Przed sądem w Viterbo (Włochy) toczy się proces Polaka oskarżonego o zabójstwo swojego 10-letniego syna, Matiasa. Według śledczych, 45-latek wszedł do domu, gdzie znajdował się chłopiec, mimo tego, że miał zasądzony zakaz zbliżania się do dziecka. Ciało Matiasa odnalazł jego wuj, który zdziwił się, że 10-latek nie zadzwonił do niego po powrocie do domu, tak jak się umawiali. "Ubrałem się i pobiegłem tam. W powietrzu unosił się zapach gazu" - zeznał we wtorek w sądzie wujek chłopca. Sekcja zwłok wykazała, że dziecko zmarło przez uduszenie. Jego usta były zaklejone taśmą klejącą. Matias miał również rany cięte szyi.
Matias zmarł 17 listopada 2021 roku po południu. Tego dnia, mimo ostrzeżeń matki, wpuścił do domu ojca, któremu sąd kilka tygodni wcześniej zabronił zbliżać się do rodziny. "Mężczyzna był agresywny, zarówno wobec partnerki - 35-letniej albańskiej pokojówki - jak i dziecka. Eskalacja przemocy ze strony męża zaczęła poważnie niepokoić kobietę. Powtarzające się wybuchy agresji i groźby zmusiły ją do zgłoszenia się na policję" - relacjonował w listopadzie dziennik "Corriere della Sera".
Matka i jej brat znaleźli ciało 10-latka w sypialni, było całe we krwi. Jak opisują włoskie media, usta chłopca były zaklejone brązową taśmą, a na ciele, w tym na szyi, miał rany cięte. Mirko T. (ojciec) leżał nieprzytomny w innym pokoju, obok niego były butelki po wódce, zapalniczka i butelka z płynem łatwopalnym. Żył. Przetransportowano go do szpitala.
Matias miał zadzwonić do wujka, nie zrobił tego
16 maja ruszył proces Polaka. Śledczy twierdzą, że zabił chłopca, żeby zemścić się na partnerce. "Popełnił tę zbrodnię, bo ubodło go wcześniejsze stracenie kontroli nad życiem kobiety. Pozbawił życia syna, zadawał mu ciosy nożem i zakleił usta, w wyniku czego chłopiec zmarł przez uduszenie" - mówiła prokurator Paola Conti, co cytował portal corrierediviterbo.corr.it.
We wtorek odbyła się druga rozprawa Mirka T. W sądzie pojawili się wezwani świadkowie, w tym wuj chłopca, Ubaldo Marcelli. Opowiedział, jak wyglądał tragiczny dzień.
"Odebrałem Matiasa ze szkoły, spytałem, czy chce przyjść do mnie na obiad. Odpowiedział, że pójdzie do domu, bo mama zostawiła mu zupę, a po południu musi robić zadanie domowe. Tak więc po obiedzie kazałem mu do siebie zadzwonić, żeby dał znać, czy wszystko gra. Nie zrobił tego, a ja nie mogłem się do niego dodzwonić, mimo tego, że telefon nosił zawsze cały czas przy sobie" - zeznał, co cytuje dziennik "La Repubblica".
"Ubrałem się i pobiegłem do nich do domu. Wszedłem po schodach. Miałem tylko klucz do przedsionka, więc otworzyłem go i zacząłem walić do drzwi, dzwonić dzwonkiem. Matias nie odpowiadał. Wspiąłem się do pokoju w stropie nad mieszkaniem, to miejsce było zawsze otwarte. Tam [na podłodze - red.] znalazłem tego cholernego... próbowałem nim potrząsać, nie odpowiadał. Zadzwoniłem do Marioli, żeby szybko przyjechała z kluczami. W międzyczasie szukałem chłopaka. W powietrzu unosił się zapach gazu" - relacjonował przed sądem Marcelli.
Nie mógł sobie poradzić ze stratą chłopca, wtargnął do szpitala
Dodał też, że przypomniał sobie, że kilka tygodni przed śmiercią chłopca Mirko T. wysyłał swojej byłej partnerce zdjęcia, na którym symulował wieszanie się na linie. Oprócz tego miał grozić kobiecie, że ją podpali. Dziennikarz "Repubbliki" zauważa, że wuj nie był w stanie powstrzymać emocji i opuścił salę sądową jeszcze przed końcem rozprawy.
Mężczyzna - jak opisują włoskie media - był mocno związany ze swoim siostrzeńcem. "Nie może pogodzić się ze stratą chłopca. Był dla niego jak syn" - opisywał zebranym dziennikarzom jego adwokat, Michele Ranucci. Śmierć Matiasa rozwścieczyła Marcelliego do tego stopnia, że kilka dni po tragedii wtargnął do szpitala, gdzie przebywał wtedy oskarżony, i krzyczał: "Gdzie jest ten bydlak? Dajcie mi go, zabiję go". Za te groźby ukarano go wtedy karą grzywny.
Porozrzucane buty, okulary, nóż kuchenny
Na wtorkowej rozprawie zeznawał jeszcze policjant, który badał miejsce zbrodni. "Znaleźliśmy dziecięce okulary korekcyjne, pasujące na 10-letniego chłopca, porozrzucane dziecięce buty, czapkę z daszkiem. Na płycie grzewczej leżał nóż kuchenny, o identycznym rozmiarze i kolorze jak ten, który znaleźliśmy wetknięty w gardło dziecka" - relacjonował.
Mirko T. jest oskarżony o zabójstwo, grozi mu dożywocie. Od sześciu miesięcy przebywa w areszcie w Mammagialla w Viterbo. Był obecny na obu rozprawach, stał za szybą pancerną. Do tej pory ani razu nie wyjaśnił, dlaczego miałby zaatakować i zamordować swojego syna. Kolejna rozprawa ma się odbyć w czerwcu.
Źródło: La Repubblica, Corriere di Viterbo
Źródło zdjęcia głównego: Google Maps