Edukacja seksualna, nieobecna w polskich szkołach, pojawiła się w teatrze. A to za sprawą Michała Buszewicza, który na podstawie własnego tekstu wyreżyserował spektakl "Edukacja seksualna". - Jemy, śpimy, uprawiamy seks i jest to równorzędne, a każda z tych czynności łączy się z pewnymi wyborami. Naszym wspólnym zadaniem jest to, żeby seks odczarować i sprawić, żeby znowu był czymś normalnym w zbiorowej świadomości - deklaruje Buszewicz w rozmowie z Tomaszem-Marcinem Wroną, tvn24.pl.
Spektakl "Edukacja seksualna" na scenie Teatru Współczesnego w Szczecinie pojawił się pod koniec lutego, jednak warszawska publiczność miała okazję go zobaczyć w ramach 26. Międzynarodowego Festiwalu Teatrów dla Dzieci i Młodzieży KORCZAK DZISIAJ, który rozpoczął się w ubiegłym tygodniu. Spektakl wyreżyserował Michał Buszewicz, który jest również autorem tego tekstu. "Edukacja..." to jednocześnie pierwszy tytuł, jaki zrealizowano na szczecińskiej scenie, której od stycznia 2022 roku dyrektorem artystycznym jest 30-letni Jakub Skrzywanek - jeden z najciekawszych twórców teatralnych młodego pokolenia, który międzynarodowy rozgłos zdobył spektaklem "Mein Kampf".
Prawdopodobnie w teatrze wszystko już było, ale "Edukacja seksualna" Buszewicza stanowi jeden z najoryginalniejszych tegorocznych projektów scenicznych w Polsce. Dostrzegł to między innymi Thomas Irmer, który na łamach "Theater der Zeit" napisał, że "Edukacja seksualna" zrealizowana pod dyrekcją Skrzywanka może być początkiem nowej rewolucji teatralnej w Polsce.
Jest to piekielnie zabawna, ale jednocześnie słodko-gorzka lekcja o nas samych. Zarówno o tych, którzy niepewnie wkraczają w dorosłość, jak i o tych, którzy ten "pierwszy raz" mają za sobą. Reżyser i dramaturg, który nad spektaklem pracował z młodzieżową radą ekspercką (powołaną na potrzeby tej produkcji), odważnie i z ogromnym szacunkiem do widowni zbudował tekst wokół pytań o debiut: ten seksualny i ten sceniczny. Tak jak w teatrze, tak i w seksie odgrywamy różne role, które niejednokrotnie wymagają odwagi. Ta z pozoru prosta analogia otworzyła przestrzeń na podzielenie się emocjami, którymi wypełnione są trzy monologi aktorek w różnym wieku. Różne historie, doświadczenia i emocje związane z cielesnością czy seksem, podane zostały językiem prostym, szalenie uczciwym i przystępnym. Nie ma tu zawstydzania, tabuizowania ani - co chyba najważniejsze - przekraczania czyichkolwiek granic.
Największą siłą spektaklu "Edukacji seksualnej" jest jego komizm. Buszewicz wielokrotnie udowodnił, że ma świadomość, że śmiechem nie wszystko da się załatwić, ale dzięki niemu można o wiele łatwiej trafić do publiczności. Tu komizm ma charakter terapeutyczny, bo wynika z bezradności, niepewności i nieporadności, jakie towarzyszą "pierwszym razom". Tutaj śmiech pozwala to wszystko oswoić. Doskonale rozpisane postaci zagrane zostały w równie zachwycający sposób. Z taką obsadą chciałoby się spotykać przy okazji każdego doświadczenia teatralnego.
