Wielu lekarzy w kraju albo strajkuje, albo się pakuje do wyjazdu. Rząd liczy, że na ich miejsce przyjadą ci zza wschodniej granicy. Jednak nie dość, że nie ma im do zaoferowania pieniędzy, to jeszcze rzuca prawne kłody pod nogi - czytamy w "Gazecie Prawnej".
O lekarzach z Zachodu nie mamy co marzyć, o tych ze Wschodu także, bo chociaż białoruscy, czy ukraińscy medycy zarabiają u siebie mniej niż w Polsce, to ich faktyczny dochód jest wyższy. Poza tym polskie państwo nie robi wiele, żeby chociaż niektórych z nich zachęcić do przyjazdu.
Tylko osoba posiadająca ważne prawo wykonywania zawodu może świadczyć usługi lekarskie. Takie pozwolenia wydają izby lekarskie. Inne są procedury jego uzyskania dla obywateli Unii Europejskiej, a inne dla cudzoziemców z pozostałych krajów. Za główne utrudnienie w podjęciu pracy tych drugich zwykło się uważać potrzebę nostryfikacji dyplomu, czyli uzupełnienie programu studiów do polskich standardów.
Jednak znaczna część naszych wschodnich sąsiadów oraz obywateli państw takich jak np. Mongolia, ma dyplomy swoich uczelni uznane za ważne w Polsce. Dopiero 6 sierpnia 2004 roku wygasła bowiem w stosunku do Polski Konwencja Praska, na mocy której państwa - sygnatariusze (takie jak Mongolia, Związek Radziecki, Wietnam, Kuba) obustronnie uznawały dyplomy m.in. swoich szkół wyższych, a ich obywatele, z uwagi na prawa nabyte, nie muszą nostryfikować swojego dyplomu w Polsce.
- Dyplom nie uprawnia jednak do automatycznego wydania prawa wykonywania zawodu - przypomina Ewa Gwiazdowicz, rzecznik Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie.
Absolwent polskiej uczelni medycznej, obywatel Polski, także po studiach nie otrzymuje pełnego, a jedynie ograniczone prawo wykonywania zawodu na okres odbycia stażu i złożenia Lekarskiego Egzaminu Państwowego. Jednak o ile Polak, starając się o to prawo, musi złożyć w swojej izbie siedem dokumentów (m.in. wniosek, ksero dyplomu, dowodu osobistego, numer NIP itp.), o tyle cudzoziemiec - co najmniej dwa razy więcej (np. o zaświadczenie o niekaralności, opinie z miejsc pracy).
Co istotne, w przypadku lekarza cudzoziemca wizyta w okręgowej izbie to półmetek starania się o prawo wykonywania zawodu poprzedzony zazwyczaj zbieraniem różnych dokumentów przez rok.
Młody medyk musi dodatkowo znaleźć na tyle zdeterminowanego dyrektora szpitala, który zanim go zatrudni, to wpierw w trzech podejściach w miejscowym urzędzie pracy nie znajdzie kandydata - Polaka. To wszystko trwa jednak co najmniej sześć miesięcy.
Na tym jednak nie koniec problemów. Kandydat uzyskuje wizę pobytową. Musi zdać egzamin z języka polskiego organizowany przez Naczelną Radę Lekarską. Konieczne jest też uzyskanie tzw. równoważnika dyplomu wydawanego przez Ministerstwo Zdrowia.
Dopiero pomyślne przejście tego etapu umożliwia staranie się o ograniczone prawo wykonywania zawodu, i podjęcie pracy w ZOZ.
- Uzyskanie tego prawa nie daje jednak możliwości samodzielnej pracy, a jedynie pod nadzorem specjalisty. Taki lekarz nie może na przykład samodzielnie operować, nie może zlecać ani podawać leków, chyba że działa w sytuacji nagłego zagrożenia życia czy zdrowia pacjenta - mówi wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej Andrzej Włodarczyk.
O pełne prawo wykonywania zawodu, ale jedynie na czas określony, lekarz cudzoziemiec może wystąpić dopiero po odbyciu stażu i zdaniu Lekarskiego Egzaminu Państwowego.
Mimo, iż zdarza się, że najbardziej wytrwali pokonują tą trudną drogę, to polscy pacjenci nie mogą jednak spać spokojnie.
Źródło: "Gazeta Prawna"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24