta Pattinsona jak w tym filmie, nigdy dość, nawet jeśli pojawia się w 18 wcieleniach. O filmie, który do kin polskich trafił w piątek, pisze Tomasz-Marcin Wrona w ramach cyklu "Wybór Wrony".
Po historycznym, światowym sukcesie "Parasite", oczekiwania wobec kolejnego filmu Bonga Joon Ho były naprawdę ogromne. Szczególnie że "Parasite" z 2019 roku to nie jedyny film w dotychczasowym dorobku Bonga, który zaliczany jest do światowej klasyki. "Zagadki zbrodni" (2003), "Matka" (2006), "Snowpiercer: Arka przyszłości" (2013) czy "Okja" (2017) spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem przez krytykę i kinową publiczność. "Parasite" stał się fenomenem kulturowym, kasowym hitem i wpisał się w oscarową historię, jako pierwsza nieanglojęzyczna produkcja, nagrodzona w kategorii najlepszy film w 2020 roku.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: "EFEKT 'PARASITE'. TAK SIĘ TWORZY POLITYKĘ KULTURALNĄ" >>>
Po prawie sześciu latach od światowej premiery "Parasite" w ramach Konkursu Głównego Festiwalu Filmowego w Cannes - gdzie jednogłośnie przyznano filmowi Złotą Palmę - Bong wrócił z nową fabułą "Mickey 17". I kolejny raz filmowiec "odpiął wrotki", przypominając, że jak mało kto potrafi mieszać sci-fi, horror i komedię oraz precyzyjnie bawić się najróżniejszymi gatunkami i stylistykami filmowymi. A wszystko po to, żeby zafundować kolejną w swoim dorobku satyrę społeczno-polityczną/tragifarsę na dehumanizujące realia.
W najnowszej produkcji Planu B (firmy producenckiej, założonej między innymi przez Brada Pitta) i Warner Bros. (wytwórni należącej do Warner Bros. Discovery, właściciela między innymi tvn24.pl) Bong przygląda się nowej odsłonie powszechnego klasizmu, przypomina o tragicznych skutkach dyktatorskich zapędów bezdusznych polityków oraz zastanawia się nad istotą natury ludzkiej.
"Jak to jest, gdy umierasz?"
"Mickey 17" to filmowa adaptacji powieści "Mickey7" autorstwa Edwarda Ashtona z 2022 roku. W dziewiątej fabule południowokoreańskiego reżysera, Robert Pattinson w tytułowej roli (i nie tylko) wzbija się na aktorskie wyżyny i jest siłą napędową tego widowiska. Przy okazji przekonuje, że nawet jeśli na ekranie pojawia się w 18 wcieleniach, to takiego Roberta Pattinsona nigdy dość.
Jest rok 2054. Mickey (Pattinson) wspólnie z przyjacielem Timo (świetny Steven Yeun) dołączają do misji kosmicznej, której celem jest kolonizacja lodowej planety Niflheim. Za całym przedsięwzięciem stoi narcystyczny, upadły polityk i przywódca sekty Kenneth Marshall (wybitny Mark Ruffalo), którego kontroluje przebiegła żona Ylfa (również fenomenalna Toni Collette).
Mickey tuż przed startem dowiaduje się, że zgłosił się w roli "Wymienialnego" - specjalisty od "brudnej roboty", który nawet po śmierci jest "drukowany" na nowo. Tym samym staje się "podczłowiekiem", wykorzystywanym przez zespół naukowy do doświadczeń medycznych czy świadomie narażanym na śmierć. I niemal przy każdej okazji słyszy pytanie: "jak to jest, gdy umierasz?", które powraca niczym refren tej "piosenki" Bonga.
Ma między innymi znaleźć i dostarczyć na pokład statku Paskudę ("Creeper") - ponadprzeciętnie inteligentną istotę, zamieszkującą Niflheim. Paskudy wyglądem przypominają ogromne larwy, są przyjaźnie nastawione do przybyszów z Ziemi. Zrządzenie losu sprawia, że ku zdumieniu innych 17. wersja Mickeya wraca z wyprawy, a jednocześnie wydrukowano już Mickeya 18.