Sam tekst spektaklu wymyka się poza powierzchowne ramy uprzedzeń i zabobonów, jakimi otaczana jest w Polsce zobiektywizowana edukacja seksualna. Zamiast protekcjonalnego moralizatorstwa Buszewicz postawił na rzetelną wiedzę naukową, obala cały szereg legend, mitów i demonizujących seks kłamstw. Zamiast pisać o własnych przekonaniach i wyobrażeniach reżyser i dramaturg skonsultował treść spektaklu z Mają Wencierską (konsultacje seksuologiczne) oraz z Agnieszką Różyńską (konsultacje z zakresu intymności i reprezentacji społeczności LGBTQ+). W końcu jest to tekst, który z ogromną czułością udowadnia, że sztuka (nie tylko ta teatralna) może być bezpieczną przestrzenią do szczerych rozmów o seksie, cielesności, wstydzie, pragnieniach i o własnych granicach. A rozmowa o seksie, który jest istotną częścią każdego człowieka, nie musi oburzać, budzić zgorszenia czy bazować na kontrowersjach. Bo jak stwierdza w ostatnim monologu z uśmiechem na twarzy Ewa Sobiech: - Seks jest super. I ja jestem super.
Spektakl "Edukacja seksualna" Michała Buszewicza znalazł się wśród finalistów 14. edycji programu TEATR POLSKA Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego - programu dofinansowywanego przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Tekst "Edukacji..." znalazł się w finałowej piątce Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej 2022.
Z Michałem Buszewiczem podczas 26. Międzynarodowego Festiwalu Teatrów dla Dzieci i Młodzieży KORCZAK DZISIAJ w Warszawie rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: "Edukacja seksualna" jest częścią nowej rewolucji w polskim teatrze?
Michał Buszewicz: Byłoby mi bardzo miło, ale raczej widzę to jako część procesu. Wydaje mi się, że ten spektakl wymyka się dawnym trendom. Nie atakuje, nie krytykuje poprzez reprodukcję. Buduje płaszczyznę porozumienia.
To znaczy?
Punktem wyjścia jest przyznanie się do pewnego rodzaju bezradności. Pogodzenie się ze zjawiskiem wstydu, jaki towarzyszy mówieniu o seksualności, a potem oswojenie go otwiera drogę do mówienia o rzeczach ważnych.
Mam wrażenie, że skończyły się czasy słowa objawionego. Coraz częściej teatr przestaje być amboną, a staje się spotkaniem. To, z czym coraz częściej można się zderzyć w teatrze, to pewien zwrot ku prywatnemu, słabemu wsłuchiwaniu się i większej czułości na wielowymiarowość wypowiedzi oraz na istotną rolę wielu twórców w obrębie spektaklu. W "Edukacji seksualnej" pojawia się duża reprezentacja tematów i osób, których głos staje się ważny, chociaż nie musi być silny.
Pytam o tę rewolucję, ponieważ Thomas Irmer na łamach "Theater der Zeit" zwrócił na nią uwagę i porównał do tej sprzed 20 lat, gdy między innymi Maja Kleczewska, Jan Klata, Grzegorz Jarzyna czy Krzysztof Warlikowski zmieniali oblicze polskiego teatru.
Wówczas pojawiła się nowa estetyka, teatr wyszedł z marazmu wcześniejszych lat terapią wstrząsową, jaką okazał się brutalizm, szybko pojawiły się polskie odpowiedzi na teksty Sarah Kane, Marka Ravenhilla, wybuchła fascynacja Elfriede Jelinek. Myślę, że ten prąd mocno się wytracił. Nie ma we mnie już otwartości na teksty dramatyczne, w których współczucie jest wynikiem procesu znęcania się dramatopisarza nad postaciami. Teraz teatr jest o wiele bardziej świadomy języka, jakim się wypowiada i odpowiedzialny za odbiorców i odbiorczynie.
Ale to, że twoje tytuły są wymieniane w kontekście ważnych zjawisk teatralnych, nie jest nowością. Przy okazji "Autobiografii na wszelki wypadek", którą wyreżyserowałeś w Teatrze Łaźnia Nowa na podstawie własnego tekstu, porównywano twoją sztukę do pisarstwa Sławomira Mrożka czy filmów Marka Koterskiego. Jak czujesz się z takimi porównywaniami?
