Gdy nieco ponad rok temu Cristiano Ronaldo przybył do Arabii grać w piłkę, na pierwszej konferencji prasowej pomylił "Saudi Arabia" z "South Africa". W RPA grał ze swoją reprezentacją na mundialu, Arabia zapewne była dla niego piłkarską egzotyką. Podobnie jak dla większości europejskich piłkarzy i kibiców. Kilka miesięcy później przetartym przez Ronaldo szlakiem podążyła spora grupa kolejnych zawodników, którzy za bajońskie sumy gotowi byli porzucić ambicje wygrywania trofeów w najlepszych ligach świata. W Europie spotkali się z krytyką: że liczą się dla nich tylko pieniądze, że pozwalają szejkom psuć futbol, że będą grać w kraju, któremu nie po drodze z zachodnią definicją praw człowieka.
Ale na miejscu, w Arabii, z dnia na dzień stali się bożyszczami. Tutaj doceniono ich przeprowadzkę i chęć gry w miejscowych klubach. Liczby obserwujących profile społecznościowe przechodzących do saudyjskiej ligi zawodników zaczęły puchnąć. Po jednym z meczów Brazylijczyk Fabinho dostał roleksa od ujętego jego grą fana.
Piłka jest w Arabii sportem numer jeden, ale kultura kibicowania wygląda tu inaczej niż w Europie. Kibiców interesują przede wszystkim ważne mecze między największymi klubami. Jak np. derby Rijadu pomiędzy Al Nassr (to tu gra teraz Cristiano Ronaldo) i Al Hilal (z Neymarem w składzie). Na innych meczach, zwłaszcza mniejszych klubów, frekwencja jest kiepska i czasami nie przekracza tysiąca osób. Angielscy dziennikarze skrzętnie wyliczali Jordanowi Hendersonowi, że zamienił grę przed ponad 50 tysiącami fanatycznych kibiców Liverpoolu na występy przed garstką widzów w Arabii.
Po kilku dniach w Rijadzie przypuszczam, że wpływ na zawstydzającą blisko ośmiomilionowe miasto frekwencję na stadionach tutejszych klubów może mieć rozmiar stolicy Arabii. Rijad jest gigantyczny. Powierzchniowo czterokrotnie większy od Warszawy. Do tego w zasadzie nie funkcjonuje tu transport publiczny. Budowa metra się opóźnia. Autobusy niby jeżdżą, ale mało kto z nich korzysta. Królują auta, bo są wygodne i tanie w utrzymaniu, biorąc pod uwagę tutejsze ceny paliwa. A że samochodów - i prywatnych, i taksówek - jeździ tu mnóstwo, korki są olbrzymie. Wypad na mecz dla wielu wiąże się z koniecznością spędzenia w aucie dwóch, trzech godzin.
Liczy się show
W Rijadzie na mecz saudyjskiej ligi nie pójdę. Rozgrywki mają obecnie przerwę, związaną z trwającym Pucharem Azji. Ale za to mam okazję zobaczyć mecze w ramach towarzyskiego Riyadh Season Cup - turnieju z udziałem Al Hilal, Al Nassr i Interu Miami - z Leo Messim w składzie. Wydarzenie strasznie rozdmuchano, bo przecież Messi przyjeżdża grać przeciwko Cristiano. Bilety szybko się rozeszły. I to mimo tego, że trzeba było zapłacić za nie co najmniej 375 riali (ok. 400 zł).
Turniejowe mecze rozgrywane są na dopiero co wyszykowanej Kingdom Arenie. Imponujący obiekt jest całkowicie zadaszony i wygląda jak wielki orlik. Na trybunach może pomieścić 26 tysięcy kibiców. Mogłoby ich wejść więcej, ale jedną, niemal całą boczną część boiska, zajmują loże VIP.
Spotkanie Al Hilal z Interem Miami jest piłkarskim chrztem tego stadionu. Wcześniej użytkowany był jako hala widowiskowa. To tu boksowali Tyson Fury czy Anthony Joshua. Tu w lutym Fury miał zawalczyć z Oleksandrem Usykiem w jednej z najbardziej wyczekiwanych walk ostatnich lat. Walkę właśnie ponownie przeniesiono, bo Brytyjczyk nabawił się kontuzji.
Oprawa meczu jest spektakularna. Światła, lasery, drony, płomienie. Show w stylu Superbowl. Nie jest to codzienność saudyjskiej ligi, ale na specjalne mecze zawsze przygotowuje się tu wyjątkową oprawę. Odpowiada za nią General Entertainment Authority - coś na kształt ministerstwa kultury. Szefem tej jednostki jest Turki Al-Sheikh. Człowiek, który sprowadza do Arabii kolejne wielkie wydarzenia sportowe.
