Zapierające dech w piersiach widoki, 220 km/h na liczniku, lot niemal cztery kilometry nad ziemią, a nawet... do tyłu - to chleb powszedni 15-krotnego mistrza świata w szybownictwie Sebastiana Kawy. O tym, "jak smakuje" miał okazję przekonać się reporter TVN24 Robert Jałocha. Wraz z Kawą wzbił się w powietrze.
Sebastian Kawa jest 15-krotnym mistrzem świata w szybownictwie i tym samym najbardziej utytułowanym pilotem szybowcowym w historii naszego kraju. W grudniu 2013 r. przeleciał szybowcem nad najwyższymi górami świata – Himalajami.
Obecnie Polak szlifuje formę - wraz z kilkudziesięcioma innymi szybownikami wykorzystuje fantastyczne warunki jakie panują nad górą Żar. O tym, jak to jest latać szybowcem z mistrzem świata, przekonał się także reporter TVN24 Robert Jałocha. Wrażeń nie brakowało.
3, 2, 1… start!
Swoją przygodę rozpoczęli w Międzybrodziu Żywieckim, a dokładniej tamtejszym lotnisku sportowym. Start i wznoszenie nie przebiegało jednak gładko. - Najgorsze było dostanie się na falę, bardzo mocno wiało – opisuje Robert. Co oznacza „bardzo mocno”? - Pewne jest jedno - już nigdy nie będę narzekał na turbulencje w pasażerskim samolocie – dodaje. - Rzeczywiście trochę nami rzucało - przyznaje Kawa.
Po wzbiciu w powietrzne, szybowiec skierował się w stronę Jeziora Orawskiego na Słowacji, zahaczając przy tym o Babią Górę. Po przelocie nad malowniczym jeziorem maszyna obrała kurs na Tatry. Zaczęło się wznoszenie na wysokość czterech tysięcy metrów. Lecący w szybowcu Sebastian Kawa i Robert Jałocha nie byli jedynymi, którzy postanowili skorzystać z dobrej pogody. Podczas swojej podróży spotkali także innego miłośnika podniebnych szaleństw.
- W pewnym momencie padła komenda "Robert zakładamy tlen" – relacjonuje nasz reporter. A że butla z tlenem znajdowała się za jego siedzeniem, by po nią sięgnąć Robert musiał się nieźle nagimnastykować. Zapewnił jednak, że "wszystko jest w porządku":
Pożegnanie z górami
Po pożganiu gór, piloci polecieli w kierunku Zakopanego. – Tam pozdrowiliśmy Gubałówkę i skocznię. Potem ruszyliśmy w drogę powrotną tą samą trasą, którą przylecieliśmy – mówi Robert.
Sam lot trwał niecałe dwie godziny. Nie zabrakło przy tym wznoszenia z prędkością 10 metrów na sekundę, zapierających dech w piersiach widoków, a nawet… lotu do tyłu. - Wiatr okazał się po prostu za silny - tłumaczy Kawa.
Wystartowaliśmy z lotniska u podnóża Góry Żar w Międzybrodziu Żywieckim:
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: rf / Źródło: TVN24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Katowice