27 lutego 2005 roku Jan A.P. Kaczmarek odebrał Oscara z rąk Johna Travolty za muzykę do filmu "Marzyciel". Pokonał wtedy takich gigantów jak John Williams i Thomas Newman. Gdy rozmawialiśmy przez telefon i gratulowałam mu złotej statuetki, zawołał: "Wiesz, to miłe, że John Travolta dał radę z moim nazwiskiem. Ale najważniejsze, że ze sceny padło 'Poland!'" Artystę wspomina Justyna Kobus, dziennikarka filmowa.
Od lat umawialiśmy się na książkę - wywiad-rzekę, która byłaby zapisem artystycznej drogi Jana A.P. Kaczmarka, wcale nie tak oczywistej. Zdążyliśmy uzgodnić jedynie, o czym nie będziemy rozmawiać (o dniu, w którym dostał Oscara), bo temat wyczerpaliśmy w dziesiątkach wywiadów, jakie przeprowadziłam z Janem dla kolejnych redakcji. Mieliśmy "zdzwonić się", by ustalić konkrety.
Już wtedy Jan miał pierwsze objawy niezdiagnozowanej jeszcze choroby. Myślał wówczas, że choruje na boreliozę, i to ona jest przyczyną dolegliwości. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że to MSA, czyli zanik wieloukładowy, bardzo rzadka choroba neurologiczna, której objawy przypominają chorobę Parkinsona. Niestety, nieuleczalna.
Typ wojownika
Choroba sprawiła, że o książce nie było już mowy, ale pamiętam, że szykował się wtedy do pracy nad muzyką do filmu Philippe'a Calanda "Wink". Gdy teraz zerkam na stronę projektu, widzę, że mimo ciężkiej choroby zdołał ją ukończyć.
Bo ani przez moment się nie poddawał. Walczył jak lew, bo taki po prostu był. Walki o siebie nauczył się w Ameryce, gdzie nie od razu został dostrzeżony. Jak celnie napisała żona, Aleksandra Twardowska, Kaczmarek "był typem wojownika". Kto bliżej znał Jana, nie mógł wyobrazić go sobie na wózku, unieruchomionego przez chorobę. Był wulkanem energii, pomysłów, które zwykle - jak festiwal Transatlantyk czy zorganizowany przez niego na wzór Festiwalu Sundance, Instytut Rozbitek - doprowadzał do końca.
Pamiętam, jak rodził się pomysł Rozbitka, z jaką pasją i zapałem realizował ten swój projekt. Wypatrzył zrujnowany pałacyk pod Poznaniem, który gruntownie odnowił i uczynił jego siedzibą. Ściągał tam, na spotkania i rozmowy z "młodymi, zdolnymi", artystów i producentów zza oceanu.
Projekty wypalały, bo Jan, prócz talentu muzycznego, miał też żyłkę społecznikowską, była w nim potrzeba dzielenia się z innymi kontaktami, pomysłami, tym wszystkim, co miało ułatwić karierę ludziom, u których dostrzegał potencjał. Już jako laureat Oscara za muzykę do filmu "Marzyciel" Marca Forstera, w 2011 roku zorganizował Festiwal Transatlantyk, o którym mówił, że ma na celu "poprzez muzykę i film tworzyć silniejsze związki między społeczeństwem, sztuką i środowiskiem". Pierwsze Master Classes podczas festiwalu odbywały się właśnie w Rozbitku.
Prawie dyplomata
Poznaliśmy się na poznańskim festiwalu "Ale Kino" w 2002 roku, na który oboje trafiliśmy w roli jurorów. Jan nie był jeszcze "tym kompozytorem z Oscarem", ale był już doskonale znany także w Hollywood. Charyzmatyczny, świadomy własnej wartości, ale niezwykle otwarty na ludzi, niestwarzający dystansu. Po latach myślę, że o specyfice jego talentu (i charakteru) decydowało rzadkie połączenie dwóch cech - słowiańskiego romantyzmu i amerykańskiego rozmachu. Z tym pierwszym się urodził, drugim zaraził się po latach pracy w Hollywood.
No i może jeszcze to, że nim został muzykiem, marzył, by zostać… dyplomatą. Dlatego skończył prawo, o którym jednak szybko zapomniał. Wielka klasa, erudycja i umiejętność rozmawiania z ludźmi pozostały. Jak mało kto umiał też słuchać.
W 2002 roku miał już na koncie duże sukcesy jako twórca muzyki filmowej. Przede wszystkim do "Niewiernej" Adriana Lyne'a z Diane Lane i Richardem Gere (2002), bez której ten przejmujący thriller nie oddziaływałby z taką siłą. Moim zdaniem to najwspanialszy utwór Jana A.P. Kaczmarka. Ale jeszcze wcześniej napisał muzykę do "Całkowitego zaćmienia" Agnieszki Holland z młodym Leonardo DiCaprio. To właśnie ta propozycja - historia trudnego związku Paula Verlaine'a i Arthura Rimbauda - stała się przełomem w jego "amerykańskiej karierze".
Co ciekawe, przyszła w momencie, gdy chciał już wracać do Polski, bo jak mi opowiadał: "żyłem głownie dzięki kartom kredytowym, na których debety wciąż rosły". A ojciec czwórki dzieci nie miał lekko. Pisał wtedy muzykę głównie dla teatru, do spektakli eksperymentalnych. Ale marzyło mu się komponowanie muzyki symfonicznej. Taką szansę dało mu kino. Po niej z polską reżyserką pracował także przy "Placu Waszyngtona" i "Trzecim cudzie". Napisał także muzykę do obsypanego nagrodami melodramatu "Aimee i Jaguar".
A potem przyszła propozycja pracy nad "Marzycielem", z której producent omal się wycofał. Podobno uznał utwory Polaka za "zbyt smętne". By go przekonać, napisał wtedy, z marszu, krótki trzyminutowy utwór, jak mówił: "najbardziej optymistyczny w mojej karierze". Za własne pieniądze nagrał go z udziałem orkiestry symfonicznej. Dostał tę robotę.
27 lutego 2005 roku odebrał Oscara z rąk Johna Travolty. Warto dodać, że pokonał takich gigantów jak John Williams i Thomas Newman. Gdy rozmawialiśmy przez telefon następnego dnia i gratulowałam mu złotej statuetki, zawołał: "Wiesz, to miłe, że John Travolta dał radę z moim nazwiskiem. Ale najważniejsze, że ze sceny padło też 'Poland!'"
Cały Jan.
Gdy pytałam go, co Oscar daje artyście, oczywiście poza prestiżem i szansą na wyższe honoraria, mówił: "Powiem tak: w bieżącej pracy on czasami paradoksalnie bardziej przeszkadza, niż pomaga. Burzy poukładane już związki między ludźmi, komplikuje je. Ludzie zaczynają myśleć o tobie, że jesteś teraz pewnie trudny, kapryśny albo za drogi. Natomiast patrząc szerzej - fakt bycia laureatem Oscara na pewno jego właścicielowi pomaga. Jest respektowany i szanowany wszędzie. W moim przypadku przyszły zamówienia na duże utwory koncertowe, symfoniczne, których może bym nie dostał, gdyby nie Oscar. To otworzyło mi drogę do - nazwijmy to - poważnej kariery. Tym, co udało mi się w sporej mierze dzięki Oscarowi, jest oczywiście także festiwal Transatlantyk - impreza, która weszła do kalendarza dużych artystycznych wydarzeń w kraju. Co mnie bardzo cieszy".
Myślę, że jesteśmy mu winni to, by Transatlantyk nie zniknął z kulturalnej mapy Polski.
Źródło: tvn24.pl