Teraz sprowadził Leo Messiego.
Fani są zachwyceni, że mogą zobaczyć Argentyńczyka na żywo. Ale jeszcze większą frajdę sprawiają im bramki strzelane przez Al Hilal. Mecz kończy się wynikiem 4:3. Miejscowi pękają z dumy.
Ale ten mecz to tylko przystawka. Danie główne to spotkanie Al Nassr z Interem Miami - boiskowe starcie Cristiano Ronaldo z Leo Messim. Mecz reklamowany jest jako "Last dance" dwójki zawodników, choć trzeba to wyświechtane ostatnimi czasy określenie potraktować z dużym przymrużeniem oka, bo można się domyślać, że takich "ostatnich" pojedynków między oboma piłkarzami jeszcze kilka będzie.
W Interze Miami gra dziś kilku byłych piłkarzy Barcelony. Poza Messim również Luis Suarez, Sergio Busquets, Jordi Alba. Tych się tu jeszcze kojarzy. Pozostali zawodnicy są kompletnie anonimowi. Nie tylko dla kibiców, ale i miejscowych dziennikarzy. Gdy na przedmeczową konferencję prasową Inter wystawia Juliana Gressela, zdezorientowani reporterzy patrzą po sobie i dopytują się wzajemnie, czy to aby na pewno jest piłkarz, a nie członek sztabu drużyny przyjezdnych.
Pod stadionem pojawiam się dwie godziny przed meczem. Trwa piłkarski piknik. Budki z jedzeniem i kawą mają spore wzięcie. Podobnie jak stoisko z pamiątkami Al Nassr. Schodzą w nim w zasadzie tylko koszulki z nazwiskiem Ronaldo. Niektórych rozmiarów i modeli brakuje.
- Wyprzedane. Nie mamy ich ani tu, ani w naszym klubowym sklepiku. Nowa dostawa będzie w przyszłym tygodniu - słyszę od sprzedawcy.
W zaaranżowanej dla kibiców przestrzeni jest żółto-niebiesko-różowo. Za dwa pierwsze kolory odpowiadają fani Al Nassr. Flamingowy różowy to barwy Interu Miami. Ale równie dobrze mogłyby należeć do dowolnego klubu na świecie, gdyby tylko grał w nim Leo Messi. Bo to jego kibice, a nie Interu, przyjechali na mecz. Spotykam kibiców z Japonii, Chin, Bangladeszu czy Australii. W gwarze wychwytuję znajome słowa. Okazuje się, że na meczu będą też kibice z Polski.
Liliana, wraz z córką i synem, przyleciała specjalnie na ten mecz z Krakowa.
- Zaczęliśmy się organizować jakieś dwa tygodnie temu. Chcieliśmy zobaczyć Cristiano i Messiego na żywo, bo to wielka sprawa dla wszystkich, którzy kochają futbol - opowiada.
Kibice wiedzą już, że Cristiano Ronaldo w tym meczu nie zagra. Nie doleczył kontuzji i nie będzie ryzykował jej odnowienia. Do niektórych dotarły już też wieści, że Leo Messi rozpocznie mecz na ławce. "Ostatniego tańca" nie będzie. Ale kibice nie tracą rezonu. Atmosfera pod stadionem przypomina raczej festiwal muzyczny niż mecz piłkarski. Są wspólne śpiewy i obowiązkowe droczenie się, czy najlepszym piłkarzem w historii jest Cristiano czy Messi.
Wchodzę na trybuny. Gdy Cristiano Ronaldo niespiesznym krokiem wyłania się z tunelu i przechodzi przez boisko, kierując się do loży VIP, realizator pokazuje go z bliska na stadionowym telebimie. Kibice krzyczą, robią zdjęcia, skandują jego nazwisko. I robią "siiii", charakterystyczne dla jego cieszynki.
Leo Messiego czeka mniej ciepłe powitanie. Ubrani na różowo kibice są w euforii, ale fani Ronaldo próbują ich zagłuszyć buczeniem.