Wolałbym znaleźć indywidualną ścieżkę. Oczywiście prawem widza/widzki i recenzenta/recenzentki jest skojarzenie z tym, co już zna. Ale mimo znajomości twórczości obu wymienionych nie staram się na nich wzorować.
Przy "Autobiografii…" nie chodziło mi o to, by wymyślać jakiś rewolucyjny język. Chciałem zmierzyć się z niewygodą męskiej biografii. Najłatwiej było mi zajrzeć na własne podwórko, więc sięgnąłem po metodę oddalania się od samego siebie. Tekst przybrał formę autobiografii, opowiadanej ustami trzech sprzątaczy mojego mieszkania po mojej śmierci.
Dałem sobie tyle lat życia, ile miał mój dziadek, więc założyłem, że umrę w 2070 roku. Spektakl mówi o słabości, niewygodzie, porażce, jej akceptacji bądź zaprzeczeniu. Mój znajomy powiedział, że bohater "Autobiografii…" wierci się i wierci, bardzo dużo mówi, żeby tylko uniknąć przyznania się do tego, jak bardzo potrzebuje drugiego człowieka. Coś w tym jest. Również "Edukacja seksualna" jest bardziej o potrzebie obecności drugiego człowieka, spotkaniu z nim niż o seksie jako czymś występnym, mrocznym, afektowym.
Uderzyło mnie to, że "Edukacja seksualna" pozbawiona jest erotyki.
Zależy, jak rozumiemy erotykę. Język tej sztuki jest dość bezpośredni, ale nie fetyszyzuje seksu. W spektaklu nie posługujemy się nagością czy aluzjami z tanich fars. Nie puszczamy tu oka do widza, nie ma żadnych "momentów". Wszystko dzieje się w opowieści o tym, czego się spodziewamy, co dostajemy. Na scenie obserwujemy po prostu ludzi, a ich historie skupiają się bardziej na tym, z czym mają trudność.
To dość odważne, ponieważ od lat teatr epatował nagością, która budziła "kontrowersje" czy "zgorszenie".
Jedyną rzeczą, która w tym spektaklu może "budzić zgorszenie", to słowo "cipka" albo "penis" (śmiech). Jeśli faktycznie są one gorszące, to chyba musimy zebrać zabawki i pójść do domu.
Ale to bardzo ładne słowa.
Mimo to pojawiają się tacy, którzy uważają je za kontrowersyjne. Mam jednak poczucie, że ten spektakl pozwala oswoić się w języku i rozmowie z rzeczami, które od dawna istnieją i się wydarzają między ludźmi. Wydaje mi się, że już dawno zaakceptowaliśmy fakt, że nagość istnieje, jest jednym ze stanów człowieka. Ludzie rozbierają się w saunach, na plażach nudystów. Nie wiem dlaczego, gdy ludzie rozbiorą się na scenie, wciąż nabiera to jakiegoś ogromnego ładunku erotycznego. A to nie o to chodzi. Nagość na scenie też coś komunikuje, coś znaczy. Nagość sceniczna jest czymś bardzo złożonym i wydawało mi się, że przez lata udało się nam to przepracować i zrozumieć. Okazuje się jednak - jak w przypadku "Edukacji seksualnej" - że już sam tytuł jest czymś kontrowersyjnym. Nie rozumiem tego.
Dlaczego?
Jest to spektakl adresowany do młodzieży od 15. roku życia, a jesteśmy w momencie, w którym wyjścia szkolne reglamentowane są przez kuratoria, a zatem przez ministerstwo. Nauczycielom trudno jest zabrać grupę uczniów na wycieczkę na taki spektakl. Obawiają się zarówno ministra, jak i rodziców.
Przecież spektakl otrzymał środki z programu Teatr Polska, finansowanego przez ministerstwo kultury!
