Na ulice kilku europejskich krajów wyjechali rolnicy, by protestować przeciwko polityce rolnej rządów i UE. - Za działaniami Unii Europejskiej wobec rolników stoi przekonanie, że mieszkańców Europy należy żywić importowanymi produktami, sprzeciwiamy się takiemu myśleniu - mówi w Brukseli Veronique Le Floc'h, szefowa związku zawodowego Coordination rurale, organizującego protesty we Francji. W ostatnich dniach swoje niezadowolenie demonstrowali rolnicy z Francji, Holandii, Belgii i Irlandii.
- Rolnicy w całej Europie są dotknięci tymi samymi normami, ograniczeniami, których źródłem jest Unia Europejska. UE w ekspresowym tempie narzuca nam politykę, która, z jednej strony, jest ultraliberalna - umowy o wolnym handlu, pozwalające na import płodów rolnych, wyprodukowanych bez przestrzegania naszych norm sanitarnych i środowiskowych. Z drugiej strony, na nas - w Europie - nakłada się obowiązki ograniczania produkcji, odbiera nam się środki produkcji - np. środki ochrony roślin - wyjaśniła Le Floc'h.
Postulaty francuskich rolników
- Widać w tym bardzo wyraźnie przekonanie, że mieszkańców Europy nie należy karmić własną produkcją, tylko zastąpić ja importem. I właśnie temu się sprzeciwiamy - deklaruje szefowa Coordination rurale.
Tłumacząc, dlaczego jej związek zawodowy zdecydował się na protesty, zwróciła uwagę, że we Francji istnieją co prawda potężne organizacje, takie jak COPA COGECA (europejski związek rolniczych związków zawodowych i spółdzielni), ale są one - jej zdaniem - "rolnicze" tylko z nazwy.
Najpilniejszą, jej zdaniem, sprawą jest pomoc gospodarstwom zagrożonym bankructwem przez skutki pandemii Covid-19, klęski suszy czy powodzie. Dlatego Coordination rurale sprzeciwia się europejskiemu "Zielonemu Ładowi", domaga się uproszczeń administracyjnych, ulg podatkowych, czy obniżki cen oleju napędowego do ciągników.
Francja jest największym producentem rolnym w UE - pisze Associated Press, podkreślając, że protesty rolników w tym kraju są symptomem niezadowolenia wsi także w innych państwach unijnych. Wpływowy i silnie subsydiowany sektor staje się gorącym tematem przed czerwcowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego, a populistyczne i skrajnie prawicowe partie mają nadzieję wykorzystać niezadowolenie rolników z umów o wolnym handlu czy kwestię ciężarów wywołanych przez inwazję Rosji na Ukrainę - twierdzi agencja AP, przypominając, że w ostatnich tygodniach rolnicy zorganizowali protesty w Niemczech, Holandii, Polsce i Rumunii.
Holenderscy rolnicy: nie jesteśmy ekstremistami
- Nie jesteśmy ekstremistami, tylko ludźmi, dostarczającymi jedzenie na wasze stoły, można żyć bez polityków, ale nie można przeżyć bez rolników - mówi w Brukseli Sieta van Keimpema, sekretarz holenderskiej organizacji Farmers Defence Force (FDF).
To ta organizacja stoi za demonstracjami holenderskich rolników przeciwko polityce rolnej rządu i UE. Van Keimpema przekonuje, że ograniczenia nakładane na europejski sektor rolny w ramach tzw. Zielonego Ładu są krańcowo niedemokratyczne i niekorzystne dla wszystkich mieszkańców Europy.
- Cofnijmy się do 2019 r., kiedy została sformowana nowa Komisja Europejska. Pojawiła się pani von der Leyen, która wprawdzie nie była kandydatką na stanowisko przewodniczącej KE, ale została nam narzucona przez niemieckich polityków. I nagle przedstawiła nam Zielony Ład. Jest to program Światowego Forum Ekonomicznego. Nie jest to efekt demokratycznego namysłu, konsultacji. Grupka ludzi - działająca poza naszym procesem demokratycznym - decyduje, jak mamy żyć, pracować i jeść. Nasze preferencje i wybory nie są przez nich uwzględniane - jesteśmy zasypywani regulacjami, do których mamy się dostosować. Rolnicy odczuwają to szczególnie dotkliwe, ale dotyczy to wszystkich mieszkańców Unii - podkreśla działaczka, która w przeszłości była m.in. przewodniczącą Europejskiej rady ds. Mleka (EMB).
- Już wkrótce nie będziemy mogli wybrać tego, co chcemy zjeść, bo wszystko będzie pochodzenia roślinnego - oznajmiła van Keimpema. Według niej "stek i schabowy staną się tabu - tak jak hodowla bydła".
- Właśnie po to są nakładane na rolników w UE coraz to nowe ograniczenia. Ich głównym efektem jest spadek produkcji, znikanie niezależnych rolników i wzrost importu spoza Unii. Nie dość, że nie wiemy skąd tak naprawdę to pochodzi i jak jest produkowane, to mamy coraz wyższe ceny, a bezpieczeństwo żywności nie jest zagwarantowane. O dobrostanie zwierząt nie wspominając - przekonuje van Keimpema, podkreślając, że Europa potrzebuje żywności produkowanej na miejscu.
- Żywność z naszych krajów, z naszych regionów jest najlepsza, najbardziej zrównoważona i najbezpieczniejsza. Europejczycy potrzebują europejskiego jedzenia - zaznacza.
- Połączmy siły. Musimy działać razem. Współpracujemy z naszymi niemieckimi kolegami z LSV (Landwirtschaft verbindet Deutschland - organizacja rolnicza założona w 2021 roku), z polskimi kolegami z Instytutu Gospodarki Rolnej. Zapraszamy wszystkich liderów rolników w Europie do kontaktu i wspólnego działania. Musimy przekonać ludzi, żeby w dniach 6-9 czerwca (wybory europejskiej) głosowali bardzo uważnie. Mieszkańcy każdego kraju wiedzą najlepiej, które partie nigdy im nie pomogły, nigdy realnie nie wstawiły się za nimi. To jest najprostsze kryterium - zauważa organizatorka protestów.
Źródło: PAP