Oprawa ponownie jest widowiskowa. Tuż przed meczem na boisku pojawia się Turki Al-Sheikh. Zapowiada, że drużyna Al Nassr będzie miała nowy stadion. Wychwala Cristiano Ronaldo i mówi, że wkrótce przygotuje dla niego wyjątkowy projekt. Al-Sheikh ma świadomość, że cały projekt saudyjskiej ligi wisi na Cristiano Ronaldo. To on generuje zainteresowanie kibiców, mediów i sponsorów. To nie ocena, a fakt. W styczniu Al Nassr miało grać towarzyskie mecze w Chinach. Gdy okazało się, że Cristiano nie będzie mógł w nich zagrać - spotkania odwołano.
- U nas w Bangladeszu, i w ogóle w tej części świata, liczą się tylko oni dwaj: Messi i Ronaldo. Za nimi długo nikogo nie ma. Potem może Neymar, może Mbappe - mówi mi dziennikarz Arnab Bapi.
Po dwunastu minutach Al Nassr prowadzi 3:0. Trzecia bramka pada po spektakularnym strzale Aymerica Laporte spod własnego pola karnego.
Messi pojawia się na boisku dopiero w 83. minucie. Wita go mieszanka gwizdów i oklasków. Gdy już dochodzi do piłki, słychać tylko brawa i pomruki uznania. Jeśli Leo bierze pod uwagę przeprowadzkę do Arabii, będzie miał o czym myśleć. Zwłaszcza że ostatecznie jego Inter przegrał 0:6.
Koniec ligi? To dopiero początek
Zimowe okienko transferowe było w Arabii spokojniejsze niż letnie. Przynajmniej jeśli chodzi o transfery, bo plotek nie brakowało. Zwłaszcza tych o tłumnym opuszczaniu tutejszej ligi przez dopiero co przybyłe tu gwiazdy.
Najwięcej zamieszania wzbudziły pogłoski o odejściu Karima Benzemy z Al Ittihad, który nie stawił się na kilku sesjach treningowych. Do tego doszła krytyka ze strony kibiców, na którą Francuz zareagował usunięciem swojego konta na Instagramie.
- To nie jest tylko kwestia Benzemy. Kilku innych zawodników też nie stawiło się w klubie na czas. Ale to nie oznacza, że chcą odejść, tylko świadczy o braku ich profesjonalizmu. To coś, nad czym musimy popracować - mówi mi jeden z saudyjskich dziennikarzy.
- Śmieszą mnie te doniesienia, że zaraz wszyscy piłkarze odejdą z naszej ligi. To nie ma nic wspólnego z prawdą. Ktoś odejdzie, a ktoś przyjdzie. Tak jest wszędzie - dodaje.
Trudno nie przyznać mu racji. Po ledwie kilku miesiącach do Europy wraca Anglik Jordan Henderson. Narzekał na saudyjskie upały, ale też był namawiany do zmiany klubu przez selekcjonera reprezentacji Anglii, który uważa, że grając w holenderskim Ajaksie, jego pomocnik lepiej przygotuje się do nachodzących mistrzostw Europy.
Kontrakty z saudyjskimi klubami podpisali za to Chorwat Ivan Rakitić i Brazylijczyk Renan Lodi. Plotki o końcu saudyjskiego projektu piłkarskiego są więc mocno przesadzone. I zapewne podlane piłkarskim europocentryzmem, któremu wadzi exodus licznej grupy znanych i dobrych piłkarzy do peryferyjnych rozgrywek. Peryferyjnych oczywiście z europejskiego punktu widzenia. Ten saudyjski i - patrząc szerzej - azjatycki, jest już zupełnie inny.
- Jeszcze nigdy gwiazdy takie jak Ronaldo, Neymar czy Benzema nie były tak blisko. Podróż na mecz do Europy jest bardzo droga, do tego trzeba wypełniać dokumenty. A tutaj można się dostać szybko i dość tanio, żeby zobaczyć znanych zawodników - tłumaczy Ashish Pendse, redaktor naczelny indyjskiego magazynu "Viva Football", który przyleciał do Rijadu specjalnie na mecze Riyadh Season Cup.
Saudyjska liga ma sprowadzać kolejne gwiazdy. Nie dlatego - a przynajmniej nie tylko dlatego - że takie jest widzimisię szejków, ale by rozwijać tutejszy futbol. Celem jest rok 2034 i organizowany przez Saudyjczyków mundial. Nie chcą podzielić losów Kataru, którego reprezentacja okazała się najsłabszą drużyną mistrzostw świata w 2022 roku.
A że jest nad czym pracować, Saudyjczycy przekonali się kilka dni temu. Ich reprezentacja przegrała po karnych z Koreą Południową i już w 1/8 finału odpadła z Pucharu Azji.
Autorka/Autor: Michał Banasiak
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Michał Banasiak