Cóż, może różne ministerstwa mają różne podejście. A może ktoś popełnił błąd. Nie wiem. Chciałbym wierzyć, że pracownicy ministra Piotra Glińskiego podejmują najlepsze z artystycznego i merytorycznego punktu widzenia decyzje, a przydzielając nam środki, umożliwiają zetknięcie się z "Edukacją seksualną" widzom z małych miejscowości.
O jakiej kwocie mówimy?
Około 80 tysięcy złotych, co pozwala pojawić się nam z tym spektaklem w pięciu miejscowościach w Zachodniopomorskiem, w których nie ma teatrów. Gramy najczęściej w domach kultury, a bilety kosztują bardzo mało - 10-20 złotych.
Na potrzeby realizacji "Edukacji seksualnej" powołana została młodzieżowa rada ekspercka. Skąd ten pomysł?
To jest bardzo dobre narzędzie, w ten sposób można uniknąć sytuacji, w której mówi się czyimś głosem za plecami tej osoby czy grupy. W ubiegłym roku miałem przyjemność pracy przy projekcie Łaźni Nowej w Krakowie "21 postulatów dla przyszłości teatru". Były to warsztaty z grupą młodych osób między 13. a 18. rokiem życia, kuratorowane przez Dorotę Kowalkowską. Okazało się, że jednym z takich postulatów było: "proszę nie robić teatru o nas bez nas". Chodziło między innymi o sytuacje, w których dorośli wcielali się w postaci nastolatków, pokazując ich w krzywdzący sposób. Wziąłem sobie do serca i poprosiłem szczeciński teatr o powołanie rady eksperckiej.
Na nasze szczęście w szczecińskim teatrze świeżo zatrudniona została pedagożka teatru Marta Gosecka, która taką grupę zorganizowała i stała się jej kuratorką, nie ingerując za bardzo w prace grupy. Marta ma tę niesamowitą umiejętność, że daje prawdziwą wolność wypowiedzi, nie pozoruje działań. Jest z ludźmi. Grupa składała się z ośmiu osób, które aktywnie się angażują w działania i nie boją się wyrażać swojego zdania. Bardzo mocno zaangażowali się i zaangażowały w proces tworzenia "Edukacji…" i powstało w nich słuszne poczucie, że mają wpływ na ostateczny kształt spektaklu. Ode mnie również dostali jak największe pole do wypowiedzi. Gdy dostali ode mnie pierwszą wersję tekstu, otwarcie mówili, co jest zbyt dziaderskie, a których fragmentów nie da się czytać, bo są niezrozumiałe, czy mogą być krzywdzące.
Jak reagowałeś?
Oczywiście było kilka punktów, które mnie zabolały, to nie jest proste. Ostatecznie potraktowałem to spotkanie jako możliwość spojrzenia na to, z czym jestem do tyłu. Tak czy inaczej długo rozmawialiśmy o tych momentach tekstu. Uparłem się tylko przy jednej rzeczy, ponieważ miałem pewność, że na scenie zadziała.
A jak wyglądała wasza współpraca?
To nie było łatwe, ponieważ proces tworzenia sztuki teatralnej jest wpisany w pewne ramy, terminy, które czasem nieubłaganie gonią. Rządzi się swoimi prawami. Ta rada natomiast również potrzebowała czasu, żeby się rozkręcić.
W sumie spotkaliśmy się pięciokrotnie na etapie prób oraz zostali zaproszeni na próby generalne. Podczas pierwszego spotkania, zanim dałem im pierwszą wersję tekstu, wymienialiśmy się spostrzeżeniami o tym, jak mówi się o seksie w różnych grupach wiekowych. W końcu dzielą nas dwie dekady, chociaż to ciężko czasem zaakceptować (śmiech). Okazało się, że zupełnie inne rzeczy są dla nich ważne i inaczej patrzą na kwestie cielesności czy seksualności.
Co jest dla nich ważne?