Marshall - który ucieleśnia cechy najróżniejszych dyktatorów ostatniego stulecia - podejmuje decyzję, że Paskudy należy wytępić, ponieważ są śmiertelnym zagrożeniem dla przyszłości ludzkiej kolonii. Przywódca misji traktuje każdą "wersję" Mickeya jak śmiecia, pozbawionego wymiaru ludzkiego. Dla Marshalla nie liczy się nic poza nim i zrodzonym wokół niego kultem jednostki. Tak najprościej można opisać samą fabułę, aby nie zdradzić zbyt wiele.
Wyjątkowe, dzikie artystycznie doświadczenie kinowe i emocjonalne
"Mickey 17" zapada w pamięć na długo po wyjściu z kina. W trakcie seansu i po nim nasuwa się wiele nawiązań, skojarzeń z innymi filmami. Prawdopodobnie, te filmowe skojarzenia dla każdego będą inne - kwestia interpretacji. Ważne jednak jest to, że Bong pozostał wierny swojej autorskiej wizji i temu, jak rozumie kino.
Naiwnym wydają się oczekiwania, że Koreańczyk zafunduje swojej publiczności coś na miarę "Parasite". Jedna z najwybitniejszych historyczek i krytyczek kina z Uniwersytetu Columbia Annette Insdorff w rozmowie z tvn24.pl w 2018 roku mówiła: - Należy skupić się na tym, co daje ci twórca filmu. Cokolwiek to jest. Na żaden film nie idę z konkretnymi oczekiwaniami.
Insdorff przypomniała, że w latach 70. kinową publiczność przyciągały nowe filmy uznanych reżyserów. - To też stanowi pewne niebezpieczeństwo, bo idąc na nowy obraz danego reżysera, pojawia się myśl: znam już to, co robisz, daj mi więcej. A przecież czasem reżyserzy chcą zrobić po prostu coś innego, chcą się rozwijać - podkreśliła.
Jeżeli już szukać jakichś porównań z innymi dotychczasowymi fabułami Bonga, to jego najnowszy film może sprawiać wrażenie, jako bardzo przemyślane, konsekwentne połączenie tego, co najlepsze w "Snowpiercer: Arka przyszłości" (2013) i w "Okja" (2017). Żeby było jasne: te podobieństwa, czy też poczucie, że Bong sięgnął po sprawdzone schematy z poprzednich filmów, nie ujmują na jakości "Mickey 17", który jest wyjątkowym, dzikim artystycznie doświadczeniem kinowym i emocjonalnym, zrealizowanym z ogromnym rozmachem. Scenografia, zdjęcia, kostiumy, efekty wizualne, montaż, muzyka świetnie ze sobą współgrają, dzięki czemu film od początku do końca trzyma świetne tempo.
Absurdalna satyra na absurdalne czasy
A utrzymanie tego tempa nie było łatwym zadaniem. Struktura "Mickey 17" jest nielinearna, wielowymiarowa, wielowątkowa, może wydawać się chaotyczna, nieuporządkowana. Bong posiada jednak genialny zmysł do opowiadania historii i poskładał te wszystkie elementy niczym najtrudniejsze puzzle świata.
Warto przypomnieć, że plan zdjęciowy zakończył się w grudniu 2022 roku, a wstępna wersja filmu gotowa była w pierwszej połowie 2023 roku. Bong natomiast wspólnie z Yangiem Jinmo (montażystą, z którym Bong współpracował przy "Okji" i "Parasite") przez kolejne miesiące pracowali nad jak najlepszą wersją ostateczną. Pierwotnie premiera filmu planowana była na koniec marca ubiegłego roku, ale dwukrotnie jej data była zmieniana.
Południowokoreański artysta w każdym filmie przygląda się nierównościom społecznym, krytykuje kapitalizm, obnaża różne oblicza ludzi władzy, zastanawia się nad naturą ludzką współczesnego człowieka, upomina się o szacunek i ochronę każdego żywego stworzenia. Podobnie jest i tutaj, jednak w przypadku "Mickey 17" Bong idzie o krok dalej.
Oczywiście, "Mickey 17" jest nieoczywistą, futurystyczną i odrealnioną mieszanką, w której elementy komedii niespodziewanie stają się horrorem, aby za chwilę wciągnąć widownię w kino akcji bądź w wątki miłosne. Jest także niezwykle oryginalną, aktualną i jednocześnie uniwersalną satyrą na współczesną klasę polityczną: niekompetentną, skupioną na sobie i własnych interesach, narcystyczną i pozbawioną skrupułów oraz jakichkolwiek odruchów empatii wobec innych ludzi. Filmowiec robi to w sugestywny, pozbawiony jakichkolwiek subtelności sposób.
