Piłkarska Liga Mistrzów budzi się z zimowego snu. Kibice najlepszych europejskich klubów odliczają godziny do powrotu zawodników na boiska. To ostatni sezon tych rozgrywek w obecnej formule. W kolejnym będzie więcej drużyn, więcej meczów, a przez to i więcej pieniędzy do podziału dla uczestników. Włodarze Ligi Mistrzów liczą, że to krok uprzedzający coraz wyraźniej majaczące na horyzoncie konkurencyjne rozgrywki - Superligę. - Jest już furtka do jej powstania - mówi tvn24.pl prawnik Grzegorz Knap.
Podczas gdy oczy kibiców piłkarskich są skupione na boiskach, w gabinetach działaczy, a nawet polityków, toczą się zażarte dyskusje i spory o przyszłość europejskiej piłki klubowej. Teraz zarządza nią (podobnie jak futbolem reprezentacyjnym) UEFA. Wymyśla regulaminy międzynarodowych rozgrywek (Liga Mistrzów, Liga Europy, Liga Konferencji, EURO) odpowiada za ich organizację. Na tych rozgrywkach zarabia - przede wszystkim sprzedając prawa do transmisji oraz podpisując umowy sponsorskie. Pieniądze dzieli między kluby, uprzednio zostawiając sobie działkę.
Największe i najbogatsze zespoły - sportowo już niekoniecznie najlepsze - uważają, że mogłyby wejść w buty UEFA; chciałyby zmniejszyć liczbę porcji, na którą obecnie krojony jest piłkarski tort. Zwiększając same porcje.
Są przekonane, że same mogłyby wynegocjować jeszcze większe kontrakty, a do tego nie musiałyby dzielić się zyskami z pośrednikiem, który przez lata nieniepokojony i układający się z działaczami oraz politykami umościł się na miejscu monopolisty europejskiej piłki.
Wkrótce może to miejsce stracić. W piłkarskiej wiosce pojawił się nowy gracz, który nie daje się zbyć ani zastraszyć.
To Superliga.
Superfalstart
Saga wokół Superligi zaczęła się na dobre w kwietniu 2021 roku. Co prawda, już wcześniej krążyły pomysły i wizje utworzenia w Europie nowych niezależnych od UEFA rozgrywek klubowych, ale pozostawały one niczym więcej niż spekulacjami, odgrzewanymi medialnie w sezonie ogórkowym. Aż do rzeczonego kwietnia 2021 roku, gdy w popularnym hiszpańskim programie piłkarskim "Chiringuito" prezes Realu Madryt Florentino Perez ogłosił, że grupa europejskich klubów porozumiała się w sprawie powołania nowego konkurencyjnego dla uefowskiej Ligi Mistrzów formatu - Superligi.
Perez nie czarował i wprost powiedział, że chodzi o pieniądze.
- W poprzednim sezonie przychody spadły nam w Realu o 100 milionów euro. Teraz zarobimy 600 milionów zamiast 900. To 400 milionów euro tylko w ciągu dwóch sezonów. Tylko w Realu Madryt. Sytuacja jest bardzo zła. Dlatego stworzymy Superligę zamiast Ligi Mistrzów i to pozwoli nam złagodzić straty - uzasadniał.
Zaskoczeni byli wszyscy. Od kibiców, piłkarzy, działaczy, po decydentów UEFA, dla których powołanie nowych rozgrywek byłoby trzęsieniem ziemi i wielce prawdopodobne, że pierwszym krokiem do zmarginalizowania drugiej najpotężniejszej po FIFA organizacji piłkarskiej na świecie.
Przedstawiony przez Pereza plan zakładał powstanie ligi, w której najwięksi będą grać z największymi. Ekskluzywne, niemal zamknięte grono, mające dawać kibicom jeszcze więcej emocji, sponsorom platformę do jeszcze lepszej ekspozycji ich produktów, a uczestnikom jeszcze większe pieniądze.
- Futbol traci na znaczeniu i zainteresowaniu, a prawa telewizyjne (tracą - red.) swoją wartość. Co dzisiaj przyciąga ludzi do piłki? Mecze między wielkimi rywalami - to one generują przychody - wyjaśniał Perez.