Przede wszystkim otwartość, szczerość, poczucie komfortu w kontakcie z drugim człowiekiem. Ważne wydało mi się również to, żeby nie udawać, że nic na temat seksu nie wiedzą, bo przecież wszystko można znaleźć w internecie. Zakładanie, że jest inaczej to naprawdę krótkowzroczność. Chcieli bardziej rozmawiać o jakościach niż o faktach.
Ta otwartość dotyczyła przestrzeni do zadawania konkretnych pytań dotyczących seksu czy swobodnego mówienia o ich własnych pierwszych doświadczeniach seksualnych?
Myślę, że i jedno, i drugie. Dodatkowo szukali otwartości na ich nieheteronormatywność bądź queerowość. To było dość istotne, ponieważ tak się złożyło, że w tej grupie osoby hetero były w mniejszości (śmiech), co było samo w sobie bardzo interesujące. Mam wrażenie, że jest to pokolenie, które przestało robić sprawę z tożsamości płciowych czy orientacji. Zresztą młodzi ludzie, z którymi się spotkałem, nie chcieli być definiowani przez to, w jaki sposób się identyfikują.
Podczas tej współpracy nie miałeś wrażenia, że to nasze pokolenie lubi sobie komplikować życie, przykuwając zbyt dużą uwagę definiowaniu najdrobniejszych elementów rzeczywistości?
"Edukacja…" sama w sobie jest spektaklem, w którym gra osiem osób między 25. a 70. rokiem życia, każdy jest z innej beczki, przez co jest głosem międzypokoleniowym. Natomiast dzięki młodej energii, jaka się przy nim pojawiła, mam poczucie, że jest uwalniający, jeśli chodzi o nadmierne skupianie się na definiowaniu czy kategoryzowaniu.
Masz rację, bardzo mocno komplikujemy sobie życie różnymi sztywnymi ramami, definicjami, kategoriami. "Edukacja…" jest próbą odejścia od tych ram. Seks jest częścią naszej rzeczywistości. Jemy, śpimy, uprawiamy seks i jest to równorzędne, a każda z tych czynności łączy się z pewnymi wyborami. Naszym wspólnym zadaniem jest to, żeby seks odczarować i sprawić, żeby znowu był czymś normalnym w zbiorowej świadomości.
Trzon tekstu składa się z trzech aktów, w którym pojawią się monologi aktorek w różnym wieku.
Te monologi stanowią pewnego rodzaju motyw przewodni, począwszy od najmłodszej aktorki w pierwszym akcie, w drugim pojawia się nieco starsza, a w trzecim - najstarsza. Wszystkie balansują między seksualnością a teatrem i dotyczą debiutu. Każda z aktorek próbuje odpowiedzieć na pytania, czym jest debiut na deskach sceny teatralnej i czym jest debiut seksualny. Czasem te światy się przenikają. To wszystko, wraz ze sceną finałową, sprawia, że jednym z ważniejszych tematów spektaklu staje się "pierwszy raz".
Monologi opowiadają również o różnych momentach życia. Mam wrażenie, że nastoletnie myślenie skupione jest "tu i teraz". Często po pierwszym razie pojawia się pytanie: "co teraz?". Oczywiście każdy pierwszy raz jest bardzo ważny. Natomiast dzięki perspektywie osób nieco starszych czy też doświadczonych próbujemy ich uwolnić od takiego myślenia, pokazując różne momenty z późniejszego życia. Zarówno ten moment 25-letni, jaki i 40-letni czy 70-letni, są piękne i mają w sobie magię.
Czy spektakl ma wymiar edukacyjny?
Oczywiście, pod wieloma względami. Jest w nim dużo wiedzy, nieco "akademicko" wyłożonej przez postać "Weryfikatora prawdy". Na scenę wchodzi, gdy rozmowy naszych postaci wypełnione są najróżniejszymi bzdurami: legendami miejskimi, przesądami, zabobonami związanymi z seksualnością. Jacek weryfikuje te bzdury i sprowadza je do wiedzy naukowej.
