67-letnia Jean Barnard twierdzi, że straciła słuch po tym, jak w samolocie krzyknął jej do ucha 3-latek. I pozwała za to linie lotnicze, a te zgodziły się pójść z nią na ugodę.
Kobieta jest Amerykanką. W 2009 roku leciała w Australii samolotem linii Qantas z Alice Springs do Darwin.
Kiedy przed wylotem usiadła na swoim miejscu, po chwili na siedzeniu obok znalazło się 3-letnie dziecko. I - jak twierdzi kobieta - "wydarło się wniebogłosy".
Z ucha pociekła jej krew. I podobno przestała słyszeć. Dlatego zdecydowała się pozwać linie.
Co by zrobiła, gdyby...
W czasie procesu adwokaci przewoźnika przedstawili treść maili, jakie Barnard wymieniała z biurem podróży, które zorganizowało jej wycieczkę. "Chyba mamy szczęście, że pękł mi bębenek i popłynęła krew" - pisała kobieta. "Bo w innym wypadku wyrwałabym to dziecko z rąk matki i zatłukłabym na śmierć" - dodała. Linie przedstawiły też dowód, że Barnard przyleciała już do Australii z aparatem słuchowym w uchu.
Mimo to, Qantas zawarło z kobietą na ugodę. Ile zapłaciły linie? Nie wiadomo, bo umowa zabrania o tym mówić obu stronom.
Źródło: Daily Mail, altair.com.pl
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia