W lipcu 2025 roku influencerka Lil Masti, którą tylko na Instagramie śledzi ponad 1,4 miliona osób, założyła fundację. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, czym chce się zajmować. Jej celem jest przeciwstawianie się ruchom, "które chcą wyeliminować wizerunek dzieci z internetu". Mówiąc wprost: Aniela i Tomasz Woźniakowscy chcą normalizować sharenting.
Co to takiego? Urząd Ochrony Danych Osobowych tłumaczy, że sharenting to nic innego, jak "publikowanie przez rodziców w internecie - często bezrefleksyjnie - treści ze swoimi dziećmi w roli głównej", a "zdarza się, że bez sprawdzenia i poszanowania ich zdania w tej sprawie".
Jak sharenting definiują Woźniakowscy? Na stronie fundacji czytamy: "Sharenting to zjawisko polegające na dzieleniu się przez rodziców informacjami, zdjęciami i materiałami związanymi z życiem dziecka, głównie za pośrednictwem mediów społecznościowych. Termin powstał z połączenia słów share (dzielić się) i parenting (rodzicielstwo) i odnosi się do praktyki, która z jednej strony ma wymiar emocjonalny i społeczny, a z drugiej budzi kontrowersje związane z prywatnością dziecka".
Tomasz Woźniakowski, prezes fundacji mówił o tym w czasie Debaty+ w TVN24+, którą zorganizowaliśmy w sierpniu. - Ludzie mają płytkie pojęcie o definicji sharentingu, kojarzy się jednoznacznie negatywnie - przekonywał i wskazał, że "sharenting obejmuje też informacje z życia dziecka i rodzicielstwa". A w jego przekonaniu "to nie jest takie proste, żeby w 100 procentach uchronić wizerunek dziecka". - Nawet przestępcy, którzy ukrywają się przed wymiarem sprawiedliwości, nie wytrzymują tego długoterminowo. Dziecko też w tym życiu społecznym musi uczestniczyć - stwierdził.
Prezes UODO pisze do ministry rodziny
Nie przekonuje to urzędników. Działalności fundacji przyjrzał się prezes UODO Mirosław Wróblewski. 26 września w oficjalnym komunikacie poinformował, że wskazane w statucie fundacji "Dzieci są z nami" cele "mogą być sprzeczne z przepisami prawa, jako naruszające prawa i wolności dzieci, w tym prawo do ochrony wizerunku i prywatności".
Dlatego prezes UODO zwrócił się do ministry rodziny pracy i polityki społecznej Agnieszki Dziemianowicz-Bąk o "rozważenie podjęcia wobec fundacji stosownych czynności nadzorczych oraz skłonienie fundacji do zaniechania działalności naruszającej prawa dzieci". Dlaczego zwrócił się właśnie do Dziemianowicz-Bąk? Bo aktualnie to jej resort nadzoruje fundację Woźniakowskich.
Wróblewski przy okazji przypomina też o zagrożeniach związanych z sharentingiem: "Takie działanie może powodować szereg zagrożeń dla dzieci i ich prywatności: dostarczyć materiału do deepfake’ów, fotomontaży czy narazić dziecko na przemoc rówieśniczą".
Zwiększanie zasięgów? "Naganne"
Wróblewski w piśmie do Dziemianowicz-Bąk stwierdza też: "W ocenie Prezesa UODO szczególnie naganne jest wykorzystywanie wizerunku dziecka w celu zwiększenia tzw. zasięgów w mediach społecznościowych, czyli czerpanie korzyści z takiego przedstawienia dziecka, by jak najwięcej użytkowników internetu weszło na stronę promującą się zdjęciami dzieci".
Pismo to prezes UODO przesłał również do biur Rzeczniczki Praw Dziecka i Rzecznika Praw Obywatelskich.
Prawo się zmieni?
Temat sharentingu budzi dużo emocji również dlatego, że jest nieuregulowany w prawie. W czasie Debaty+ w TVN24+ posłanka Monika Rosa zapowiedziała, że jeszcze tej jesieni zaproponuje zmiany prawa, które pomogłyby lepiej chronić wizerunek dzieci. - To jest projekt, który zakłada wprowadzenie pewnego rodzaju standardów publikowania wizerunku dzieci do 13. roku życia -tłumaczyła.
Z zapowiedzi posłanki wynika, że przepisy nie zakażą całkiem publikacji zdjęć dzieci, ale doprecyzują zasady takich publikacji. Na przykład placówki oświatowe nie będą mogły zarabiać na wizerunku dzieci ani wykorzystywać go do promocji. Każde zdjęcie będzie wymagało konkretnej zgody, a fotografie nie będą mogły identyfikować dziecka ani naruszać jego godności.
Sharenting to dziś powszechne zjawisko. Według badania Państwowego Instytutu Badawczego NASK przeciętni rodzice w Polsce publikują średnio 72 zdjęcia i 24 filmy z udziałem swoich dzieci rocznie. Nawet 81 proc. dzieci poniżej drugiego roku życia ma już cyfrowy ślad - tak określany jest zbiór informacji dotyczących danej osoby, które można znaleźć na jej temat w sieci. Do piątego roku życia w internecie znajdzie się 1500 fotografii i nagrań dziecka.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka, Natalia Szostak
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24