Taką perełką, która nie wydarzyłaby się nigdy bez choreografki Kasi Sikory, jest balet menstruacyjny. Jest to fragment, który ilustruje przebieg cyklu menstruacyjnego: 28 dni w 12-minutowym tańcu do muzyki Baascha i mojego tekstu. Bardzo lubię tę część.
CZYTAJ RÓWNIEŻ ROZMOWĘ TOMASZA-MARCINA WRONY Z BAASCHEM: " NIGDY NIE PRZEKONAM DO SIEBIE WSZYSTKICH"
Czy ten wymiar ma charakter moralizatorski: "słuchajcie, teraz powiem wam prawdę o świecie"?
Nie, ponieważ odwołujemy się do faktów, a postać naszego omnibusa jest wzięta nieco w nawias. Wiedza naukowa jest naukowa, ponieważ na ten moment jest zaakceptowana i zobiektywizowana na podstawie badań. A wymiar edukacyjny tego spektaklu oparty jest na nauce, a nie moich własnych poszukiwaniach czy przekonaniach. Poza tym edukacja jest formą zachęty do poszerzania własnej wiedzy. Mam wrażenie, że ten spektakl taki właśnie jest: zachęca do tego, żeby się dowiadywać, sprawdzać i przestać się samemu biczować za to, że próbowało się różnych rzeczy na własny, może niedoskonały sposób.
To, że współpracowałeś z radą ekspercką, nie jest niczym nowym. Wiele twoich tekstów dramaturgicznych czy reżyserowanych spektakli poprzedzają warsztaty bądź działania performatywne. Tak było między innymi przy "Kibicach". To twój sposób na teatr?
Przy pisaniu tekstów dużo ciekawiej pracuje mi się z "żywym organizmem" bądź gdy wchodzę w nieznany mi wcześniej świat, spotykam się z nową perspektywą. Jak każdy mam swoją bańkę i fajnie jest zderzyć z kimś, kto myśli zupełnie inaczej. To pozwala dostroić się, sprawdzić, gdzie jest jakaś forma łączącego nas pogranicza, na którym możemy się spotkać. Ale to niejedyny sposób mojej działalności. Chyba że liczyć mój gest autobiograficzny, jak warsztaty z samym sobą.
Wspomniałeś o 21 postulatach młodych dla teatru przyszłości. Co jeszcze się w nich znalazło?
Nie pamiętam ich wszystkich, ale były bardzo różnorodne. Najśmieszniejszym było stwierdzenie: "jeśli musisz udowadniać, że twój teatr jest nowoczesny, to znaczy, że taki nie jest". Uważam, że jest to wspaniałe, młodzi ludzie oczekują szczerości, autentyczności i uczciwości od twórców teatru. To prosty przekaz: rób teatr tak, jak go czujesz - robisz nowoczesny teatr, ponieważ czujesz nowoczesność; jeśli nie, to rób swój stary teatr, ale rób go uczciwie.
Wiele z osób, które brały udział w tym projekcie, to również uczestnicy wielu warsztatów organizowanych przez instytucjonalne teatry. Wielokrotnie zwracali uwagę, że niektóre teatry przyjmują postawę: "dla zarządu jest Lipton, a dla pana, panie Areczku, to Saga". Wiadomo, teatry trzymają się bardzo mocno pewnej hierarchii. Jeśli odbywa się jakiś spektakl, to jest on najważniejszy. Jeśli w tym samym czasie odbywają się warsztaty i grupa teatralna potrzebuje dostępu do sceny bądź rekwizytów, to spotyka się z odmową. Jest to zrozumiałe, ale jeśli zaprasza się kogoś, żeby coś stworzył, to należy wykazać się szacunkiem i dać mu możliwości do pracy. I nieważne jest to, czy jest to młody człowiek.
Równie ciekawym postulatem było stwierdzenie: "nie chcemy rozumieć wszystkiego". Kryje się w nim to, że młodzi nie chcą dosłowności, nie chcą, żeby twórcy teatralni tłumaczyli wszystko, co pojawia się na scenie. Oczekują możliwości obudzenia wyobraźni, szukania różnych możliwości interpretacyjnych.