Pojawiło się wiele głosów, że "Mickey 17" jest filmem uderzającym w obecnie rządzącą amerykańską administrację, że jest filmem antyamerykańskim. Karykaturalna postać Marshalla, którą fenomenalnie stworzył Ruffalo, może budzić skojarzenia z prezydentem Donaldem Trumpem. Tego typu przekonania niesprawiedliwie redukują to przesłanie, które ma o wiele bardziej uniwersalny wymiar. Pamiętając, że film powstał już w 2023 roku, można zaryzykować opinią, że warstwa dotycząca polityki, okazała się być bardziej proroctwem niż zamierzoną satyrą na amerykańskie władze. Nasuwa się też pytanie: czy naprawdę każdy powstający film lub serial należy interpretować z perspektywy amerykańskich realiów politycznych? Chyba nie.
Sam Bong w jednym z wywiadów podkreślił, że postać Marshalla jest "połączeniem wielu różnych polityków" i inspirowana jest "dyktatorami, których obserwowaliśmy w historii". Reżyser zaznaczył, że na statku kosmicznym Kenneth sprawuje władzę wspólnie ze swoją żoną Ylfą. - Było to dla mnie bardzo ważne. Na myśl nasuwają się małżeństwo (Nicolae i Eleny - red.) Ceaușescu z Rumunii czy małżeństwo (Ferdinanda i Imeldy - red.) Marcosów z Filipin. Zawsze czymś przedziwnym był fakt, że władzę dyktatorską sprawowała para. To sprawia, że są jeszcze bardziej absurdalni i przerażający zarazem. I jest w tym jakaś prawdziwa miłość, którą te postaci łączy - wyjaśnił Bong. Bez trudu w postaci Marshalla można dostrzec cechy charakterystyczne innych historycznych dyktatorów: Benita Mussoliniego, Kim Dzong Una, Nikity Chruszczowa i wielu innych.
Bong warstwę polityczną potraktował w sposób groteskowy, momentami wręcz makabreskowy. Nawet te najbardziej aktualne kwestie - jak na przykład coraz powszechniejsze w różnych zakątkach globu nowe formy faszyzmu czy szowinizmu, pogłębiające się podziały klasowe i ekonomiczne - ukazuje w skrajnie absurdalnej perspektywy. Trudno się dziwić, skoro niemal codziennie klasa polityczna wykazuje się kolejnymi absurdami.
Ostatecznie w tym "szaleństwie" Bonga jest metoda: być może w tym karykaturalnym, absurdalnym obrazie rzeczywistości, publiczność w różnych państwach dostrzeże własne realia. Poza tym Bong nie jest pierwszym filmowcem, który przestrogę dla świata ubrał w taką formę. Koniec końców, "Mickey 17" to kino sci-fi.
Już sam pomysł na ten film wydaje się absurdalny. Dlaczego? Otóż Bong, sięgając po sci-fi, stworzył najbardziej "ludzki film" w swoim dotychczasowym dorobku. Południowokoreański twórca z niezwykłą uważnością stawia pytania o kondycję współczesnego człowieka, o to, co to znaczy być człowiekiem naprawdę. Nie dostarcza prostych odpowiedzi, a raczej wpisuje własną wizję, pewnego rodzaju we wszystkie "wydruki" Mickeya. A jest to bardzo humanistyczna wizja i być może zbyt empatyczna dla gatunku ludzkiego, patrząc na to, do jakiego stanu doprowadził Ziemię i w jaki sposób ludzie traktują się nawzajem. Zarazem zachwycające jest to, jak Bong upomina się o "zwykłego" człowieka, w całej jego okazałości: niezdarnego, popełniającego błędy, dalekiego od serwowanych wizji młodości i perfekcji. Człowieka śmiertelnego, doświadczającego wszystkich możliwych emocji. W końcu Bong przypomina - jakkolwiek to banalnie nie zabrzmi - wszyscy umrzemy, bo w przeciwieństwie do Mickeya umieramy tylko raz. A śmierć jest nieodłączną częścią ludzkiej natury.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: © 2024 Warner Bros. Entertainment Inc. All Rights Reserved