Wezwania Rosji, aby Zachód przyprowadził Ukrainę do stołu rokowań, to gra na czas - ocenił dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych doktor Sławomir Dębski. Jego zdaniem strategicznym celem Moskwy pozostaje zniszczenie ukraińskiej niepodległej państwowości. - To, że my uważamy, że Rosja przegrywa wojnę z Ukrainą wcale nie musi oznaczać, że tak samo ocenia sytuację Putin i jego otoczenie - powiedział Dębski. Przypomniał, że od roku 2014 "stopniowo Rosja powiększa własne terytorium o zagrabione Ukrainie ziemie".
- Rosja naciska na "rozmowy", bo chce zyskać czas, aby przygotować się do próby odzyskania inicjatywy strategicznej, którą utraciła latem. W rezultacie tego Ukraina wyparła Rosję z części zajętego przez nią ukraińskiego terytorium. Rosja potrzebuje czasu na przegrupowanie się i aby ze zmobilizowanej masy poborowych zrobić choć jako takich żołnierzy - ocenił dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, historyk doktor Sławomir Dębski.
Racjonalizacja własnych niepowodzeń
- Siła ukraińskiego oporu Rosjan zaskoczyła, ale Kreml zracjonalizował sobie własne niepowodzenia i wmawia Rosjanom, że klęsk, jakich doznają na Ukrainie, nie zadają im Ukraińcy - którymi przecież pogardzają - ale kolektywy Zachód, wobec którego czują respekt i mają kompleksy. To się wpisuje w rosyjską propagandową retorykę, zgodnie z którą dzisiejsza Ukraina jest tworem sztucznym, utworzonym przez Zachód, głównie Polskę, Austro-Węgry i oczywiście Stany Zjednoczone. A więc Zachód broni teraz tego, co sam stworzył i gdyby nie jego wsparcie, Ukraina dawno zostałaby pokonana - mówi.
Jak wskazuje szef PISM, Rosja wprawdzie doświadcza wielu rozczarowujących porażek na polach bitew na Ukrainie, ale nie wpływa to na zmianę celów wojny, którą nazywa "specjalną operacją wojskową". W oficjalnych komunikatach Rosja utrzymuje, że "przebiega ona zgodnie z planem" - bo plan przewiduje zniszczenie Ukrainy. Skoro Zachód udziela jej wsparcia, Rosja będzie się starać wbić klin między Ukrainę i Zachód - komentuje Dębski.
Jego zdaniem przykładem tego, jak sprawnie potrafi wykorzystać każdą okazję do podważenia zaufania między Ukrainą a Zachodem, stał się incydent z rakietą, która upadła na terytorium Polski. Rozmowy na temat rozejmu byłyby również doskonałym instrumentem - zwraca uwagę ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Przekształcanie stanu tymczasowego w stan nieodwracalny
Z drugiej strony Rosja bombarduje ukraińską infrastrukturę krytyczną, dążąc do wywołania kryzysu humanitarnego i kolejnego kryzysu uchodźczego. Według Dębskiego ma nadzieję, że pod ich wpływem władze w Kijowie zgodzą się rozpocząć "rozmowy o rozmowach", co stworzy Rosji szansę na poróżnienie Ukrainy z jej zachodnimi sojusznikami.
- To, że my uważamy, że Rosja przegrywa wojnę z Ukrainą wcale nie musi oznaczać, że tak samo ocenia sytuację Putin i jego otoczenie. Od 24 lutego, Rosja po raz trzeci od 2014 roku powiększyła swoje terytorium kosztem Ukrainy [wcześniej o Krym i część Donbasu - przyp. red.]. A więc realizuje swój plan zniszczenia swojego sąsiada. Wolniej niż oczekiwała, ale stopniowo Rosja powiększa własne terytorium o zagrabione Ukrainie ziemie. Zmuszenie Ukrainy do zawarcia rozejmu musiałoby oznaczać jej zgodę, pozornie tymczasową, że umacnianie się rosyjskiej administracji okupacyjnej na zabranych terytoriach oraz eksterminację lub wysiedlenie z nich ukraińskiej ludności - ocenił Dębski.
Jak zaznaczył, "Rosja bardzo sprawnie przekształca każdy stan tymczasowy w stan niemal nieodwracalny". - Tak było przecież z Krymem w 2014 roku. Administracje [prezydenta USA, Baracka - przyp. red.] Obamy i [kanclerz Niemiec, Angeli - red.] Merkel domagały się od Ukraińców, aby nie stawiali na Krymie oporu, a w zamian obiecywali im pomoc w jego odzyskaniu środkami dyplomatycznymi. Co z tego wyszło, wiemy. Rosja okupuje Krym do dziś - dodał ekspert PISM.
