Dziś poznamy laureatów 45. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Zorganizowany w pandemicznej rzeczywistości, w wersji online festiwal, nie miał ani czerwonego dywanu, ani publiczności. Nie będzie więc także nagród od niej - Złotego Klakiera i Nagrody Publiczności. Swojej nagrody - cenionej przez filmowców - nie przyznają także dziennikarze. Zrobią to w późniejszym terminie.
To był z całą pewnością najsmutniejszy festiwal w historii gdyńskiej imprezy, bo pozbawiony widzów, dyskusji toczonych w salach kinowych i sporów, jakie zawsze towarzyszą projekcjom. Wreszcie życia towarzyskiego, które stanowi nieodłączną jego część. Impreza wzbudziła, czego należało się spodziewać, spore kontrowersje.
Ponieważ nawet akredytowani dziennikarze nie mieli dostępu do wszystkich filmów prezentowanych w głównym konkursie ( tak zdecydowali ich dystrybutorzy), nie mogli oni przyznać swojej nagrody. Zrobią to w późniejszym terminie, gdy po otwarciu kin w wielu miastach odbędą się repliki festiwalu, podczas których zaprezentowane zostaną wszystkie konkursowe tytuły.
Clou problemu w tym, że na umieszczenie swoich produkcji na wirtualnej platformie festiwalu nie zgodzili się dystrybutorzy tych najgłośniejszych i najbardziej oczekiwanych (wyjatkiem jest "Hejter" Komasy, od dawna obecny w sieci.) Mowa o filmach: "Śniegu już nigdy nie będzie" Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta, "Sweat" Magnusa von Horna i "Magnezji" Macieja Bochniaka.
Dostęp do całego zestawu 14 konkursowych tytułów miało wyłącznie jury.
Bez nagród publiczności
Nie zostanie też przyznana z oczywistych względów żadna z dwóch nagród, jakimi filmy honoruje gdyńska publiczność: mowa o nagrodzie Złotego Klakiera dla najdłużej oklaskiwanego filmu oraz o Nagrodzie Publiczności, na którą widzowie, z pomocą kuponów głosują po seansach.
Czy więc lepszym rozwiązaniem, jak twierdzą niektórzy, było w takim razie nieorganizowanie festiwalu w ogóle, skoro nie udało się zapewnić dostępu do wszystkich konkursowych tytułów? Niekoniecznie, bowiem, jak zauważyli sami filmowcy, za rok liczba tytułów (z dwóch lat) byłaby tak duża, że na umieszczenie w konkursie wszystkich wartych pokazania, nie byłoby szans. Przypomnijmy też, że festiwal przekładano aż trzy razy, ostatecznie postanowiono go zorganizować na prośbę branży.
Trudno też mieć pretensje do organizatorów, którzy zapewnili dystrybutorom takie same zabezpieczenia filmów, jak miało to miejsce podczas innych światowych festiwali, zorganizowanych w wirtualnej formie. Ale jest i druga strona medalu - piractwo istniejące u nas na skalę znacznie większą, niż w innych krajach na świecie, które usprawiedliwia obawy dystrybutorów, przed "wyciekiem" ich najnowszych produkcji do sieci przed premierą. Tak było po zorganizowanym u nas online festiwalu Camerimage. A terminy filmowych premier w warunkach pandemii mogą okazać się bardzo odległe.
Nie było więc idealnego rozwiązania w obecnych okolicznościach. Najbardziej szkoda naprawdę dobrych filmów debiutantów, którzy nie mieli jeszcze okazji stanąć twarzą w twarz z publicznością, której właśnie w Gdyni zamierzali pokazać swój pierwszy film.
Warto przyjrzeć im się bliżej.
"Zabij to i wyjedź z tego miasta"
Debiuty to od lat mocny atut gdyńskiej imprezy, która przez ostatnią dekadę wielokrotnie honorowała Złotymi Lwami właśnie twórców, pokazujących swój pierwszy film. Wystarczy przypomnieć znakomitą "Ostatnia rodzinę" Jana P. Matuszyńskiego czy "Cichą noc" Piotra Domalewskiego, który w br. prezentował swój drugi film "Jak najdalej stąd", także bardzo udany.
Tym razem objawieniem stała się animacja "Zabij to i wyjedź z miasta" Mariusza Wilczyńskiego - utytułowanego twórcy filmów animowanych, debiutującego w kinie pełnometrażowym w wieku 56 lat. Jej autor to także malarz, performer i scenograf, najbardziej znany jako twórca ponad 200 "Księgoklipów", czyli wideoklipów do książek.
Produkcja, o której sporo mówi już tytuł, okazała się fascynującym dziełem. To więcej niż film, to także kawał życia reżysera, który pracy nad nim poświęcił 14 lat. Autobiograficzny, sięgający do dzieciństwa artysty w PRL-u, ale też opowiadający o naszej transformacji. Wilczyński z pomocą genialnej kreski wywołuje duchy ludzi, którzy dawno odeszli i miejsc, które zniknęły. Film nie ma tradycyjnie rozumianej fabuły, zastępuje ją strumień świadomości, a w nim strzępy wspomnień - smutnych i radosnych, które składają się na poruszającą, terapeutyczną opowieść. Nieco odrealniona narracja sprawia, że oglądamy ją mając uczucie, że śnimy niezwykły sen.