Założycielską dwunastkę miały stanowić hiszpańskie Real Madryt, FC Barcelona i Atletico, włoskie Juventus, Milan oraz Inter, a także angielskie Arsenal, Chelsea, Tottenham, Manchester United, Manchester City i Liverpool. Do tego towarzystwa miały dołączyć jeszcze trzy drużyny na stałe i pięć zmieniających się co sezon.
Pomysłodawcy - włodarze wymienionych klubów - pękali z dumy, że projekt udało się utrzymać w tajemnicy i wziąć środowisko piłkarskie z zaskoczenia. Ale ten genialny w ich założeniu plan z hukiem rozbił się o ziemię, gdy tylko wyfrunął z eleganckich gabinetów, w których się narodził.
Sprzeciw natychmiast wyrazili kibice - również klubów mających grać w Superlidze. Gromadzili się pod stadionami swoich drużyn, dobitnie pokazując, co myślą o wizji prezesów.
Największym grzechem była dla kibiców wizja prawie całkowitego zamknięcia rozgrywek. System znany w amerykańskich NBA, NHL czy nawet piłkarskiej MLS dla fanów europejskiej piłki okazał się nie do przyjęcia. Uznali, że to zamach na fundamenty ich ukochanej dyscypliny, za jakie uważają możliwość wygrania Ligi Mistrzów przez każdy klub w Europie.
Grająca dziś w zabrzańskiej Klasie C Korona Bargłówka może rok po roku awansować do Ekstraklasy, zdobyć mistrzostwo Polski, zakwalifikować się do Ligi Mistrzów i wygrać te rozgrywki. I nawet jeśli to tylko papierowa teoria, to przekuwa się w marzenie, którym żyją wszyscy piłkarze i kibice w Europie.
Marzenie, które napędza futbol.
I marzenie, które Florentino Perez chciał kibicom zabrać.
Mecz na sali sądowej
Pod kibicowskie protesty szybko podłączyła się UEFA. Pod płaszczykiem walki o romantyczny i solidarny futbol starannie schowała swoje ekonomiczne, a za nimi i egzystencjalne obawy.
Ale na tym nie poprzestała. Planującym grę w Superlidze klubom zagroziła karami finansowymi i wyrzuceniem ich z rozgrywek krajowych. Piłkarzom - zakazem gry w rozgrywkach reprezentacyjnych. Takie zapowiedzi oznaczały otwarty konflikt. Jego rozstrzygnięcie miało nastąpić nie na boisku, a na sali sądowej.
Do sądu poszła Superliga, która poza nazwą dla nowych rozgrywek jest też podmiotem gospodarczym zarejestrowanym w Hiszpanii. Jej decydenci stoją na stanowisku, że mają pełne prawo do powołania nowych rozgrywek, a UEFA nie może ani tego zakazać ani w jakikolwiek sposób karać ich uczestników.
Z Hiszpanii sprawa powędrowała do Luksemburga, gdzie znajduje się siedziba Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Skierowane do niego pytania prejudycjalne dotyczyły stosowania przez UEFA praktyk niezgodnych z unijnym wolnym rynkiem.
Na pierwszy rzut oka sprawa może wyglądać na oczywistą: dominujący na rynku podmiot - UEFA - faktycznie blokuje powstanie konkurencji. Przeciwnicy powstania Superligi powołują się jednak na wzmiankowany w traktatach "europejski model sportu". Zakłada on, w skrócie, że dostęp do europejskich rozgrywek jest otwarty dla każdego klubu, z każdego państwa członkowskiego Unii Europejskiej.
Superliga jednak odrzuca ten argument. Uważa, że to mrzonka, wykorzystywana do mamienia kibiców wszystkich klubów, choć w praktyce UEFA i tak faworyzuje te z najsilniejszych lig.
To się zgadza, bo chociaż do eliminacji Ligi Mistrzów przystępują drużyny ze wszystkich europejskich federacji, ich droga do fazy grupowej ma różną długość i różny poziom trudności. W dodatku w przypadku Anglii, Hiszpanii, Włoch, Francji czy Niemiec na grę w tych rozgrywkach może liczyć po kilka klubów, podczas gdy np. Polska wystawia do eliminacji tylko zwycięzcę Ekstraklasy.
