Zamachowiec z Londynu przedarł się na teren Pałacu Westminsterskiego, gdzie zabił policjanta i sam zginął od kul. Tym samym terroryzm drugi raz wkroczył na teren tego symbolicznego i ważnego dla Brytyjczyków miejsca. Dotychczas parlament udało się zaatakować terrorystom tylko raz - w 1974 roku.
Wówczas atakowali irlandzcy ekstremiści z Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA), którzy w 1973 roku postanowili rozszerzyć swoją działalność terrorystyczną. Nie poprzestawali już na atakach na terenie Irlandii Północnej, ale wkroczyli na teren Anglii. Przeprowadzili między innymi wyjątkowo krwawy zamach na sąd Old Bailey, w którym rannych zostało 200 osób, w tym wiele ciężko, choć nikt nie zginął.
Ostrzeżenie przed atakiem
Do ataku na Pałac Westminsterski doszło ponad rok później, w czerwcu 1974 roku. Po raz kolejny Irlandczycy posłużyli się bombą z zapalnikiem zegarowym, które były wówczas ulubioną bronią terrorystów. Ładunek podłożono w rogu najstarszego budynku parlamentu - Westminster Hall. Jak się później okazało ładunek, ważył około dziewięciu kilogramów.
- To było kompletnie niespodziewane. Nikt wówczas nie przypuszczał, że parlament może być celem. Ochrona była skrajnie swobodna i nikogo za to nie winię - mówił po ataku w rozmowie z BBC poseł Tom Dalyell.
Bomba eksplodowała o godz. 8.30 rano, kiedy dużo osób spieszyło do pracy i na miejscu pojawiali się politycy. Choć ofiar mogło być bardzo dużo, to sześć minut przed eksplozją mężczyzna z wyraźnym irlandzkim akcentem zadzwonił do prasy i ostrzegł o bombie. Użył przy tym zwrotu, który pozwolił policji od razu zidentyfikować go jako członka IRA.
Choć czasu było bardzo mało, to sygnał o bombie został na czas przekazany ochronie parlamentu. Szybko rozpoczęto ewakuację i kiedy po kilku minutach Pałacem Westminsterskim targnęła potężna eksplozja, to w polu rażenia prawie nikogo nie było. Bomba raniła 11 osób. Nikt nie zginął.
Wybuch rozerwał jednak rurę z gazem i wywołał potężny pożar. Ogień bardzo szybko się rozprzestrzeniał. - Spojrzałem do Westminster Hall i całe wnętrze było wypełnione kurzem. Kilka minut później zaczęły się przebijać płomienie, które po chwili strzelały już z okien - wspominał inny poseł, David Steel. Dalyell mówił, że to właśnie pożar najbardziej go wzburzył. Zaatakowany budynek był bardzo stary, dach, który w znacznej mierze spłonął, pochodził z XIII wieku, choć wiele razy go remontowano.
Wzrastające poczucie zagrożenia
- Ten zamach spowodował zmianę nastawienia. Na pewno wstrząsnął wieloma moimi kolegami, którzy wcześniej zupełnie nie interesowali się sprawą Irlandii Północnej. Kiedy coś osobiście dotyka polityków, zazwyczaj się tym interesują - stwierdził Dalyell.
Zmieniły się też zasady bezpieczeństwa. Ochronę parlamentu istotnie wzmocniono, choć nadal było jej daleko do tego, co znamy z czasów współczesnych. Betonowe bariery, ścisła kontrola wejść i wyjść czy uzbrojeni w broń automatyczną strażnicy to efekt terroryzmu radykałów islamskich, który największą intensywność osiągnął dopiero w tym wieku.
Widać wyraźne różnice w działaniu obu grup terrorystycznych. Irlandczycy mieli przed sobą wyraźny cel polityczny i starali się go osiągnąć terrorem. W większości ich ataków na cywili było wielu rannych, ale rzadko ofiary śmiertelne. Terroryści islamscy działają jedynie w imię bardzo ogólnie pojętej idei walki z Zachodem. Atakują przede wszystkim tak, aby zabić jak najwięcej cywilów, bo to samo w sobie jest ich celem.
Środowy zamachowiec zaatakował rozjeżdżając przechodniów samochodem i dźgając nożem policjanta. Zabił trzy osoby, a ranił poważniej 29, w tym Polaka. Sam został zabity przez interweniujących policjantów.
Autor: Maciej Kucharczyk\mtom / Źródło: tvn24.pl