- Za każdym razem, gdy w pokoju pojawiała się kamera, Rodriguez od niej uciekał. Spotykałem się z nim co roku przez cztery lata, żeby nakręcić potrzebny materiał - mówił w rozmowie z tvn24.pl Malik Bendjelloul, szwedzki reżyser, jeszcze zanim zdobył Oscara za pełnometrażowy film dokumentalny "Sugar Man". Przypominamy tę rozmowę poniżej.
Z Malikiem Bendjelloulem spotykamy się podczas jego krótkiej wizyty w Polsce. Reżyser przyleciał prosto z Londynu, gdzie odebrał nagrodę BAFTA za najlepszy film dokumentalny. Od razu z Polski leci do Hiszpanii. - Moje życie bardzo się zmieniło, wszystko, co dzieje się od ogłoszenia oscarowych nominacji, jest po prostu szalone - mówi. Mimo napiętego grafiku jest rozluźniony i uśmiechnięty. O swoim filmie opowiada z ogromnym entuzjazmem.
"Sugar Man" to niezwykła historia Sixto Rodrigueza, który był bardziej sławny niż The Rolling Stones i sprzedawał tysiące płyt, nic o tym nie wiedząc. W latach 70. ubiegłego wieku wydał w Stanach Zjednoczonych dwie płyty. Mimo, że jego muzykę porównywano do twórczości Boba Dylana, albumy przeszły w USA bez echa. Kilka lat później pirackie kopie trafiły do RPA. Z miejsca stały się społecznym manifestem w podzielonym przez apartheid kraju. Niektóre piosenki, jak ballada "Sugar Man", od której wziął swój tytuł film, zostały ocenzurowane, ponieważ ich wymowa była zbyt wolnościowa (tytułowy Sugar Man to sprzedawca narkotyków). To jeszcze przydawało Rodriguezowi popularności i wkrótce jego utwory nucił cały kraj.
Sam Rodriguez jednak pozostawał zagadką - nikt nie wiedział, kim jest ani czy w ogóle żyje. W końcu dwóch ludzi - Steve "Sugar" Segerman i Craig Bartholomew-Strydom postanowiło rozpocząć poszukiwania zaginionej gwiazdy. Okazało się, że Rodriguez mieszka w Detroit, jest skromnym pracownikiem budowy i nic nie wie o swoim sukcesie.
"To była najlepsza historia, jaką usłyszałem w życiu"
- Pomyślałem, że to najlepsza historia, jaką słyszałem w swoim życiu. Była wyjątkowa, tak jakby ktoś ją napisał niczym scenariusz, jakby została wymyślona, bo brzmiała niemal zbyt idealnie - mówi w rozmowie z tvn24.pl reżyser filmu, Malik Bendjelloul.
Jak dodaje, natrafił na nią podczas podróży przez Afrykę. - Jeździłem z plecakiem i szukałem tematów. Przyjechałem do Kapsztadu, gdzie poznałem jedną z późniejszych postaci w filmie - Steve'a "Sugar" Segermana - opowiada. To on opowiedział reżyserowi o poszukiwaniach muzyka. Początkowo Bendjelloul chciał nakręcić kilkuminutowy film dla szwedzkiej telewizji. Szybko okazało się jednak, że to nie wystarczy. - Najpierw miałem pół godziny, potem godzinę, w końcu pełny metraż - mówi. Zdjęcia do filmu rozpoczął w 2006 roku i kręcił go cztery lata. Przyznaje, że nie było łatwo, bo Rodriguez był do filmu sceptycznie nastawiony. - Nie lubi być filmowany. Za każdym razem, gdy w pokoju pojawiała się kamera, działała jak odwrócony magnes: Rodriguez od niej uciekał - przyznaje Malik.
Gdy spotkał się z muzykiem po raz pierwszy, nie nakręcił ani minuty. - Dopiero za trzecim razem zrobiliśmy wywiad. Potem spotykałem się z nim co roku przez cztery lata w Detroit i za każdym razem miałem może 10 minut materiału. Ale w końcu się udało - dodaje.
Nakręcił film telefonem
Problemem okazały się też pieniądze. - Zaczęliśmy filmować kamerą Super 8. Ale potem skończyły się pieniądze, wydałem wszystkie swoje oszczędności, a środki, które miałem dostać od Szwedzkiego Instytutu Filmowego, nigdy do mnie nie trafiły. Byłem więc w niezłym gównie - mówi reżyser.
Wówczas, w akcie desperacji, postanowił skorzystać z aplikacji na iPhone'a. - Zobacz, wygląda jak film - pokazuje Malik, bawiąc się telefonem. - Stwierdziłem, że albo tak, albo wcale. I tak to skończyliśmy - śmieje się. Zaznacza jednak, że do tej pory uważa swój film za niedokończony. Sekwencje nakręcone iPhonem miały zostać zastąpione przez profesjonalnie ujęcia, ale film nieoczekiwanie dla twórców zakwalifikował się na festiwal Sundance. - Wpadliśmy w panikę, dzwoniliśmy do wszystkich zawodowców, którzy dokończyliby projekt w profesjonalny sposób, ale wszyscy byli zajęci - wspomina Malik.
Chciał nawet wycofać film z konkursu. - I następnego dnia dostaliśmy e-mail, że "Sugar Man" będzie otwierał festiwal. Powiedzieliśmy sobie więc: lepiej tam jedźmy, nawet jeśli film nie jest skończony - dodaje.