W dyskusję zaangażowali się też europejscy politycy. Za UEFA stanęli m.in. Boris Johnson, Emmanuel Macron czy Mario Draghi.
- Unia Europejska od dawna jest sojusznikiem UEFA. A przecież UE to też rządy poszczególnych krajów i ich liderzy. Stąd ta narracja pro-UEFA - uważa Mieszko Rajkiewicz, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, zajmujący się polityzacją sportu.
W grudniu 2023, po wysłuchaniu wszystkich argumentów i ponad 2,5 roku od pamiętnego wywiadu z Florentino Perezem, TSUE wydał orzeczenie.
- Uznano, że rozgrywki piłkarskie działają na zasadach komercyjnych i jako takie podlegają pod prawo o konkurencyjności. Wbrew temu, co zapowiadała UEFA, jest więc furtka na powstanie Superligi - tłumaczy Grzegorz Knap, prawnik z kancelarii LAS Legal.
Perez mógł triumfować. Tyle tylko, że w tym momencie oprócz jego Realu Madryt oficjalnie projekt chce kontynuować jedynie FC Barcelona.
- Nie będziemy próbowali ich powstrzymać, mogą tworzyć, co tylko chcą. Mam nadzieję, że rozpoczną swoje fantastyczne rozgrywki z dwoma klubami wewnątrz tak szybko, jak to tylko możliwe - kpił szef UEFA Aleksander Ceferin.
Większość klubów rakiem wycofała się z projektu w ciągu ledwie kilkudziesięciu godzin od jego ogłoszenia. Na statku najdłużej pozostawał Juventus, ale i on w końcu powiedział: ciao. Decydujące były presja kibiców i początkowy strach przed karami ze strony UEFA.
- Według mnie to zasłona dymna i zabezpieczenie wizerunkowe. Superligi jeszcze nie ma, więc nie ma co narażać się na ostracyzm ze strony UEFA i opinii publicznej. Negocjacje i biznes lubią ciszę - mówi Mieszko Rajkiewicz.
Moda na odwracanie się od Superligi dotarła nawet tam, gdzie sama Superliga zapewne nigdy nie zawita.
Ostrożność wobec Superligi może być też związana z tym, że orzeczenie TSUE nie oznacza, że FIFA i UEFA nie będą miały wpływu na to, co dzieje się w europejskiej piłce.
- TSUE stwierdził, że FIFA i UEFA mają prawo do ograniczania udziału klubów i zawodników w konkurencyjnych rozgrywkach, ale zasady tego ograniczania muszą być obiektywne, przejrzyste, niedyskryminujące i proporcjonalne. Te obecne takie nie są. Nie można arbitralnie zakazywać powstania nowej ligi i gry w niej - wyjaśnia Grzegorz Knap.
- UEFA i FIFA pewnie ustalą jakieś kryteria zakazu udziału w innych rozgrywkach, które będą zgodne z tym orzeczeniem, powołując się na przykład na zdrowie zawodników czy jednolitość rozgrywek i spójność wyników sportowych - dodaje prawnik.
Ale i na to Florentino Perez i spółka mają plan. Superliga krótko po korzystnym dla siebie orzeczeniu TSUE ogłosiła nowy format rozgrywek, uwzględniający obawy i krytykę kibiców, a także uwzględniający "europejski model sportu".
Nowy format zakłada utworzenie trzech dywizji, w których łącznie grałyby 64 europejskie kluby. Między dywizjami funkcjonowałby system spadków i awansów.
- Superliga przedstawiła znowelizowany system rozgrywek, który ma charakter otwarty i solidarny. A to dla Brukseli bardzo ważne, bo takie rozgrywki - podobne strukturalnie do uefowskich - mieszczą się w definicji europejskiego modelu sportu, na który powołują się i UEFA, i Unia - mówi Grzegorz Knap.
Koszykówka przykładem
Spór o kształt europejskich rozgrywek kilka lat temu przerabiała koszykówka. Zarządzająca światowym basketem FIBA od lat 50. organizowała w Europie rozgrywki klubowe.
Na początku lat 90. uformowały się jednak nowe rozgrywki, w których występowały kluby z kilku państw. Ich popularność rosła, a zasięg się zwiększał i w końcu przepoczwarzyły się w Euroligę.