- Dokładnie taki sam cel miały porozumienia mińskie, dotyczących tak zwanego "uregulowania" rozpoczętej przez Rosję wojny w Donbasie - dodał Dębski. Według niego w optyce Putina nie można mówić o klęsce, gdyż powoli, acz konsekwentnie Rosja zmierza do swojego celu - zagarnięcia kolejnej części terytorium Ukrainy.
- W 2014 roku Moskwa szantażowała władze w Kijowie w ten sam sposób, jak to robi dziś, grożąc eskalacją konfliktu. Naciskać na Kijów pomagała Putinowi Angela Merkel, która nakłaniała Ukraińców aby się "tymczasowo" zgodzili, że na części ukraińskich terytoriów Rosja zainstaluje prorosyjskie reżimy, tak zwanych separatystów, którzy w istocie rzeczy byli rosyjskimi agentami lub pachołkami. Niemcy sprzeciwiali się także dozbrajaniu Ukrainy, co w sposób oczywisty stawiało ich w pozycji strony wspierającej Rosję, nie Ukrainę. W nagrodę Merkel otrzymała od Putina kolejną nitkę Nord Streamu. To właśnie ta fatalna polityka odpowiada za to, że nie udało się odwieść Putina od wznowienia agresji na Ukrainę w tym roku. Po prostu, nikt na Kremlu się nie przestraszył gróźb i ostrzeżeń Zachodu. Rosja, odwołując się do własnych doświadczeń z 2014 roku, uznała je za niewiarygodne - stwierdził ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Jak tłumaczył, Rosjanie próbują podobnych metod dzisiaj, mówiąc do Zachodu: przestańcie wysyłać broń na Ukrainę, bo to wydłuża wojnę i oddala szansę na polityczne rozwiązanie. - Nie jest to żadna szansa. Jest to wyłącznie zwiększanie presji na stronę ukraińską, by zgodziła się na straty terytorialne - ostrzegł Dębski.
Strategiczny cel Rosji
Jak mówił ekspert PISM, cel strategiczny, długofalowy Rosji nie zmienił się i można powiedzieć, że "jest realizowany z różną intensywnością od kilkunastu lat, a od 2014 roku przy bezpośrednim użyciu siły". - Chodzi o zniszczenie państwa ukraińskiego, tak ten cel został wprost zdefiniowany. Elita putinowska uznaje, że istnienie państwowości ukraińskiej, narodu ukraińskiego jest dla Rosji w obecnym kształcie niemal egzystencjalnym zagrożeniem. I dążą do tego, żeby się temu "zagrożeniu" przeciwstawić. Tego celu ani na jotę nie zamierzają zmienić - ocenił Dębski.
Jego zdaniem "nic nie wskazuje na to, że nastąpiło jakieś przewartościowanie sposobu postrzegania świata przez Putina i jego najbliższe otoczenie". - W ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy nie spotkałem się z żadną wypowiedzią Putina, która zrywałaby z jego programowym tekstem z lata ubiegłego roku, w którym oficjalnie ogłosił rosyjską politykę wobec Ukrainy. Jego główne tezy Putin powtórzył, rozpoczynając inwazję: Ukraińcy to omamieni przez Zachód Rosjanie, państwo ukraińskie powstało dzięki ZSRR i nie powinno mieć prawa istnienia poza rosyjską strefą wpływów - przypomniał dyrektor PISM.
Rosja bardzo sprawnie przekształca każdy stan tymczasowy w stan niemal nieodwracalny. Tak było przecież z Krymem w 2014 roku
- W oficjalnej i propagandowej narracji nie ma żadnej zmiany, która dopuszczałaby, że naród ukraiński może mieć inną tożsamość, inne cele niż Rosja, inne aspiracje. Utrzymujemy się w oparach zatrutej wizji, w której dla Ukrainy nie ma miejsca w tak zwanym Ruskim Mirze - powiedział Dębski.
- To praktyczne wcielanie w życie doktryny, że nie ma Ukraińców, są "nieuświadomieni Rosjanie". Prowadzona jest akcja resocjalizacyjna, która z Ukraińców ma zrobić Rosjan. To jest bolszewickie myślenie i mentalność totalitarna, polegające na tym, że odebranie dzieci rodzicom i oddanie instytucjom przyspieszy zrobienie z nich - kiedyś ludzi radzieckich, a dzisiaj - Rosjan - zaznaczył.