Poza tym pojawiały się zupełnie zabawne kwestie, jak "żądamy sklepików bądź bufetów w każdym teatrze" (śmiech).
Po 12 latach od debiutu zdążyłeś ugruntować swoją pozycję w polskim teatrze. Czy w tym czasie zdarzało ci się boleśnie odczuć hierarchiczność, jaka w teatrze istnieje?
Debiutowałem jako dramaturg, więc jako reżyser startowałem z innej pozycji. "Reżyserocentryzm" w teatrze jest zjawiskiem, które z jednej strony stabilizuje pracę, często jednak nie pozwala dostrzec złożonych relacji panujących w zespołach twórczych, indywidualnych wkładów pracy. Niejednokrotnie się nad tym zastanawiałem. Z drugiej strony czasem dużo lepsza jest dobrze nazwana, transparentna hierarchia z wielokierunkowym szacunkiem, stworzona za zgodą całej grupy niż zakłamana wspólnotowość, pod płaszczykiem kolektywności realizująca najgorsze scenariusze przemocowości. Inspirująca jest dla mnie ścieżka, którą przyjąłem: reżyserowanie, a jednocześnie pisanie tekstów dla innych reżyserów. Ten płodozmian pozwala popatrzeć na własną działalność jako na zadania, których się podejmuję, przyjmowane role, nie na etykietę, która będzie mnie definiować. Chyba czegoś się nauczyłem od rady eksperckiej w Szczecinie.
Michał Buszewicz (ur. 1986 r.) - dramatopisarz, dramaturg i reżyser teatralny. Absolwent specjalizacji dramatologicznej wiedzy o teatrze Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz dramaturgicznej na Wydziale Reżyserii Dramatu PWST w Krakowie (obecna Akademia Sztuk Teatralnych). W dorobku dramatopisarskim ma takie tytuły jak: "Zbrodnia", "Misja", "Aktorzy żydowscy", "Ośrodek wypoczynkowy", "Kilka obcych słów po polsku", "Kowboje" oraz "Powrót Tamary". Jest laureatem Nagrody Dla Młodego Twórcy 54. Rzeszowskich Spotkań Teatralnych - Festiwalu Nowego Teatru (2015 r.) oraz Medalu Stanisława Bieniasza festiwalu Rzeczywistość Przedstawiona (2019 r.). Był półfinalistą i finalistą Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, finalistą Aurory – Nagrody Dramaturgicznej Miasta Bydgoszczy.
Jako dramaturg współpracował z Eweliną Marciniak, Anną Smolar, Anną Augustynowicz, Janem Klatą, Cezarym Tomaszewskim, Wojtkiem Rodakiem. "Kibice", "Kwestia techniki", "Autobiografia na wszelki wypadek", "Orfi" oraz "Edukacja seksualna" - to tytuły spektakli, które wyreżyserował na podstawie własnych tekstów. W dorobku reżyserskim ma również adaptację "Akademii Pana Kleksa" według powieści Jana Brzechwy oraz "Srebrny glob" na motywach powieści Jerzego Żuławskiego.
Był kierownikiem dramaturgów Narodowego Teatru Starego im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie (2015-16). Prowadził warsztaty dramaturgiczne w ramach studiów performatyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, w ramach Laboratorium Nowych Praktyk Teatralnych SWPS, a także wiedzy o teatrze Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu czy na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Pełnił funkcję mentora w projekcie Sceny Nowej Dramaturgii w Rzeszowie, a także wielokrotnie współpracował z organizatorami warsztatów teatralnych i dramaturgicznych dla młodzieży oraz dorosłych. Jest członkiem kolektywu artystycznego Instytut Sztuk Performatywnych w Warszawie.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: fot. Piotr Nykowski / Teatr Współczesny w Szczecinie