Nasilają się walki w prowincji Kiwu Północne w Demokratycznej Republice Konga. Na terenie objętym konfliktem misję prowadzą polskie zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Aniołów, które są w grupie pięciu tysięcy cywili znajdujących się w potrzasku. O sytuacji na tych terenach mówili na antenie TVN24 BiS siostra Agnieszka Gugała, dyrektorka szpitala w Ntamugendze oraz Mateusz Gasiński, prezes Zarządu Fundacji "Dobra Fabryka".
Siostra Gugała ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów pytana o sytuację cywilów odparła, że jest ona "bardzo dynamiczna" i nie da się szczegółowo określić potrzeb ze względu na panujący wokół chaos. - Codziennie trwały walki. Większość czasu ludzie chowali się gdzieś po naszych budynkach w domu zakonnym, dużą część wsi uciekła do szpitala. Teraz dopiero zobaczyliśmy niestety, kto zginął. Jest też około 30 osób rannych - podała.
- Jesteśmy odcięte od reszty naszego regionu. Nie możemy pojechać kupić żywności i leków. Póki co zapas żywności mamy na kilka dni, z lekami może trochę dłużej. Czekamy na rozwój wypadków, ponieważ walki trwają. Do południa było bardzo dużo bombardowań i strzelania, około dwóch czy trzech kilometrów od nas. W naszym regionie jest cisza, bo my jesteśmy już pod władzą wchodzącej rebelii. W reszcie regionu jest panika, ewakuacja, wszyscy uciekają, byle dalej na północ. Ci, którzy nie mają gdzie pójść, muszą chować się w domach i czekać na to, co będzie. Jedno jest pewne: nie wiemy (co będzie) - opisała.
Pytana, czy osoby ze Zgromadzenia planują ewakuację, siostra Gugała odparła, że wszyscy przyjechali po to, by być z mieszkańcami "w trudnych i lepszych momentach". - Także teraz jest moment próby. Jesteśmy w stanie wojny od czerwca, gdy były tu pierwsze walki, teraz front przeniósł się trochę w górę - powiedziała.
- Jesteśmy tu z uchodźcami od trzech, czterech miesięcy. Nie możemy zostawić ich w takiej sytuacji. Jesteśmy tu przede wszystkim, żeby im pomagać, zwłaszcza jeżeli chodzi o służbę zdrowia. Mamy teraz tylko dwóch pielęgniarzy i jednego laboranta, którzy obsługują pięć tysięcy ludzi w szpitalu - opisała sytuację.
Ewakuacje w środku nocy. "Uciekali byle dalej od strzałów"
Pytana raz jeszcze, czy ona i jej współpracownicy posiadają wystarczającą liczbę leków i opatrunków, siostra odparła, że mają niezbędny zapas. - Ale nie wiemy, jak długo to potrwa, bo żadna władza nie informuje, co mamy robić, co się będzie działo. Nikt nic nie wie, na razie jest ogólna panika - przyznała.
Mówiąc o możliwej ewakuacji szpitala, siostra Gugała oceniła, że "technicznie ta możliwość została odcięta".
- Wczoraj i przedwczoraj prowadziłam rozmowy z Czerwonym Krzyżem o to, aby można było ewakuować osoby ciężko ranne i kobiety w ciąży, u których jest ryzyko, że będą potrzebowały cesarskiego cięcia, a nie mamy lekarza. Tego boimy się najbardziej, że będzie potrzeba lekarza, a niestety nikogo z nich nie ma. Cześć personelu się ewakuowała, bo bardzo się bali o życie - opowiedziała.
Czego w tej chwili najpilniej brakuje? - Leki, żywność, pomoc materialna, wyposażenie domów - wymieniła.
Siostra Gugała, opisując dokładniej, co dzieje się w tym regionie, mówiła, że "ludzie w czasie walk uciekali, łapiąc dziecko na plecy, czasami udało im się wynieść materac". - Często były ewakuacje o czwartej, piątej rano. Uciekano byle dalej od strzałów. Są to ludzie żyjący w terrorze psychicznym od wielu wielu lat. To nie jest normalne. Dlatego zdecydowałyśmy, że jesteśmy z nimi - zaznaczyła.
"Ten zakątek świata nigdy nie był spokojny"
Mateusz Gasiński, którego Fundacja "Dobra Fabryka" od ośmiu lat wspiera szpital i ośrodek dożywiania w regionie, opowiedział o misji "Dobrej Fabryki". - Wspieramy siostry i finansujemy działania szpitala. Ten zakątek świata nigdy nie był spokojny, to nigdy nie była łatwa misja, teraz sytuacja się bardzo skomplikowała - powiedział.
- Jak chcemy reagować? Do tej pory nasze wsparcie skupiało się na tym, żeby dobrze wyposażyć szpital, który dla kilkudziesięciu tysięcy osób w promieniu kilkudziesięciu kilometrów był jedyną tak sprawnie działającą placówką - zauważył. - A przypomnijmy, że mówimy o wiosce w górach, pod wulkanami, do której nie jesteśmy w stanie dojechać zwykłem samochodem, to musi być samochód z napędem na cztery koła - dodał.
Gasiński mówił dalej, że placówka ma "świetnie wyszkolony personel, ale działający w warunkach bez prądu". - Prąd musieliśmy sobie zrobić sami. Kilka lat temu ufundowaliśmy panele solarne, ponieważ szpital nie jest podłączony do żadnej sieci, to bardzo biedna wioska w środku kongijskiego buszu - zwracał uwagę.
Gasiński zaapelował przy tym, aby alarmować "gdzie tylko się da" o zawieszenie broni w regionie i umożliwienie ewakuacji blisko pięciu tysiącom cywilów.
Fundacja "Dobra Fabryka" przypomina, że w Demokratycznej Republice Konga 77 procent populacji żyje w skrajnym ubóstwie, za mniej niż 1,90 dolara dziennie, a także że 13,6 miliona osób pozbawionych jest dostępu do bezpiecznych źródeł wody i właściwych urządzeń sanitarno-higienicznych.
Kto walczy?
Za ofensywę we wschodniej prowincji Kiwu Północne odpowiedzialni są rebelianci z ugrupowania M23. Grupa w kwietniu ogłosiła zawieszenie broni, jednak ponownie zaatakowała w czwartek w okolicach posterunków wojskowych w Rutshuru w prowincji Kiwu Północne. Zginęło wówczas czterech cywilów, a 40 - w tym dzieci - zostało rannych.
Anonimowe źródło Reutera przekazało, że grupa M23 zdobyła Ntamugengę, która jest strategicznym punktem w pobliżu drogi łączącej miasto Butembo ze stolicą prowincji - Gomą. Z wioski i pobliskiego miasta uciekło 23 tysiące osób.
Ruch 23 Marca powstał wiosną 2012 roku po dezercji z sił zbrojnych DRK grupy wojskowych oskarżających rząd w Kinszasie o niedotrzymanie porozumienia, które zakończyło ich poprzednie powstanie z lat 2008-2009. Rebelianci wywodzą się w większości z ludu kongijskich Tutsich. Nazwa Ruchu 23 Marca nawiązuje do daty tego porozumienia.
Wschodnie prowincje DRK mają dla kraju strategiczne znaczenie z uwagi na ich wielkie bogactwa mineralne.
Źródło: TVN24 BiS, Reuters, PAP
Źródło zdjęcia głównego: dobrafabryka.pl