Wojskowy śmigłowiec medyczny w niedzielę wieczorem przetransportował do Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie czteroosobową rodzinę z Ukrainy. Dwie osoby miały poważne obrażenia, jednak lekarze uspokajają, że ich życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo.
"Chwilę temu na lądowisko Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie doleciał śmigłowiec medyczny. (...) Śmigłowcem przyleciała czteroosobowa rodzina" - przekazał w niedzielę wieczorem na Twitterze Łukasz Kmita, wojewoda małopolski. "Mają one obrażenia wewnętrzne - rany postrzałowe i złamania kończyn" - przekazał w mediach społecznościowych.
"Rannymi natychmiast zajęli się lekarze ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie" - napisał Kmita.
W poniedziałek wojewoda poinformował, że Ukraińcy, którzy zostali w niedzielę przywiezieni do krakowskiego szpitala, to rodzice z dwójką dzieci.
Ranne zostały matka i córka. 16-latka, jak przekazał Kmita, zasłoniła młodszego brata własnym ciałem podczas ostrzału.
- Nie ma bezpośredniego zagrożenia życia tych osób, ale przewidziane jest długotrwale leczenie w Szpitalu Uniwersyteckim – powiedział o obu Ukrainkach dyrektor placówki Marcin Jędrychowski podczas poniedziałkowego briefingu prasowego.
Relacja tvn24.pl: Atak Rosji na Ukrainę. 26. doba inwazji
Pomoc medyczna dla uchodźców
Jak poinformował wojewoda, przekazanie rannych obywateli Ukrainy do lecznicy koordynował Małopolski Urząd Wojewódzki i Centrum Zarządzania Kryzysowego wojewody lubelskiego.
Zgodnie z relacjami wojewody małopolskiego Łukasza Kmity, który w poniedziałek rozmawiał z rannymi, rodzina pochodzi z okolic Kijowa, gdzie jej dom został zbombardowany. Kiedy uciekali z kraju, ich samochód ostrzelano. Heroiczną postawą wykazała się 16-latka, która własnym ciałem zasłoniła 9-letniego brata, dzięki temu nie odniósł on ran. Rodzinę do granicy w Hrebennem przywiozła ukraińska karetka.
Według nieoficjalnych źródeł prokuratura planuje przesłuchać członków rodziny – ma to służyć dokumentacji zbrodni wojennych.
Dzieci z "poważnymi ranami wojennymi"
W małopolskich szpitalach hospitalizowanych zostało do tej pory co najmniej 500 osób z Ukrainy. NFZ płaci szpitalom za usługi medyczne. "Nie pieniądze są najważniejsze – najważniejsze są dobre serca lekarzy, pielęgniarek, wszystkich tych, którzy tworzą system ochrony zdrowia w Małopolsce" – stwierdził wojewoda. Jak poinformował, praktycznie we wszystkich małopolskich szpitalach są uchodźcy. Małopolskie szpitale spodziewają się w kolejnych dniach i tygodniach kolejnych.
Do Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie ofiary wojny będą najprawdopodobniej transportowane śmigłowcami wojskowymi, ponieważ placówka ta ma lądowisko, mogące przyjmować ciężkie wojskowe helikoptery.
- To duże wyzwanie organizacyjne – powiedział wojewoda i podkreślił, że w obliczu przeciążenia jednego szpitala ukraińscy pacjenci będą trafiać do innych szpitali. Dyrektorzy małopolskich lecznic, z którymi wojewoda rozmawiał w poniedziałek, zadeklarowali gotowość do przyjęcia ofiar wojny. Do szpitali pacjenci trafiają też drogą lądową – z punktów medycznych zlokalizowanych na granicy w województwie podkarpackim i lubelskim. Jeśli chodzi o pacjentów pediatrycznych, to od wybuchu wojny wielu przyjmuje Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Krakowie (USDK). Dotychczas placówka ta pomogła ponad 350 chorym, w tym blisko 140 było hospitalizowanych, a obecnie na oddziałach przebywa ok. 30 dzieci.
- Ten trend rośnie. Niestety zaczynają pojawiać się dzieci z poważnymi ranami wojennymi. To wymaga od wszystkich, całego personelu, zaangażowania i dobrej organizacji. Jest wiele wyzwań - nie będę ukrywał. Tym bardziej że sytuacja finansowa nie poprawiła się spektakularnie – powiedział dyrektor USDK Wojciech Cyrul. Dopytywany przez dziennikarzy o stan zdrowia dzieci, odpowiedział, że są to pacjenci z chorobami przewlekłymi, onkologiczni i hematologiczni, ale i są osoby, które wymagają amputacji kończyn.
Czytaj też: Uciekła z Charkowa z odłamkiem w nodze. Groziła jej amputacja, ale nogę uratowali szczecińscy lekarze
Oglądaj telewizję na żywo w TVN24 GO
Źródło: PAP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Łukasz Kmita / Twitter