Grecja walczy z pożarami, które trawią sporą część kraju. Trudna sytuacja panuje na Rodos, miejscu popularnym również wśród polskich turystów. Na wyspie jest reporterka TVN24 Dominika Ziółkowska, która relacjonuje sytuację.
Na greckich wyspach trwa walka z pożarami, które obejmują swoim zasięgiem kolejne obszary. Najtrudniejsza sytuacja panuje na Rodos, gdzie od weekendu trwa masowa akcja ewakuacyjna. Ogień opanował południową część wyspy. Wśród turystów znajduje się wielu Polaków.
>>> Sprawdź też: Grecja w ogniu. Zobacz mapę pożarów
Ogień się rozprzestrzenia
Jak opowiadała w relacji na żywo reporterka TVN24 Dominika Ziółkowska, która od poniedziałku przebywa na miejscu, na Rodos przebywa mnóstwo ludzi, którzy przyjechali tam, by odpocząć, ale "ich wakacje przerodziły się w koszmar, w piekło". Sytuacja w mieście Rodos, na północnym krańcu wyspy, jest wciąż stabilna. Coraz więcej osób zaczyna obawiać się, że do miasta zbliży się ogień - płomienie znajdują się 30-40 kilometrów od niego, podsycane przez silny, zachodni wiatr.
- Ta sytuacja pogodowa sprzyja rozprzestrzenianiu się pożaru - powiedziała Ziółkowska.
Na północy wyspy zorganizowano wiele punktów pomocowych dla ewakuowanych turystów - ludzie koczują w salach konferencyjnych, hotelowych barach i salach gimnastycznych. Sama akcja ewakuacyjna pozostawiała jednak wiele do życzenia.
"Wszystko było czarne"
W rozmowie z Dominiką Ziółkowską dwoje turystów z Polski opowiadało, jak wyglądała akcja ewakuacyjna.
- Zostaliśmy ewakuowani sami z siebie, bo nie otrzymaliśmy żadnego powiadomienia z biura, z hotelu, nie było żadnego alarmu. Po obiedzie po prostu przyjechała policja i powiedziała, że hotel musi być ewakuowany - przekazał pan Mikołaj.
Akcja była kompletnie niezorganizowana - ludzie otrzymali jedynie wiadomość, aby przemieścić się w stronę plaży. Goście hotelowi musieli na własnych nogach przejść kilka kilometrów w upale i gęstym dymie.
- Wszystko było czarne, ludzie nie mogli oddychać - opowiadała turystka, pani Daria.
"Tu nie ma procedur ewakuacyjnych"
- Ewakuacja przebiegała głównie dzięki rękom i sile lokalnej społeczności - opowiadał na antenie TVN24 jeden z turystów. - Tu nie ma procedur ewakuacyjnych. Gdy widzieliśmy ogień (...) recepcja twierdziła, że wszystko jest ok, nie ma się czym przejmować, po czym w dziesięć minut ratownik kazał nam wyjść z basenu, mówiąc, że jest ewakuacja. Ale dokąd mamy się udać, gdzie, z czym, nikt nam nie mówił.
Turysta powiedział, że już w piątek ogień niebezpiecznie zbliżał się do hotelu, a popiół i dym leciały w stronę budynku. Na dodatek w sobotę do hotelu przyjechała kolejna grupa turystów, nieświadoma zagrożenia. Gdy proces ewakuacji się rozpoczął, był on chaotyczny i źle zorganizowany.
Źródło: TVN24, tvnmeteo.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24