Trudno nie poddać się nostalgii płynącej z ekranu, którą napędza jeszcze świetna muzyka zmarłego w 2007 roku Tadeusza Nalepy, bliskiego przyjaciela reżysera. Kto wie, czy to właśnie nie produkcja Wilczyńskiego - jedyna w swoim rodzaju - nie okaże się sensacyjnym zwycięzcą tegorocznego FPFF w Gdyni. Kto zna twórczość Lecha Majewskiego, w bieżącym roku przewodniczącego jury, podobnie jak Wilczyński również malarza i twórcy wideoklipów, z pewnością przyzna, że dzieło debiutanta powinno być bliskie jego wrażliwości.
Mistrz, czyli kino po amerykańsku
Twórca "Mistrza" choć debiutuje jako reżyser, z filmem jest otrzaskany, a dramat sportowy to chyba jego ulubiony gatunek. Był jednym z koproducentów "Najlepszego" Palkowskiego, historii życia Jerzego Górskiego, mistrza świata w triathlonie.
Na debiut wybrał wstrząsającą biografię Tadeusza "Teddy'ego" Pietrzykowskiego - słynnego boksera międzywojnia, który przeżył Auschwitz, tocząc walki na ringu. I choć słychać głosy, że konwencja dramatu sportowego w połączeniu z Holocaustem razi, (pierwszy kojarzymy z tryumfem, drugi z eksterminacją), w praktyce nie sprawdza się ta teoria. Spora w tym zasługa znakomitego Piotra Głowackiego w głównej roli - aktora, który przeszedł tu fizyczną przemianę, za jaką Hollywood daje złote statuetki. Oby po niej pojawiły się kolejne, duże role, bo nasze kino nie bardzo umie wykorzystać jego talent.
Podobnie jak w "Najlepszym" mamy tu opowieść w prawdziwie amerykańskim stylu "od zera do bohatera". Upokarzany więzień przeobraża się w czempiona, przed którym respekt czują nawet psychopatyczni hitlerowcy. I choć reżyser nie raczy nas twistami - przeciwnie, sięga po sprawdzone klisze, jest w tej opowieści wielki autentyzm, a jej ciężar gatunkowy długo nie pozwala rozstać się z filmem.
I wreszcie debiut, o którym pisaliśmy obszernie po wielokroć, perfekcyjne kino środka czyli "25 lat niewinności" Jana Holoubka, który nie powinien wyjechać z Gdyni bez nagrody. Piotr Trojan wydaje się jedynym aktorem, który może sprzątnąć sprzed nosa Głowackiemu Złotego Lwa za główną rolę męską.
"Alicja i żabka" najlepszym filmem krótkometrażowym
Czekając na wieczorny werdykt, na koniec warto wspomnieć o już przyznanej w piątkowy wieczór nagrodzie za najlepszy tytuł krótkometrażowy "Alicji i żabce" - debiutanckiej opowieści aktorki Olgi Bołądź. Główna nagroda w sekcji konkursowej, gdzie startowało aż 27 tytułów, to nie lada sukces. Dodajmy, że telewizja TVN jest jednym ze współproducentów, a film prezentowany był już na kanale TVN Fabuła. Gwiazda filmów Patryka Vegi z pewnością zaskoczyła swoich fanów.
Opowieść zainspirowana prawdziwą historią nastolatki, która zaszła w ciążę i mając zgodę prokuratury na aborcję, nigdzie nie mogła przeprowadzić zabiegu, obiegła przed laty całą Polskę. Wokół dziewczyny i wspierającej ją matki wybuchła prawdziwa burza, próbowano nawet pozbawić ją praw rodzicielskich.
Bołądź wraz ze współscenarzystką Magdaleną Lamparską wykorzystuje tę opowieść jako punkt wyjścia. Tworzy przejmującą, poetycką balladę o zaszczutej przez ideologów pro life i tych z drugiej strony, pro choice, dziewczynie, która chowa się przed natarczywością obcych w świat wyobraźni. Przyjęta forma, gdzie bajka miesza się z rzeczywistością, wciąga niesamowicie, a jednocześnie edukuje, wzrusza, a nawet bawi.
W uzasadnieniu jurorów czytamy m.in. : "Za przedstawienie w baśniowej formie procesu przejścia z czasu dzieciństwa w dorosłość i pokazanie, że aby stać się dorosłym to najpierw trzeba pozwolić sobie BYĆ dzieckiem."
Laureatów konkursu głównego poznamy dzisiaj wieczorem. Po raz pierwszy też, z inicjatywy PISF, zostanie wręczona nagroda w konkursie filmów mikrobudżetowych.
Justyna Kobus
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: FPFF w Gdyni