Naciski Moskwy na Berlin, Paryż i Waszyngton
Przed rozpoczęciem wojny Rosja, jak mówił ekspert PISM, "wywierała nacisk na Berlin, Paryż, Waszyngton, twierdząc, że presja wojskowa ma zmusić Ukraińców do tego, by siedli do stołu rozmów, a wysyłanie im uzbrojenia i amunicji niweczy te wysiłki". - Teraz robią dokładnie to samo. Trzeba powiedzieć, że wobec Berlina i Paryża ich polityka była skuteczna. Niemcy odmawiali dozbrajania Ukrainy od 2014 roku, pomagając Rosji w realizacji jej celów. To się teraz zaczyna zmieniać. Jednak chociaż minęło osiem miesięcy od tak zwanej Zeitenwende, zmiany polityki ogłoszonej przez kanclerza Scholza, to wciąż można powiedzieć, że niemiecka pomoc wojskowa jest homeopatyczna - ocenił Dębski.
Dodał, że "niestety, niemieckie elity pozwoliły się Rosji skorumpować, co najmniej intelektualnie". - Mówię o elitach, nie o niemieckim społeczeństwie. 70 procent respondentów w Niemczech uważa, że trzeba zrobić wszystko, by pomóc Ukrainie. Natomiast elity są często sparaliżowane strachem, że przegrana Rosji może spowodować więcej nieszczęść niż wygrana Ukrainy. Myślę, że ta logika - że nie chodzi o to, by Ukraina wygrała, lecz by Rosja bardzo nie przegrała - jest nieobca także części administracji amerykańskiego prezydenta - powiedział Dębski. Jego zdaniem "gdyby USA i Zachód podjęły decyzję, że trzeba tę wojnę zakończyć zwycięstwem Ukrainy, to już by ona była zakończona".
- Biorąc pod uwagę to, co Ameryka zainwestowała w Iraku i Afganistanie przez 20 lat, to to, co jest obecnie przekazywane lub inwestowane w Ukrainę, to są drobne centy - przekonywał ekspert PISM. - Amerykanie inwestowali w afgańską elitę przez 20 lat, a ta uciekła w 24 godziny. Tymczasem takich sojuszników jak Ukraińcy, którzy chcą się bronić przed rosyjskim imperializmem, Ameryka nie miała od kilkudziesięciu lat, nawet w Wietnamie - mówił.
Walka o mocarstwowość
Prowadząc agresywną wojnę wobec Ukrainy, Rosja, zdaniem Dębskiego, "walczy o taką definicję mocarstwa, w której mocarstwo nie musi się podporządkowywać prawu międzynarodowemu, może bezkarnie prowadzić dowolną politykę wewnątrz kraju, a na zewnątrz działać ponad prawem, prowadzić wojny tak jak mu się podoba". - W ten sposób definiowana mocarstwowość wielu się podoba - Iranowi, Chinom, Indiom, zapewne też pewnym kręgom na Zachodzie. Jeśli Rosji się to uda, to będziemy żyć w świecie, w którym prawo nie będzie równe dla wszystkich - ostrzegł Dębski.
- Od 2014 roku widzimy, że Rosjanie wykorzystują rozejmy po to, by zmusić Ukrainę do rezygnacji z kolejnych części terytoriów. Nie porzucają przy tym swojego celu nadrzędnego: zniszczenia państwa i eksterminacji narodu. To nie jest podejrzenie czy spekulacja, to jest praktyczne doświadczenie ostatnich ośmiu lat. Możemy z całą pewnością przewidzieć, jaki byłby scenariusz. Dlatego jeśli ktoś chce skłonić Ukrainę do rozmów, to musi wiedzieć, jak zapewnić jej bezpieczeństwo - podkreślił Dębski.
- Co może Ukraińcom zagwarantować, że za pół roku Rosjanie nie wznowią wojny, próbując dążyć do zagarnięcia kolejnej części terytorium ich państwa? Nie widzę nikogo na Zachodzie, kto chciałby takich gwarancji udzielić, a jedyną w zasadzie gwarancją, która zapewni, że Ukraina nie zostanie zaatakowana, byłoby przyjęcie do NATO - ocenił.
- Innymi słowy, jeśli ktoś chce nakłonić Ukraińców na przykład do zrezygnowania z jakiejkolwiek części terytorium, to musi im zaproponować członkostwo w NATO. To jest, w mojej opinii jedyny ekwiwalent, który mógłby skłonić elity i społeczeństwo w ogóle do rozważenia oferty o rezygnacji z części terytorium w zamian za bezpieczeństwo. Bardzo twarde gwarancje bezpieczeństwa takie jak parasol jądrowy USA i piąty artykuł NATO - podsumował doktor Sławomir Dębski.
Źródło: PAP