Niezadowolona z takiego obrotu sprawy FIBA utworzyła konkurencyjną Suproligę, ale szybko zdała sobie sprawę, że nie tędy droga i doszło do porozumienia: kluby Euroligi FIBA zostawiła w spokoju w zamian za niezależność w zarządzaniu koszykówką reprezentacyjną.
- FIBA zrozumiała, że przegra wojnę z klubami. Widziała, że kluby generują ogromną widownię. Straciła argumenty sportowe i biznesowe, więc przynajmniej zapewniła sobie dominującą pozycję w rozgrywkach reprezentacji - komentuje Mieszko Rajkiewicz.
Obecnie koszykarska Euroliga ma model bliźniaczy do pierwszej propozycji piłkarskiej Superligi. Ale dogadanie się Superligi z UEFA będzie bardzo trudne. Gra idzie o znacznie większe wpływy i pieniądze.
Na nagrody w pierwszym sezonie Superligi ma być przygotowanych 5 miliardów euro, pochodzących z amerykańskich funduszy inwestycyjnych i od sponsorów. To niemal dwa razy tyle pieniędzy, ile UEFA ma wypłacić kolejnego sezonu Ligi Mistrzów. Nie może więc dziwić, że narzekający na straty prezes Realu i mająca od kilku sezonów problemy ze spięciem budżetu FC Barcelona wciąż twardo bronią Superligi.
Żeby przypodobać się także tym klubom, które nie grałyby w nowych dywizjach, Superliga przygotowała fundusz solidarnościowy, mający w zamierzeniu wspierać rozwój słabszych klubów. Podobny mechanizm funkcjonuje w UEFA. Jego budżet właśnie został zwiększony.
Sceptycznych wobec Superligi kibiców mają przyciągać darmowe transmisje i otwarcie projektu na nowe technologie. To miałoby też pomóc w zwiększeniu zainteresowania piłką jako dyscypliną. Dziś często przegrywa z social mediami czy platformami streamingowymi.
- Badania pokazują, że 40 proc. osób w wieku 16-24 lata w ogóle nie śledzi piłki. UEFA jest skostniała i niechętna wprowadzaniu jakichkolwiek zmian. Superliga mogłaby być bardziej elastyczna, a przez to przyciągać młodych ludzi. Do tego kluby miałyby dowolność w budowaniu siatki sponsorskiej. Może udałoby się ją odpolitycznić - mówi Mieszko Rajkiewicz.
Superliga już istnieje
Europejską Superligę krytykuje też FIFA. Ale jednocześnie sama utworzyła Superligę w Afryce. Pilotażowe rozgrywki zorganizowano w ubiegłym roku. Nie wszystko poszło zgodnie z planem i zamiast 24 zespołów wzięło nich udział osiem klubów.
Dlaczego w Afryce takie rozgrywki mogły powstać, a w Europie nie mogą? Bo tymi w Afryce zarządza FIFA. Zmienia się więc tylko format - pieniądze nadal dystrybuują ci sami ludzie.
Za europejską superligę właściwie można by uznać obecną Ligę Mistrzów. Została wymyślona na początku lat 90. jako produkt marketingowy zwiększający zyski.
I tak się też stało. Budżet tych rozgrywek rośnie z roku na rok. Pomagają w tym kolejne reformy. Jak ta z 1998 roku poszerzająca liczbę uczestników z 24 do 32 drużyn. I liczne mniejsze ułatwiające dostęp do piłkarskiego raju wielkim markom, którym w rodzimej lidze akurat powinie się noga.
Teraz też tak będzie. Od sezonu 2024/2025 w Lidze Mistrzów zagrają już nie 32 kluby, a 36. Na zmianach najbardziej zyskają przedstawiciele najsilniejszych lig. Zagrają więcej meczów, zarobią więcej pieniędzy.
W tym wszystkim coraz trudniej odnaleźć się piłkarzom, którzy - co do zasady - na pensje narzekać nie mogą. Narzekają za to na rosnącą liczbę spotkań - udział w nich okupują coraz częstszymi urazami.
W przyszłym roku ci najlepsi nie będą mieli kiedy odpocząć. Po wydłużonej Lidze Mistrzów polecą do USA – na pierwszy w historii klubowy mundial.
Autorka/Autor: Michał Banasiak
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Getty Images