"Był bardziej sławny niż The Rolling Stones. I nic o tym nie wiedział"
Film zdobył na festiwalu Sundance Nagrodę Publiczności oraz Nagrodę Specjalną Jury i szybko podbił serca widzów na całym świecie. - W tej historii jest wszystko: tajemnica, historia detektywistyczna, nieżyjąca gwiazda, zaginiony album, który był po prostu arcydziełem - mówi Malik. - A potem "zmartwychwstanie" Rodrigueza. On naprawdę zmienił społeczeństwo w RPA nic o tym nie wiedząc. I po 30 latach pracy jako pracownik budowlany w Detroit dowiedział się, że przez wszystkie te lata był w RPA bardziej sławny niż The Rolling Stones - tłumaczy reżyser.
Przyznaje, że specjalnie skonstruował film jak powieść detektywistyczną. Początkowo poznajemy tylko plotki o muzyku: niektórzy mówią, że popełnił samobójstwo, że podpalił się na scenie. Razem z "Sugarem" i Craigiem tropimy go więc, śledząc teksty piosenek i szukając śladów Rodrigueza w sieci.
- Opowiedziałem tę historię w taki sposób, w jaki usłyszałem ją od Stevena Segermana - mówi Malik. - Opowiedział mi, jak poszukiwał Rodrigueza, który był w RPA tak samo sławny i tak samo martwy, jak Jimi Hendrix. Oni po prostu wiedzieli, że nie żyje. Więc zaczęli szukać martwego gościa. Patrzyli na okładkę płyty, szukając, skąd pochodzi, szukali odniesień w tekstach i w końcu go znaleźli. Okazało się, że mieszka w Detroit i nie wie, że jest sławny w Afryce, gdzie od 30 lat każdy kojarzy jego nazwisko - dodaje.
"Chciał być wolny. Sam wybrał swoje życie"
Sixto Rodriguez przez całe swoje życie mieszkał w zrujnowanym domu w Detroit i ledwie wiązał koniec z końcem. - Ale jego rodzina i tak miała bogate życie: zabierał córki na wystawy, do bibliotek, muzeów. Nie mieli wiele, a on przez te wszystkie lata sprzedawał setki tysięcy płyt w RPA. I nigdy nie zobaczył nawet grosza z tych pieniędzy - zaznacza Malik. Według niego, muzyk sam wybrał taki styl życia, bo chciał czuć się wolny. W filmie Sixto przekonuje, że nie żal mu lat spędzonych na ciężkiej pracy i że mimo wszystko był szczęśliwy. - Teraz zarabia, gra koncerty dla 50 tysięcy osób, a wciąż rozdaje pieniądze rodzinie i przyjaciołom. Chyba zrozumiał, że nie potrzebuje żadnych pieniędzy, bo nie ma niczego, co chciałby sobie kupić - uważa Malik.
"Nawet Bob Dylan musiał zmienić nazwisko"
Rodriguez w 1998 roku przyjechał po raz pierwszy do RPA, gdzie zagrał sześć koncertów na wypełnionych do ostatniego miejsca stadionach. Od tamtego czasu bywa w trasie regularnie. Odwiedził m.in. Australię, Szwecję, Holandię, Irlandię i Wielką Brytanię. W USA nadal jest jednak niedoceniany. W filmie pojawia się teza, że zawiniło latynoskie nazwisko. - Nawet Bob Dylan zmienił imię, wcześniej nazywał się Robert Zimmerman - tłumaczy Malik. - W tamtych czasach w Ameryce Meksykanin mógł grać taką muzykę jak mariachi, ale Sixto wolał rock. Zaproponowano mu, by zmienił imię, ale się nie zgodził. Sugerowali, by nazywał się "Rod Riguez" i nawet jego pierwszy singiel został wydany pod takim pseudonimem. Ale on znów powiedział: nie. I prosił: "Jestem Rodriguez. Nie zmuszam was, byście mnie lubili, ale proszę dajcie mi prawo do bycia tym, kim jestem" - opowiada reżyser.
Dokument Bendjelloula odniósł ogromny sukces na całym świecie. Tylko w USA obejrzało go kilka milionów osób. - Nie oczekiwałem takiego sukcesu. Pamiętam, że bardzo byłem zaskoczony, gdy zakwalifikowaliśmy się do Sundance. Pomyślałem: wow, Sundance! - mówi. Teraz ma nominację do Oscara za najlepszy pełnometrażowy dokument i jest faworytem w tej kategorii. Czy czuje się pod presją? - O, tak - podkreśla, ale dodaje, że ma duże wsparcie od rodziny, która bardzo cieszy się z jego sukcesu.
Na rozdaniu Oscarów nie będzie jego bliskich, ale Rodriguez zapewne pojawi się na gali. - Chociaż jest teraz w trasie i przylatuje z RPA zaledwie dwa dni przed ceremonią. Mam nadzieję, że uda mu się dotrzeć na czas - mówi.
"To piękna rzecz, gdy ludzie cię kochają"
Dzięki filmowi "Sugar Man" Rodriguez ma szansę wydać trzeci album. Jego piosenki grane są w radiu, a on sam przygotowuje się do kolejnych koncertów. Według Malika, sukces go nie zmienił, chociaż z pewnością dowartościował. - Jeśli całe życie pracujesz na budowie, to czujesz różnicę, gdy dowiadujesz się, że setki tysięcy ludzi sądzą, że jesteś tak dobry jak Bob Dylan. To z pewnością daje pewne poczucie szczęścia. To piękna rzecz, gdy ludzie cię kochają - kończy Malik. Czy reżyser ma dla widzów filmu dodatkowe przesłanie? - Jest jedna bardzo prosta reguła. Powinieneś traktować drugą osobę tak samo, jak chciałbyś być traktowany. Jeśli pomyślisz właśnie o tym, za każdym razem wyjdziesz na tym dobrze - uważa.
Autor: Joanna Kocik, współpraca: Agnieszka Kowalska//kdj/zp / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl