Widziałem śmierć wielokrotnie - mówi Sania, młody Ukrainiec, który pomagał swoim rodakom w ucieczce z zaatakowanego Irpienia. Ewakuował ponad tysiąc osób. Mógł zginąć wielokrotnie, jego auto ostrzelano, stracił na wojnie przyjaciela. Podczas pobytu w Polsce reporterce Sylwii Piestrzyńskiej opowiedział o koszmarze wojny, ratowaniu ludzi i woli przeżycia. W środę od 18 na placu Zamkowym Sania będzie zbierał pieniądze na samochód do ewakuacji dzieci z frontu wojny w Ukrainie. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Na początku wojny 24-letni Sania był w samym jej środku. Wywoził ludzi z podkijowskiego Irpienia, kiedy miasto atakowali Rosjanie.
To była dramatyczna ewakuacja przerażonych ludzi. Sfilmowana przez dziennikarza "Superwizjera" TVN Michała Przedlackiego.
Teraz Sania przyjechał do Polski - w konkretnym celu i nieprzypadkowym samochodem. - Ten samochód uczestniczył w ewakuacji ludzi z Irpienia. W tym aucie zginął mój najlepszy przyjaciel - wyjaśnia.
Na samochodzie widać ślady ostrzału.
- Jadąc tym samochodem, natrafili na rosyjski punkt kontrolny i Rosjanie ich rozstrzelali. Strzelali z broni automatycznej z odległości około kilometra - opowiada Sania.
Jak mówi, "Irpień to była wtedy strefa zero". - Byli tam i nasi żołnierze, i rosyjscy. Bucza już była wtedy pod okupacją, a w Irpieniu trwały walki. I rozumiesz, podjeżdżają przed punkt kontrolny, Rosjanie pytają, kim jesteście i strzelają - mówi.
- W samochodzie był kierowca, który także ewakuował setki ludzi, z boku siedział mój przyjaciel Igor i jeszcze dwóch chłopaków z tyłu. Zaczęli uciekać. Mój przyjaciel dostał kulą w nogę, brzuch i głowę. Kiedy dostałem telefon, że nie żyje, był to jak do tej pory dla mnie najtrudniejszy telefon w moim życiu - wspomina Sania w rozmowie z Sylwią Piestrzyńską z magazynu "Polska i Świat".
- Widziałem śmierć wielokrotnie. Widziałem wiele ludzkich ciał, sam wiele ciał musiałem zabrać, przetransportować, ale kiedy to dotyczy kogoś bliskiego, jest to bardzo trudne - dodaje.
- Z sześciu takich aut, które jeździły, zostało tylko jedno. Dużo moich znajomych, których tak jeździło, zginęło albo zostało rannych. Nie wiem, jak to się stało, że przeżyłem, że śmierć jakoś mnie nie dopadła. Ale każdy z nas i również ja wiedziałem, że za każdym razem, jadąc do Irpienia po ludzi, mogę zginąć, że to może być koniec - odpowiada.
"Dosłownie tysiąc kilometrów stąd giną dzieci. Giną od kul i od rakiet"
Jak podkreśla Sania, "w Ukrainie sytuacja jest bardzo trudna". - Nie mogę spokojnie mówić i myśleć o tym, co tam się dzieje. Tutaj siedzimy sobie, pracują kamery, ktoś sobie robi kawę, ludzie spacerują. A ja codziennie dzwonię do ludzi z frontu i codziennie słyszę o kolejnych osobach, które zginęły - mówi.
- Wyobraźcie sobie, że dosłownie tysiąc kilometrów stąd giną dzieci. Giną od kul i od rakiet - podkreśla mężczyzna.
Pytany, ile razy widział śmierć na własne oczy, Sania mówi, że były to "dziesiątki razy". - Pamiętam, jak pojechałem do Buczy, od razu jak można było tam pojechać. Na ulicy widziałem pełno ludzkich ciał. Trzeba było je zabrać z drogi, żeby można było przejechać. To byli ludzie w różnym wieku, osoby starsze i dzieci, ale też dzieci, które tam były, które przeżyły i widziały to wszystko. Nie mogę sobie wyobrazić, jaki jest teraz stan ich psychiki - dodaje.
Zapytany o stan stan swojej psychiki, przyznaje, że "w marcu i kwietniu miał mnóstwo koszmarów". - Ten, kto nie był na wojnie, nie zrozumie, co się czuje. W Irpieniu było tak. Może ci, którzy chodzą na polowanie, to zrozumieją. Było tak jak na polowaniu. Tamci strzelali, ludzie uciekali, chowali się. Za każdym razem, jak jechałem do Irpienia, to tak się czułem, że ktoś na mnie poluje - opowiada Sania.
- I w człowieku budzą się wtedy takie najprostsze instynkty. Boisz się i uciekasz jak takie zwierzę. Nic nie jest wtedy istotne, chcesz tylko przeżyć. Przeżyć do końca dnia - dodaje.
Zbiórka na samochód do ewakuacji dzieci na placu Zamkowym
Sania podczas oblężenia Irpienia ewakuował ponad tysiąc osób.
- On jako jedyny jechał w drugą stronę. Jak go poznałem, to już wiedziałem, że jest niesamowitą postacią. Przyjechał postrzelonym samochodem do Warszawy, zbiera na pomoc na auto do ewakuacji dzieci, żeby przewieźć je do centrum rehabilitacyjnego dla najmłodszych - mówi dziennikarz "Superwizjera" TVN Michał Przedlacki.
I każdy może mu w tym pomóc. - W środę o godzinie 18 na placu Zamkowym w Warszawie. Będę ja, będzie auto. Zapraszam wszystkich do wsparcia. Będę na was czekał - apeluje Sania.
Bo wojna dalej trwa.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24